GALERIA KRAKOWA

Gdy kościół Mariacki spiera się z Wieżą Ratuszową

Andrzej Nowakowski

Album fotograficzny Czas. Rynek w Krakowie to prywatna opowieść Andrzeja Nowakowskiego o średniowiecznej przestrzeni, która została dana czasowi.

Andrzej Nowakowski

Zdjęcie: Grzegorz Kozakiewicz

Wykładowca historii literatury na Uniwersytecie Jagiellońskim, który dostrzega źdźbło trawy wyrastające z omszałych murów krakowskiej kamienicy. Niegdysiejszy prezes Polskiej Izby Książki klęczący nad żeliwnymi kratami kanalizacyjnymi, po których chodzimy, nie zauważając wyrytych na nich herbów miasta. Pierwszy dyrektor Instytutu Książki, który nie może oprzeć się naciśnięciu migawki aparatu fotograficznego, gdy widzi idącą koło Głowy Mitoraja zjawiskową kobietę. Szef wydawnictwa Universitas sterujący dronem, dzięki któremu może robić zdjęcia pokazujące, jak kościół Mariacki spiera się z Wieżą Ratuszową, a obydwie budowle stają się metaforą tego, co boskie i cesarskie. Efektem takich fascynacji Andrzeja Nowakowskiego jest album Czas. Rynek w Krakowie.

– Ja w zasadzie nie lubię fotografować – słyszę na początku rozmowy, co wydaje się dziwne, kiedy patrzy się na stos albumów autorstwa fotografa. – Bardziej interesuje mnie malowanie fotografią, wyciąganie istoty zdjęcia, późniejsza jego obróbka. Obiektyw jest dla mnie tylko narzędziem, jak pędzel dla malarza. Najważniejsze jest wydobycie z fotografii atmosfery, nastroju… Z wykształcenia jestem „młodopolaninem”, więc wszystko co jest tajemniczą mgłą, zakłóceniem konturu, rozmyciem, uznaję za bliskie.

Dlatego w albumie nie brakuje melancholijnych kadrów, którym sprzyjał czas pandemii. Fotograf dzięki niej miał szansę spojrzeć na zupełnie pustą, pozbawioną ludzi płytę Rynku. – Wtedy zrozumiałem, że przestrzeń tego miejsca dana jest czasowi. To, jak będzie wyglądał mój album, odkryłem dopiero, kiedy uświadomiłem sobie, że genius loci tkwi tu w niezmiennej od stuleci przestrzeni.

Perspektywa, jaką odsłania Rynek, zachwyciła Nowakowskiego, kiedy pierwszy raz stanął u wylotu ul. Szewskiej, przyjechawszy do Krakowa z Mielca ze szkolną wycieczką. Nie wiedział wtedy jeszcze, że będzie to jego miasto, które w przyszłości uwieczni na swoich wysmakowanych zdjęciach. Choć fotografowanie miał we krwi. Jego dziadek prowadził w Wejherowie zakład „Foto Matejko”. Przed śmiercią przekazał wnukowi swój sprzęt, który on zabrał ze sobą na studia polonistyczne do Krakowa. Kiedy się przeprowadzał z akademika do domu asystenta, ktoś połakomił się na profesjonalne aparaty. – Po tej kradzieży postanowiłem, że nigdy nie będę robił zdjęć – wspomina.

Postanowienie złamał, gdy pojawiła się fotografia cyfrowa. No i przyszedł do niego wymarzony temat, w osobie Sławomira Mrożka. – Oczywiście, że to nie on do mnie przyszedł. Musiałem się namęczyć, żeby namówić go do pozowania. Ilekroć do niego dzwoniłem, uginały się pode mną ze strachu nogi. Kiedyś zapytałem go przez telefon, czy możemy umówić się o 4.30 rano na Błoniach, bo wtedy jest najlepsze światło. Po chwili usłyszałem w słuchawce: „Proszę poczekać, sprawdzę w kalendarzu”. Trwało to dość długo, a ja czekałem z sercem na ramieniu. W końcu usłyszałem ponury głos: „Mam chwilowo wolny termin” – śmieje się fotograf, któremu udało się uchwycić sylwetkę pisarza oddalającą się od obiektywu i znikającą we mgle rozciągającej się wokół Błoń.

Mrożek nie był łatwym modelem. Wydobycie prawdy o nim wymagało ekwilibrystyki. – Po wydaniu albumu z jego zdjęciami, zrezygnowałem na jakiś czas z robienia portretów, gdyż wymaga to przekroczenia granicy intymności, którą nie wszyscy chcą przekraczać – twierdzi Andrzej Nowakowski. Dlatego kolejny album ułożył ze zdjęć cmentarza żydowskiego przy ul. Miodowej. Tu nikogo nie musiał namawiać do pozowania. Wystarczyła przejmująca cisza grobów, w których są pochowani ludzie tworzący dużą część historii Europy.

Historii światowej sztuki dotknął, gdy postanowił sfotografować ołtarz Wita Stwosza. – To był problem, bo musiałem robić to z dźwigu, a mam lęk wysokości. Kiedy jednak znalazłem się na górze, zapomniałem o strachu. Zobaczyłem coś niewiarygodnego. Ołtarz z każdej strony jest inny, absolutnie dopełniony kompozycyjnie. No i te patrzące na mnie z bliska postaci. Choć tego z dołu nie widać, wszystkie mają zeza. A palce Matki Boskiej Zasypiającej, które z oddali wyglądają normalnie, są wielkości ręki – zdradza fotograf, który w przyszłości ma zamiar pokazać wszystkie detale ukryte w innym wyjątkowym dziele sztuki, jakim jest Melancholia Jacka Malczewskiego.

Andrzej Nowakowski jest autorem wielu albumów fotograficznych, między innymi Gołębnik. Polonistyka. Uniwersytet Jagielloński, Collegium Maius Uniwersytetu Jagiellońskiego. Sfery i cienie, Skarb. Kopalnia soli „Wieliczka”, Poza horyzontem zdarzeń. Auschwitz, Sąd. Sąd ostateczny Hansa Memlinga.