Jestem jedynie małą chwilką Ewa Lipska

Spokój, fot. Anna Włoch / annawloch.com

Zbigniew Preisner: Rozmowa z reżyserem jest najważniejsza i twórcza tylko wtedy, kiedy reżyser wie, czego oczekuje od autora muzyki, a nie zawsze to się zdarza. Film to jest praca wielu ludzi, ale odpowiedzialność jednej osoby. Reżysera. Więc czasami się nie dziwię, że reżyserzy są ostrożni, boją się mojego rozpoznawalnego stylu. Ważne są rozmowy, argumentacje, sugestie. Jeżeli reżyser przekona mnie swoimi argumentami, to napiszę tak, jak chce, ale w innej sytuacji po prostu odchodzę z filmu.

Ewa Lipska: Zbyszku, może przypomnijmy czytelnikom, jak i kiedy zaczęła się Twoja przygoda z muzyką. Zacznijmy od Piwnicy pod Baranami. Jest rok 1975, młody, dwudziestoletni chłopiec przyjeżdża do Krakowa…

Zbigniew Preisner: Mam 20 lat, zaczynam studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, nie mam pieniędzy, zwalam węgiel z wagonów, myję okna w prywatnych domach, mieszkam w pokoju przy ulicy Dajwór, gdzie nie mam prawa korzystać z łazienki, jedynie z toalety, myję się w miednicy w zimnej wodzie, a dwa razy w tygodniu chodzę do łaźni na ulicy Sebastiana… Wiem o Piwnicy tylko tyle, że jest sławna.
Nie wiem, jak to się stało, ale ktoś powiedział mi, „idź do kawiarni, która nazywa się Kolorowa, tam zawsze o 17.15 spotyka się słynna Piwnica pod Baranami. I tak poznałem Zygmunta Koniecznego, Piotra Skrzyneckiego i wielu innych wspaniałych ludzi. Wiedziałem, że chcę być kompozytorem, ale nigdy nie chodziłem do szkoły muzycznej, bo w Bobowej takowej nie było. Żeby z długiej historii zrobić krótką, kolega nauczył mnie czytania i pisania nut. Sam zacząłem się uczyć instrumentacji; zakładałem zespoły, kwintety smyczkowe, w których grali studenci Akademii Muzycznej. Na tych zespołach sprawdzałem, jak to brzmi, jakie robię błędy i czego jeszcze muszę się nauczyć. Do dzisiaj słucham muzyki z partyturami w ręku i analizuję…

Potem współpraca ze Starym Teatrem i pierwsza muzyka do filmu Antoniego Krauzego Prognoza pogody(adaptacja opowiadania Marka Nowakowskiego).

Wtedy po raz pierwszy napisałem muzykę do fabularnego filmu. To był 1982 rok, stan wojenny, koszmar, bieda. Ale postanowiłem, że napiszę muzykę na orkiestrę symfoniczną, ale też na zespół dęty. O ile dobrze pamiętam, była to amatorska orkiestra dęta tramwajarzy. Próbowałem różnego rodzaju gatunków muzycznych, chciałem siebie sprawdzić, czego jeszcze nie umiem… Postawiłem wszystko na jedną kartę i to się udało.

A jak trafiłeś do Krzysztofa Kieślowskiego? Kiedy powstał cykl telewizyjny ze scenariuszem Krzysztofa Piesiewicza Dekalog (1988), Podwójne życie Weroniki (1991) oraz Trzy kolory (1993–1994). Wiem, że była to Twoja wielka przyjaźń. Opowiedz o niej.

Muzyka do Prognozy pogody Krauzego zrobiła wrażenie, była oryginalna, inna i miała wyraźny „charakter pisma”.

Krzysztof Kieślowski wysłał do mnie telegram, bo telefonu nie miałem, i zaprosił mnie do Warszawy. Warszawa, restauracja Lotos przy ulicy Chełmskiej, lato, upał… Krzysztof jest ze swoimi współpracownikami: Jackiem Petryckim, operatorem, Michałem Żarneckim, dźwiękowcem. Atmosfera dziwna, trochę jak z Kantora, trochę jak z Kafki. Nikt nic nie mówi, Krzysztof zamówił po kieliszku wódki. Wtedy dawało się ją z tak zwaną zakąską i po godzinie stół był już pełen kanapek, a rozmowa toczyła się w dalszym ciągu o niczym. Horror.

Krzysztof patrzył na mnie podejrzliwie, aż w końcu się odezwał:

„Panie Zbyszku, wiem, że ma pan talent, słyszałem pana muzykę do Krauzego, do dokumentów Andrzeja Papuzińskiego, jest bardzo oryginalna, ale pan jest z tej Piwnicy pod Baranami, a wy tam tylko pijecie i jesteście kompletnie niezdyscyplinowani. Wie pan, robię taki film Bez końca, to jest bardzo ważny dla mnie film”, tu kolejna wódeczka… „Ja nienawidzę ludzi bez dyscypliny; czy mógłby się pan trochę zdyscyplinować, zapomnieć o tym piwnicznym chaosie i tak się przyłożyć do tej muzyki do mojego filmu?” I tu znowu wódeczka… Była już godzina 16.30, a o17.45 ostatni pociąg pośpieszny do Krakowa, 5 godzin jazdy… Odpowiedziałem:

„Panie Kieślowski, proszę się nie martwić, nie takie premiery się kładło”. Zapanowała kompletna cisza. Po chwili Kieślowski powiedział: „Jest pan zatrudniony.” Nigdy więcej nie powiedział mi, że mam się do pracy przykładać. Spotkaliśmy się po jakichś dwóch tygodniach, Krzysztof zapytał, jak tam praca nad muzyką, a ja mu mówię, że ten film nie potrzebuje muzyki. Cisza w tym filmie jest przejmująca. A on to: „Przecież cię wynająłem, żebyś napisał muzykę”. Konsternacja, rozmawiamy, argumentuję swój pogląd. Zobacz to jeszcze raz, mówi, więc postanowiłem sprawdzić raz jeszcze, czy mam rację, czy się nie mylę. Akurat w Warszawie był Piotr Skrzynecki i zorganizowałem dla nas projekcję filmu. Byliśmy sami: ja i Piotr.

Piotr spał prawie cały czas, budziłem go, ale on po pięciu minutach znowu zasypiał. Pomyślałem: „No to po ptakach”, jak mawiają w Krakowie, film się skończył, Piotr się obudził i powiedział do mnie: „To proste, przecież to jest jak obrzęd z Dziadów Mickiewicza”. Tak, krzyknąłem, teraz już wiem, co napiszę. I napisałem, ale łódzka orkiestra się zbuntowała, bo zamiast grać miała śpiewać. Dramat… Byłem pewny, że to koniec mojej współpracy z Kieślowskim i po nagraniu mówię do niego (już byliśmy na ty): „Przepraszam cię, słabo wyszło, ale jak mi dasz jeszcze kiedyś szansę, to może wyjdzie mi lepiej”.

Lubię kabaret, bo to świetna odskocznia od powagi filmów, które najczęściej robiłem.

Popatrzył na mnie, uśmiechnął się i powiedział: „Do końca życia będziemy pracowali razem. A ten marsz pogrzebowy, co napisałeś, przyda się nam kiedyś w ostatniej drodze” Tak się też stało, ten marsz żegnał Kieślowskiego. Potem był DekalogWeronikaTrzy kolory. Jak wchodziliśmy na scenę przy każdej premierze filmu, Kieślowski, Piesiewicz i ja, koledzy po fachu mówili, „smutasy idą”Przyjaźni się nie deklaruje, tylko nad nią ciężko pracuje. Ona się zdarza albo nie, ale ja mogę powiedzieć, że nam trzem się zdarzyła.

Napisałeś muzykę do wielu filmów. Nie sposób wymienić wszystkich. Które były dla Ciebie szczególnie ważne? Przywołam kilka z nich: Prominent Johna Irvina, Zabawy w Boga, Hectora Babenco, filmy Agnieszki Holland Europa, EuropaTajemniczy ogródOlivier, Olivier.

Trzy filmy z Hectorem Babenco, Damage z Louisem Malle’em, współpraca z Jeanem Beckerem i wieloma innymi znakomitymi reżyserami. Ostatnio pisałem muzykę do filmu Fernando Trueby, wybitnego hiszpańskiego reżysera nagrodzonego Oscarem. Zagrałem w nim małą rólkę jako mąż Penelope Cruz. Ale chwile, do których stale wracam, to współpraca z Kieślowskim. Przeżyłem fantastyczny czas, rzadko zdarzają się takie harmonijne duety. Nadawaliśmy na takich samych częstotliwościach. Zrobiliśmy siedemnaście filmów w dziewięć lat… To jest mój wygrany los.

Równocześnie pisałeś muzykę do utworów poetyckich i innych zabawnych tekstów okolicznościowych, jak to bywało w kabarecie.

Lubię kabaret, bo to świetna odskocznia od powagi filmów, które najczęściej robiłem. Pisałem muzykę do tekstów z gazet, do wywiadu z Marianem Koniecznym, jak to on rzeźbił pomnik Lenina, albo do rozmowy z rzeźbiarzem Hajdeckim, który z kolei wyrzeźbił Koniewa. Potem były teksty o rodzinie Protopopowych, słynnych rosyjskich łyżwiarzach, którzy w 1979 roku poprosili o azyl polityczny w Szwajcarii, pisałem też muzykę do słynnego referendum Jaruzelskiego: „czy jesteś za”, a potem do tekstu stanu wojennego. Do dzisiaj w stowarzyszeniu autorów ZAiKS figurujemy razem jako twórcy tego „dzieła stanu wojennego”: muzyka Preisner, słowa Jaruzelski… Ale były też poważniejsze piosenki: Miejcie nadzieję, Asnyka czy też do moich i twoich kolęd Dla nieobecnychKolęda dla Piotra,Kolęda warszawskaKolęda katyńska. A ostatnio do twoich pięknych wierszy, Kolęda w drodzeMilczysz czy Lulajże, Ojczyzno, lulaj. Piotra Skrzynecki mawiał o kabarecie: „Jak się sami nie zabawimy, nie zabawi nas nikt”. Pamiętasz, zrobiliśmy wspólnie dwa koncerty 2014. Tu i teraz. w Krakowie i Dokąd. 2016 we Wrocławiu. Popatrz, jak te koncerty niestety były profetyczne. Na przykład pieśń Nadchodzi chaos… Może nie piszmy już nic więcej, bo sprowokujemy gorsze nieszczęścia.

Zbigniew Preisner

W domu z psem Bono, fot. Anna Włoch / annawloch.com

Nie będzie tak źle… Pamiętasz wiersz Adama Asnyka Przed jutrem? „Przyszłość ma prawa silniejsze i przed nią / Ustąpić musi teraźniejszość zwiędła, / Chociaż chce chwilę przedłużyć poprzednią / I trwać w postaci, w jaką się oprzędła”. Ale wracajmy do teraźniejszości. Przyjaźnisz się z Davidem Gilmourem, aranżowałeś jego płytę…

Robiłem orkiestrację do jego dwóch ostatnich albumów: On An Island i Rattle that Lock. Grałem z nim dwa koncerty w Gdańsku w 2006 roku, w rocznicę „Solidarności” i dwa lata temu we Wrocławiu, w dzień, kiedy Anglia przegłosowała brexit!

Wywalił wtedy z programu A Great Day for Freedom, słynną balladę angielskiego zespołu Pink Floyd. Bo to nie był rzeczywiście great day

Ta wojna już trwa, bo ona jest w nas. W naszych sercach pełnych hipokryzji, z pięknymi frazesami o wolności, cynicznymi do głębi.

Osobny rozdział w Twoim życiu to przyjaciele muzycy, z którymi latami współpracujesz i wydajesz płyty, aktorzy, piosenkarze z całego świata…

Wiesz, marzenia się spełniają, ale trzeba pomóc w ich spełnieniu. I trzeba być do tego profesjonalnie przygotowanym. Ja zawsze starałem się takim być. Było tylu muzyków, aktorów, słowem wspaniałych artystów, że trzeba książkę napisać, żeby kogoś nie pominąć. Zwłaszcza że każda współpraca ma swoją historię.

Na osobny rozdział zasługuje Lisa Gerrard, wybitna wokalistka australijska, kompozytorka, współpracująca z grupą Dead Can Dance, występująca często w Polsce, a serdecznie z Tobą zaprzyjaźniona. Kiedy razem przygotowywaliśmy dwa spektakle: 2014. Tu i Teraz i 2016. Dokąd, obserwowałam Waszą przyjaźń, serdeczność, bliskość. Lisa uwielbia przebywać w Twojej wsi, w Jamnej, czuje się tam jak u siebie w domu.

Ja też ją uwielbiam. Wspaniała artystka, prawdziwy przyjaciel. Z nią nie można się nudzić, jak sama wiesz. Kobieta wulkan, ale równocześnie bardzo nieśmiała, na scenie jak Pallas Atena, poza nią cicha jak mrówka. Skromna, wielka gwiazda. Dobrze, że świat ma takich artystów.

À proposamna… Drugim Twoim miejscem na świecie jest wioska Gennadi na wyspie Rodos, gdzie masz swój dom i studio. Lubisz uciekać z miasta do ciszy, do krajobrazu, do natury. Podobnie jak Lisa, to zapewne też Was łączy.

Tadeusz Kantor powiedział kiedyś: „Bronić mnie będzie moja wyobraźnia, chronić moja samotność”. Zarówno Jamna, jak i Gennadi to są moje małe ojczyzny, tak różne i tak mi bliskie zarazem. Kocham je bardzo i one chyba mnie też, bo dobrze mi się w „tych ojczyznach” pracuje.

Studiowałeś historię. Aldous Huxley, wybitny angielski pisarz, eseista, mawiał, że „z historią jest jak z pasztetem mięsnym. Nie należy się przyglądać, jak się go przyrządza”. Niestety, ludzkość nie postępuje logicznie i nie wyciąga wniosków z żadnych wydarzeń. Stąd „długa kronika głupoty i zbrodni”, jakby powiedział autor Złotej gałęzi, szkocki antropolog i historyk religii J.G. Frazer. Czy światowy populizm pchnie nas w ramiona kolejnej wojny?

Ta wojna już trwa, bo ona jest w nas. W naszych sercach pełnych hipokryzji, z pięknymi frazesami o wolności, cynicznymi do głębi. Udajemy, że chcemy uczyć inne narody demokracji, a sami wprowadzamy chaos. Totalny zamęt w krajach bliskiego Wschodu, bezsensowna amerykańska wojna w Iraku.

Cała historia naszej przeszłości jest dowodem na zaangażowanie artystów w politykę. Miłosz, Gombrowicz, Herbert, że już nie wspomnę Mickiewicza, Słowackiego czy Chopina.

Włożyliśmy kij w gniazdo szerszeni i uciekliśmy. W ten sposób stworzyliśmy grunt pod różne organizacje terrorystyczne. Stąd się wzięła wielka wędrówka ludzi uciekających przed wojną, przed biedą, opuszczonych, zdradzonych, ale mających nadzieje na lepszy los, na inne życie. Ta nadzieja często tonie w otchłani zła. Ameryka rozchwiała ten świat, nie ponosząc takich konsekwencji jak Europa. Czeka nas wszystkich hekatomba, zobaczymy tylko która nadejdzie wcześniej klimatyczna czy społeczna.

2013.10.12 London, Barbican Hall, Diaries of Hope, Zbigniew Preisner, Lisa Gerrard, Archie Buchanan; fot. Anna Włoch / annawloch.com

Często zadaje się pytanie, czy artysta powinien mieszać się do polityki. Moim zdaniem, nie musi, ale powinien… Wiem, że można być wybitnym twórcą i pisać wyłącznie o ćwierkających ptaszkach, ale też wiem, jak ważne, w różnych momentach historii, były słowa i polityczna działalność artystów.

Artysta nie może być obojętny. Przecież cała historia naszej przeszłości jest dowodem na zaangażowanie artystów w politykę. Miłosz, Gombrowicz, Herbert, że już nie wspomnę Mickiewicza, Słowackiego czy Chopina. Nawiasem mówiąc, spotykać się w Hotelu Lambert, na wyspie św. Ludwika, popijać winko, użalać się nad losem ojczyzny na kolejnych bankietach, a potem płakać i tęsknić za Polską? Co myślisz? Moim zdaniem artysta, który nie zabiera głosu w obronie demokracji, jest współwinny jej łamania. Przecież gdyby nie filmy Wajdy, Holland, Kieślowskiego, Konwickiego, gdyby nie postawa malarzy, jak choćby Strzemińskiego, spektakle Dejmka, Swinarskiego, Grzegorzewskiego, nie byłoby dzisiejszej Polski. Dzisiaj w dobie internetu nasza reakcja musi być szybka i konkretna, to nasz obowiązek. W Polsce nie ma już demokracji. Tylko jest dyktatura.

Zbyszku, ale nikt nas jeszcze nie zamyka. Możemy manifestować swoje racje i myśli.

Jeszcze mamy paszporty, jeszcze mamy internet, jeszcze nie zamykają wszystkich. Do czasu! Tak wstaliśmy z kolan, że złamaliśmy kręgosłup. My jesteśmy już w stosownym wieku, przeżyliśmy komunizm, stan wojenny i ten piękny czas wolności. Myśmy się już nażyli, ale ostrzegam młode pokolenie i tych wszystkich, którzy nie chodzą na wybory, których nie interesuje łamanie konstytucji i zasad demokracji, bo jak mówią, mają na to „wywalone”, że wolność nie jest im nadana, tylko zadana. Oni jeszcze nie widzą, że Polska jedzie autostradą pod prąd i tylko kwestią czasu jest, kiedy dojdzie do tragedii. A wtedy mogą być jej ofiarami. Konstytucja to są zasady postępowania przyjęte w narodowym referendum. Ale konstytucję należy bronić wszelkimi środkami.

Tak wstaliśmy z kolan, że złamaliśmy kręgosłup.

Mam nadzieję, że kiedyś doczekamy się spełnienia słów Seneki „przebaczanie wszystkim jest takim samym grzechem jak nieprzebaczanie nikomu”. Amerykańska konstytucja zaczyna się od słów: „My, naród…”, a nasza obecna władza uważa, że „naród to my”

Otrzymałeś wiele nagród, w 1994 zdobyłeś Cesara za muzykę do Trzech kolorów, w 1995 za kompozycję do filmu J. Beckera Eliza. W 1997 otrzymałeś Srebrnego Niedźwiedzia na festiwalu berlińskim. Byłeś wielokrotnie nominowany do Złotego Globu.

Byłem też trzykrotnie wyróżniony przez Stowarzyszenie Los Angeles Fim Critics Association, a ostatnio otrzymałem nagrodę na 34. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Hajfie za całokształt twórczości. Najważniejszą dla mnie nagrodą jest publiczność, która lubi moją muzykę i słucha jej w międzynarodowych salach koncertowych: w Polsce, w Szanghaju, w Istambule, Atenach, Paryżu, Londynie i w wielu innych miejscach świata. To są ludzie, którzy na ateńskim Akropolu śpiewają z nami po grecku list św. Pawła do Koryntian, wykorzystany w filmie Kieślowskiego Trzy kolory. Niebieski, to ta publiczność, która śpiewała Kolędę dla nieobecnych podczas tegorocznych koncertów kolęd. To reżyserzy, muzycy, wielcy artyści, którzy chcą ze mną współpracować. To jest moja najważniejsza nagroda.

Obchodzisz czterdziestolecie pracy twórczej. Masz stale nowe zamówienia i propozycje. Wiem z własnego doświadczenia, że w takich chwilach człowieka nachodzą różne myśli. Może trzeba było coś zrobić inaczej? Gdzieś skręcić w lewo, chociaż droga prowadziła w prawo? Wydaje mi się, że zawsze szedłeś pod wiatr… To niełatwa droga, ale na pewno ciekawa.

Zawsze byłem wierny słowom Zbigniewa Herberta: „Płynie się zawsze do źródeł, pod prąd, z prądem płyną śmiecie. I czy się dopłynie, czy nie dopłynie, kształci to, wyrabia mięśnie”. Do końca mojego życia będę wierny tym słowom. Jestem jedynie małą chwilką.

Życzymy Ci dużo zdrowia i dalszej, wspaniałej pracy twórczej.

PS. Wydawać by się mogło, że koniec wakacji, piękna sierpniowa pogoda uciszy na chwilę naszą politykę, a tu nagle taka przygnębiająca afera…
Jeżeli prawdą jest to, o czym pisze Onet i „Gazeta Wyborcza”, że Ministerstwo Sprawiedliwości było fabryką hejtów, trolli i zaplanowanych pomówień sędziów oraz prokuratorów, oznacza to, że żyjemy już w systemie bolszewickim. Mam nadzieję, że naród się obudzi i uda się 13 października do urn. Jak mawiał Seneka: „Nikt rządów gwałtu nie utrzyma długo”. Tego życzę sobie i Polsce.

Miesięcznik Kraków, październik 2019 Tekst z miesięcznika „Kraków”, październik 2019.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.