W Warszawie

Magdalena Miśka-Jackowska
Magdalena Miśka-Jackowska

Snując opowieść

Przyglądałam się pod koniec roku z uwagą rankingom najpopularniejszych słów minionych dwunastu miesięcy. Właściwie we wszystkich notowaniach pojawiały się dwa: „czułość” i „masakra”. Połączenie przypadkowe, ale perfekcyjnie oddaje stan ducha!

Tak, ciągle jeszcze tkwię w 2019… Mam niepozałatwiane sprawy, coś do dokończenia, zamknięcia, przyklepania. Cały czas jeszcze ten rok przetwarzam w głowie, potwornie był obfity. Przyniósł mi w Warszawie, i w Krakowie także, dużo emocji. Większość była publiczna i jaka piękna! Stąd czułość, wiadomo. Mamy ją dzięki Oldze Tokarczuk i niech z nami zostanie jak najdłużej. Ale i masakry pojawiały się często dookoła, musimy przyznać.
Jest w połączeniu tych dwóch słów jakaś moc. Takie poczucie, że dostrzegając skrajności, oczekujemy ostatecznie więcej. Wreszcie. I może nawet trochę przestajemy się obawiać najgroźniejszej bestii ostatniej dekady – opinii innych ludzi. Z taką lekkością można dziś coś nazwać totalną masakrą, że masakra przestaje w końcu szczerzyć zęby. Skoro pojawia się tak błyskawicznie i tak mało przemyślana, może wcale nie jest taka straszna?

Wracają lata 20.! Czekają nas zatem ponownie: wielkie kariery, przełomy w literaturze, wspaniała moda i wyzwolenie kobiet. Może nawet prohibicja. Niech się dzieje!

Z kolei czułość, odmieniana przez przypadki nawet przez tych, którzy jeszcze po Tokarczuk nie sięgnęli (albo sięgnęli, odłożyli i obiecali, że wrócą), staje się mniej egzotyczna, bardziej powszechna. Nie dotyczy już tylko rozmów między kochankami czy szeptów w dziecięcym pokoju. I tak masakra z czułością, pochodzące z kompletnie różnych światów, gdzieś tam się spotykają. Na środku.
29 stycznia, kiedy już pewnie będzie można wziąć do ręki lutowy numer naszego miesięcznika, obchodzi swoje urodziny kobieta, która zrzuciła czułość z pomnika. Myślę o Tokarczuk w chwilach, w których muszę sobie dodać odwagi, bo gdzieś za rogiem czyha „co ludzie powiedzą”.
Dumna jestem, że w moim słowniku czułość istniała od zawsze. Miałam ją zarezerwowaną na określenie takiego zachwytu, nad sztuką na przykład, który nie był jedynie dostrzeżeniem i pochwaleniem warsztatu. Dla mnie zawsze oznaczał zachwyt nad tym, jak ktoś wiąże ze sobą przeszłość z teraźniejszością. Najwidoczniej nie tylko tkwię wciąż w 2019, ale i dużo głębiej. A najbardziej lubię, gdy starą historię ktoś mi opowiada tak, jakby była pisana dla „tu i teraz”.
Zdarzyło się to ostatnio kilka razy w tych przedsięwzięciach artystycznych, które powstają na styku krakowsko-warszawskim, a na które cały czas poluję. Czuły jest dla mnie Pan T. – film o Warszawie, który wymyślono w Krakowie. Historia o piewcy stolicy, którą napisał przy krakowskim biurku Marcin Krzyształowicz. Aktualność Pana T. polega na narysowaniu pewnej absurdalności w taki sposób, że już nie ma znaczenia, z jakiej epoki pochodzi. Czy to Warszawa 1953 roku, czy Warszawa 2020.
Stylowy, czarno-biały, pełen niuansów i szczególnego humoru film. Jeden z tych, których fabuły nie można opowiadać, bo się psuje niespodziankę. Film, który miał czas powstać – zajęło mu to osiem lat. Nie wszystkie projekty rodzą się i zamykają w kilka miesięcy. A na pewno nie te czułe.
Tymczasem… wracają powoli (bo formalnie zaczną się za rok) lata dwudzieste! Dla mnie, osoby, która jest ciągle spóźniona, ten powrót jest wielką ulgą. Czekają nas zatem ponownie: wielkie kariery, przełomy w literaturze, wspaniała moda i wyzwolenie kobiet. Może nawet prohibicja. Niech się dzieje. Z czułością!
Wolę ją nawet niż miłość. W końcu lepsze jest zawsze wrogiem dobrego.

Miesięcznik Kraków, luty 2020 Tekst z miesięcznika „Kraków”, luty 2020.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.