Okiem Beresia

Witold Bereś
Witold Bereś

Nieopłakane

Gdy wiatr za oknem i szelest liści, i mgła krakowska… jak nie myśleć o tym, co ostateczne?

A mnie ciekawi, jaką muzyką opisać ostatnie dwadzieścia miesięcy śmierci po polsku. To nie będzie monumentalne Mozartowskie Requiem, Dies irae, dies illa. To nie będzie też banalny w swej powadze szopenowski Marsz żałobny. Ani Danse Macabre Camille’a Saint-Saënsa, który niby napisał walca, ale rozpoczął go upiornym intro na skrzypcach. Może to winien być polonez? Ale nie ten Ogińskiego, niby dostojny, a jednak radosny. Ten Ogińskiego może panował przed marcem roku 2020. Bo od 12 marca tamtego roku, kiedy w poznańskim szpitalu zmarła 57-letnia kobieta, pierwsza ofiara coronawirusa w Polsce, śmierć alla polonaise opisuje jakieś ponure muzyczne tworzywo od Cage’a pochodzące: „szuru buru, psst, on już odszedł, ona też”, dreptający pra-polonez, tworzywo powracające lodowatą falą, podmywające stopy, które coraz bardziej się zapadają w piasek i uniemożliwiają nam ruch.

Bo od tej pierwszej ofiary covidu śmierć w z Polsce przestała być opłakiwana.

Jest jej za dużo. A łez jest za mało.

* * *

Mało kto sobie zdaje sprawę, że te 598 dni od tamtego marca 2020 do 1 listopada 2021 roku, kiedy powinniśmy nareszcie móc pochylić się nad grobami ludzi bliskich i dalszych, że ten czas zmienił nie tylko nas, ale przeorał Polskę. A luka, która powstała, jest wielkości uskoku w Rowie Mariańskim. Najbardziej, i zrozumiecie to wkrótce, bolesny będzie ubytek w kulturze…

Oto na przykład jeden tylko sierpień roku 2020: odchodzi człowiek, którego nie mam w swym elektronicznym kalendarzu, rozmawiałem z nim raz tylko, ale był cały czas ze mną. „Żal nic tu nie pomoże, Łzy twoje i mój płacz”. Piotr Szczepanik (lat 78). W tym samym sierpniu umiera Ewa Demarczyk (lat 79). Też nie mam jej komórki w swej komórce, ale jaki impuls dała kulturze, naszym sercom – każdy wie. Albo wraz z nimi Styks przekracza wtedy, nie, nie pisarz, nie piosenkarz… lecz ktoś dla Polski ważniejszy: Henryk Wujec, Heniek (lat 80). Chodzące dobro, mąż Ludki, ojciec Pawła, a dla mnie i Krzyśka Burnetki wzór prawości. Tak jak i Maria Janion (lat 94), wielka, posągowa prof. Janion, której przedstawiła mnie niezwykła Kazia Szczuka, a której myślenie o kulturze, sztuce, równości i płci zmieniło mnie dogłębnie. Też w sierpniu, co za fatalny miesiąc tamtego roku, gaśnie Józefa Hennelowa. Pani Ziuta. Nieprzemijający, wieczny skarbiec mądrości, dobroci. Prawdziwe dziennikarstwo uczciwe, choć tak skrzywdzone przez byłych kolegów… I nagle jej nie ma.

* * *

A tuż u początków pandemii, jeszcze przed pierwszą ofiarą covidu, umiera wielki Krzysztof Penderecki. I Ludwik Stomma, profesor, niezwykły i dowcipny. Kiedyś pisywał w „Tygodniku Powszechnym”, później w „Polityce”. A potem, 18 marca, „Brunner, ty świnio”, zostawiłeś nas… Dawniej śmierć Emila Karewicza (97 lat) byłaby przyczynkiem wielkich marszy płaczących nad stratą kultury polskiej. A teraz? Zniknął wśród tego lasu zgonów nieprzecierpianych.

W marcu umierają też Stefan Papp (lat 88). Niegdyś też w „Tygodniku”. I prof. Bogdan Ney (lat 86), wybitny specjalista geodezji, kartografii, tato wspaniałej Danusi Ney-Smolarskiej i teść Krzyśka Smolarskiego, moich przyjaciół wielkich.

Nie zdążyliśmy i ich opłakać, bo zaraz przyszła pandemia.

A w kwietniu, gdy już pandemia trwała na całego, nadeszła tragiczna śmierć Witka – Wiktora Batera (lat 54). Witii, mojego przyjaciela, uczciwego dziennikarza, wielkiego specjalisty od Rosji. I niewolnika swoich demonów, demonów, które zniszczyły go tak, jak zniszczyły innego mojego wielkiego przyjaciela Jurka Pilcha (lat 69). Ten wielki, wspaniały pisarz, przyjaciel, odszedł w maju i wtedy zrozumiałem, że mój świat będzie już inny…

Jesienią 2020 nie było lepiej. Z Wojtkiem Pszoniakiem (lat 78) planowałem zrobić spektakl teatralny według tekstu Mikołaja Lizuta. Z Darkiem Gnatowskim, Panem Boczkiem (lat 61), kolejnym wielkim kolegą, pijaliśmy niegdyś wódkę po nocach, planując wielkie spektakle. Zrobiliśmy w końcu tylko jeden czy dwa filmiki, ale wdzięczny jestem losowi, że choćby i tyle. I co? Mam usunąć teraz i jego komórkę?

No i listopad, kiedy odchodzi profesor Marcin Król. Nasz guru, mistrz, przyjaciel przyjaciół. Człowiek, który potrafił postawić i poukładać wszystko

Czy zdążyliśmy ich wszystkich opłakać?

Nie.

* * *

A kończący się rok 2021, kto wie, czy nie jeden z najgorszych jakie pamiętam? Z tym, że to jest tak, jak to mój dziadek powiadał: jeśli myślisz, że ten rok jest najgorszy, pomyśl, jaki będzie następny. Bo, niestety, nic się nie kończy – nie tylko covid, nie tylko chory system zdrowotny, ale rakotwórcza władza.

W styczniu roku 21 – Papcio Chmiel, Henryk Jerzy Chmielewski, rysownik, autor komiksów. I Maria Koterbska (lat 96), autorka hitów, które przejdą do historii muzyki pop w Polsce. I mało znany Witek Kon. Człowiek, który był alfą i omegą niezależnego ruchu filmowego i naszym, może nie mentorem, ale kolegą dobrym. Jego też wymazujemy z naszej książeczki telefonicznej?

Potem jest cieplej. Wiosna? Będzie lepiej? Nie, wtedy właśnie usuwam z komórki Alicję Helman. Wybitną teoretyczkę i historyczkę filmu, eseistkę. Moją panią profesor, u której pisałem pracę magisterską o ideologii w filmie i która była dla nas wszystkich wzorem mądrości. I nagle, chyba ból największy. Biegnie za swoim psem Janek Lityński. Idą nad Narwią z żoną na spacer. Psy, ich ukochane wokół biegają i jeden z nich wpada do wody. A Janek? Jak to Janek. Nie patrzy, czy umie pływać, skacze za psem, psa ratuje, a sam znika pod wodą. Wspomnieć wszystkie wieczory z nim przegadane, to za mało, to za mało…

* * *

A pierwszego dnia wiosny roku 2021 odchodzi Adam Zagajewski (lat 76). Powiedzieć, że jego numer w swej komórce noszę z największą pieczołowitością, to nic nie powiedzieć. I te rozmów kilka czy kilkanaście, i tych kilkanaście spotkań. I te tomiki, i ten jego takt, jego dowcip, jego uśmiech. Dobrze napisał Wojtek Ornat: „Zostaliśmy nagrodzeni Twoją obecnością, Adamie. I teraz tylko ból został”.

W ogóle środowisko Austerii, które Wojtek tworzy z mozołem, ale ze wspaniałymi efektami, cierpi w pandemii szalenie. Oprócz Adama Z. odchodzi Adam Wodnicki. Lat ma 90, a odchodzi 9 czerwca 2020 roku. Że pisarz? Profesor sztuk plastycznych? Tłumacz literatury francuskiej? Artysta plastyk? To wszystko nie to. To, w pogłębiony sposób, wielce wrażliwy człowiek, eseista rangi światowej. Jego nieobecność jest jedną z największych strat kultury polskiej. Niestety, tej samej kultury, która go nie dość doceniła za jego życia.

I nie usiądzie też w Austerii Leopold Neuger (lat 73), wybitny historyk literatury polskiej i szwedzkiej.

* * *

W kwietniu 2021 odchodzi blisko stuletni Władysław Klimczak. Krakus co się zowie, założyciel Muzeum Historii Fotografii i twórca kultowej wystawy VENUS. I Stefan Bratkowski. Jeden z moich mistrzów. Moich i całej generacji dziennikarzy, którzy wchodzili w stan wojenny z doświadczeniem Bratkowskiego na plecach.

Ta wiosna to także ciąg moich wielkich osobistych strat. Stanisław Dziedzic (lat 67). Dyrektor Biblioteki Kraków, historyk literatury, publicysta, kulturoznawca. Odszedł 8 kwietnia. Był wydawcą miesięcznika i człowiekiem, który przy całej swojej niezwykłej erudycji był niezwykle taktowny. Uwielbiałem rozmowy z nim o jego – i moich – doświadczeniach. O Gołębniku. O profesorach. O Krakowie i sztuce.

2 maja 2021 roku odchodzi Sławek, Bronisław Cieślak, aktor znany z ról kiedyś wykpiwanych, a dziś oglądanych przeze mnie ze wzruszeniem. I mój wielki ból osobisty, bo znałem Sławka i miałem książkę o nim pisać. Książkę, a przynajmniej artykuł, a przynajmniej wspomnienie. I nic nie zrobiłem.

I data, której nie zapomnę, 27 maja 2021 roku, kiedy w środę po południu dowiaduję się, że nie ma już wydawcy, twórcy wydawnictwa Wielka Litera Pawła Szweda. Nawet teraz, gdy kreślę te słowa, jedyne, co jestem w stanie napisać, to – Przyjaciel. Wielką literą.

A coś dusi wtedy za gardło. I wkrótce za nim odchodzi jego żona…

* * *

Chciałoby się powiedzieć, że wraz z odejściem Pawła kończy się pewien czas. Bo jego śmierć jest jedną z ostatnich w Wielkiej Fali. Ale przecież ludzie umierają nadal, kultura polska cierpi nadal.

Ot, choćby 28 września odchodzi Piotrek Bratkowski. Strata bolesna, porównywalna dla mnie osobiście do największych nieszczęść, które mogły mnie spotkać. I tajemniczo, niespodziewanie, Ania Szulc. Boże, ileż tygodni, miesięcy przegadanych z Anią przy kawie i papierosach…

* * *

Kiedy 1 listopada będę się pochylał nad tymi lampkami, zniczami pochylę się też nad babcią Gienią. Wiem, nie słyszeliście o niej. Ręczę wam, że to jeszcze jedna z tych milionów Polek dobrych, którzy budują nas codziennie. To mama mojej I. Gasła 27 marca 2020, gdy zaczynała się dopiero pandemia i my sami, szczerze mówiąc, ukrywaliśmy skalę zagrożeń i chorób przed mamą, bo była kobieta już mocno wiekową. Nigdy w życiu bym nie powiedział o niej bezosobowo „teściowa”. To była dla mnie mama. Druga mama po mojej mamie. Odchodziła z uśmiechem, bo też i serca sama dała dużo, to i dostała dużo serca od najbliższych. Od mojej I., która była przy niej, trzymała ją za rękę, gasnącą, do ostatniej chwili.

Ale to był wtedy marzec 2020 roku i ja akurat nie mogłem się dostać na cmentarz, bo przy grobie mogło stać tylko pięć osób. Później się dowiem, że niektórym to cmentarze specjalnie otwierali po to, żeby mogli pamiętać o tych, którzy odeszli. Nie zazdroszczę im tego prawa do bycia świnią, choć mnie akurat bolało to, że ja opłakać nie mogłem.
Więc jeżeli chciałbym pamiętać mamę-babcię Gienię, to wiem, że takich ludzi, cudownych, odeszło w ciągu minionych dwu lat może i kilkadziesiąt tysięcy. I wszyscy są godni zapamiętania. Ale nie tak, pobieżnie, nerwowo i szybko, jak to było w tym strasznym, czarnym czasie, który się kończy chyba.

Musimy ich opłakać.

Nauczmy się znowu opłakiwać.

Miesięcznik Kraków, listopad 2021 Tekst z miesięcznika „Kraków”, listopad 2021.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.