WIDEO

Muzyczne smakołyki Żuka Opalskiego

Nie ma Basi Krafftówny. Straszny ból i wielki żal. Była wielką aktorką i wspaniałym, niezwykłym człowiekiem. Każde spotkanie z nią było promykiem słońca. Uśmiechnięta i gotowa do działania. W pracy niezwykle wymagająca i od siebie, i od innych. Miałem to szczęście, że obdarzała mnie przyjaźnią i mogłem z nią pracować. To były chwile niezapomniane (to dbanie o „niuansiki” jak mówiła Basia), umiejętność podawania tekstu, znalezienie w każdym zdaniu odpowiedniej intonacji i nadanie mu zupełnie nieoczekiwanego znaczenia. Niezwykłe.

Barbarę Krafftównę kojarzy się przede wszystkim z Kabaretem Starszych Panów, filmami, serialami (z „Czterema pancernymi i psem” na czele)… Jej wielkie role w teatrach dramatycznych zacierają się już – niestety –  w pamięci. A przecież była aktorką wspaniałą: pierwsza gombrowiczowska Iwona, księżniczka Turandot u Swinarskiego, Szambelanowa w „Panu Jowialskim” czy niezapomniana dla mnie Alicja (obok znakomitych Łomnickiego i Łapickiego) w „Play Strindberg” Dürrenmatta  w reż. Wajdy. Ta rola wniosła ją na wyżyny aktorstwa polskiego.

Basia odeszła. Zrobiło się pusto, bardzo pusto. Każde spotkanie z nią, każda rozmowa telefoniczna, przywracały wiarę w życie. Ciepło, którym promieniowała, wciąż jest z nami. Wierzę w to głęboko.