Nie tylko o Cracovii

Jerzy Pilch
Jerzy Pilch

Haters gonna hate

Moja żona i ja zaczęliśmy tęsknić za Warszawą za szybko i za gwałtownie – a też w jakiejś mierze: niestosownie, bo symbolem, metaforą czy tam czym jeszcze naszej tęsknoty jest dalej niezburzony Pałac Kultury.

Zawsze twierdziłem, że symbolizm powinien być prosty. W mojej duszy poza tą kontrowersyjną budowlą mało co się mieści, ale moja żona?! Dajcie pokój! Widzę, że jej oczy tęsknią za księgarnią w kamienicy braci Jabłkowskich, że jej stopy tęsknią za sklepem obuwniczym na Mysiej, że jej usta drżą, albowiem nie pojawią się jeszcze przez długi czas w ulubionej kawiarni, że jej szyja tęskni za perfumerią na Mokotowskiej, jej kubki smakowe złaknione są porannego tiramisu z Galerii Wypieków, jej włosy tęsknią za zakładem fryzjerskim, do którego dostęp otoczony jest nieprzebytą dyskrecją.

Hejter to niemal powieściowe studium zła. Co przewrotne – zło nie jest tu potępione. Ukryte przed światem otrzymuje upragnioną nagrodę – osiąga wysoką pozycję społeczną.

Widzę to wyraźniej po obejrzeniu najnowszego filmu Jana Komasy Sala samobójców. Hejter, którego akcja rozgrywa się w Warszawie, często w Śródmieściu. Idąc do kina, nie spodziewałem się niczego znaczącego. Mogę teraz z całą szczerością wyznać – Boże ciało mnie nie porwało. Postacie były, moim subiektywnym zdaniem, niefortunnie przerysowane. Rola parafialnej gospodyni, która straciła syna, była na tyle niewiarygodna, że miałem poczucie, ba, nawet pewność – ta kobieta w życiu nie była na wsi. Ksiądz nie jest żadnym księdzem, ale jest aktorem w sutannie. Ktoś może powiedzieć – i co z tego? A ja mówię – stałe kryterium realizmu nadal jest ważne. Sztuka, w tym film, jest obszarem fikcji i iluzji, nie jest obszarem przebierańców. Końcówka filmu poraża lekkością – metafora jak walec drogowy powabna – wyjście z kościoła głównego bohatera niczym samospalenie w Klerze sugestywne. Mamy tu najwyraźniej do czynienia z przerastającą mnie sztuką niedopowiedzenia. Wczoraj w kinie natomiast zostałem zaskoczony – co już nie zdarza się często. Hejter bije Boże Ciało – można by rzec – na głowę. Historia opowiedziana jest zręcznie i dojrzale. Oto wyrazisty Maciej Musiałowski wciela się w rolę dobrodusznego i aspirującego do wyższych celów chłopca z prowincji, który z czasem, pod wpływem niepowodzeń spowodowanych brakiem empatii innych, staje się makiawelicznym potworem. Przepoczwarza się – zmienia się jego mimika twarzy, jego gesty, jego chód, jego garderoba. Hejter to niemal powieściowe studium zła. Co przewrotne – zło nie jest tu potępione. Ukryte przed światem otrzymuje upragnioną nagrodę – osiąga wysoką pozycję społeczną. Wplecione w obraz sceny z gier komputerowych czy screeny stron internetowych nadają Hejterowi swoistą dynamikę, tempo jest szybkie, jak szybki jest współcześnie przekaz informacji. Film żyje do ostatniej minuty.

Problem tęsknoty za Warszawą rozwiązaliśmy prowizorycznie, a jak wiadomo rozwiązania prowizoryczne trwają wieki – otóż kupiliśmy mapę miasta w dębowej oprawie.

Czy nasza tęsknota trwa tyle samo? Czy miałbym ochotę przejść się po Warszawie sfotografowanej w Hejterze? Wątpię, ale odnotowuję. Odnotowuję również fakt, że problem tęsknoty za Warszawą rozwiązaliśmy prowizorycznie, a jak wiadomo rozwiązania prowizoryczne trwają wieki – otóż kupiliśmy mapę miasta w dębowej oprawie.

Miesięcznik Kraków, kwiecień 2020 Tekst z miesięcznika „Kraków”, kwiecień 2020.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.