Okiem Beresia

Witold Bereś
Witold Bereś

Suma naszych strachów

Kilka uwag co nienowe – choć niepopularne (zwłaszcza w przededniu Bożego Narodzenia oraz noworocznych życzeń pełnych optymizmu).

Nie jest bardzo źle, a nawet można rzec – jest gorzej. Węgiel, drożyzna, inflacja, propaganda, lud stłamszony, a władza – arogancka.

Ale to już było.
Jako starszawy pan pamiętam, jak wiosną 1976 roku zaczęły się przejściowe braki w zaopatrzeniu. Jak dziennik telewizyjny składał się z opisów sukcesów lidera państwa i narodu, który był tylko szefem rządzącej partii. Jak prezes TVP wywalał bez mrugnięcia okiem z roboty, a totumfackim wypłacał góry złota. Jak zadłużenie rosło z dnia na dzień, podobnie jak inflacja. Jak wydobycie węgla rosło, choć spadało. Jak zapowiadano kolejne najwyższe stopnie zasilania, a w mieście Krakowie, w mojej dzielnicy woda bieżąca w kranie (wcale nie ciepła) dostępna była tylko we wtorki, czwartki i soboty.

Jasne, były też różnice. To nie Polacy sami sobie – jak dziś – zafundowali tę opresyjną sytuację, tylko była ona efektem najazdu obcych bagnetów (ale czy to na pewno dzisiaj pocieszenie?). Dziś nie ma też wielkoprzemysłowej klasy robotniczej, która wtedy co jakiś czas straszyła a to strajkami, a to zadymą. No i był Wielki Brat, który trzymał u nas pół miliona wojsk i się szarogęsił.

Jasne, dziś Polacy też mają Wielkiego Brata, który szarogęsi się nad Wisłą, choć – przyznajmy – cywilizacyjnie jest nam bliższy, kulturowo – milszy, a geograficznie – dużo dalszy (choć, jak przyjdzie co czego, podetrze się nami jak ten Brat zły). Swoją drogą – niepojęta jest ta nadwiślańska natura, by nieustannie wisieć u cudzych klamek… Ale nie o tym dziś.

Bo najważniejsza różnica między schyłkiem PRL-u a PiS-landem leży w nastrojach społecznych – dziś żyjemy w lęku. Przed armagedonem.

Przed wielką wojną, która zmiecie.

Jeszcze przed wybuchem wojny w Ukrainie większość Polaków najbardziej obawiała się drożyzny (71 procent), ale zaraz za tym była wojna (70 procent) i choroby (64 procent – CBOS z pierwszej połowy lutego 2022).

Nie dysponuję najnowszymi badaniami na temat sumy wszystkich polskich strachów. Ale wystarczy się wsłuchać w ton narodowych szeptów ciągniętych jesiennymi wieczorami. Ale wystarczy skonstatować, że w aptekach pokończyły się zapasy jodku potasu, które zaleca się przyjąć w przypadku katastrof jądrowych. Ale wystarczy…

Dość.

Powie ktoś – przeczucia i lęki to jeszcze nie zagrożenie. To, co najwyżej, duch czasów.

Sęk w tym, że duch czasów, owszem – trudny do nazwania, jeszcze trudniejszy do wyłowienia – jest tym, w czym złowieszczo kryje się nasza przyszłość.

Ale jakkolwiek owego ducha czasów nazwać, jego szept słyszymy wieczorem przed zaśnięciem: – Jeszcze zobaczysz grzyb wybuchu, może i z odległości kilkudziesięciu kilometrów.

* * *

Teoretycy wojskowości i politolodzy dręczą się dziś opisaniem przyczyn, które mogą za sobą pociągnąć wielką wojnę.

Urokliwe zwłaszcza jest szukanie jednego, jedynego punktu zwrotnego, zwrotnicy dziejów. Czegoś, co, gdyby się nie zdarzyło, zmieniłoby losy świata. Co, gdyby Kleopatra nos miała ciut krótszy? Może nie uległby jej Marek Antoniusz, a drugi Triumwirat byłby wzorem dla naszych czasów? A gdyby Gavrilo Princip potknął się w Sarajewie na skórce od banana i kule nie przeszyłyby pary arcyksiążęcej? Gdyby majętny biznesmen Trump, spędzając weekend w Moskwie w listopadzie 2013 roku na konkursie Miss Universe (którego był właścicielem), umiał w hotelu Ritz utrzymać zapięty rozporek, nie dostarczając w ten sposób wiadomym służbom materiałów do seks-taśm mocno kompromitujących, zważywszy na szczególne erotyczne predylekcje przeszłego U.S. President?

Pasjonują się tym zwłaszcza pisarze.

… jakkolwiek owego ducha czasów nazwać, jego szept słyszymy wieczorem przed zaśnięciem: – Jeszcze zobaczysz grzyb wybuchu, może i z odległości kilkudziesięciu kilometrów.

Oto Nigdy Kenna Folleta, mistrza narracji sensacyjnej. Zaczyna się od zabicia z chińskiej broni amerykańskiego marines na pograniczu Kamerunu i Czadu, a kończy serią wybuchów nuklearnych w całym świecie. Sam pisarz tak ją rekomenduje: „Zdałem sobie sprawę, że nikt nie dążył do wybuchu I wojny światowej i nikt tej wojny nie chciał – żaden z ówczesnych europejskich przywódców. Ale głowy państw i premierzy, jeden po drugim, podejmowali decyzje – decyzje logiczne, wyważone – z których każda przybliżała Europę o krok do najstraszniejszego konfliktu, jaki kiedykolwiek ogarnął świat. Doszedłem do wniosku, że w istocie wybuch pierwszej wojny był… tragicznym wypadkiem. Wtedy zacząłem się zastanawiać: czy to mogłoby wydarzyć się znowu?”

Ale nie oszukujmy się.

Choć Trump był i jest szkodnikiem światowej polityki, a udział rosyjskich służb specjalnych w jego kampaniach wyborczych i sprawowaniu władzy wydaje się bezsporny, to wiemy, że to sami US citizens zapragnęli nagle skrętu w to szaleństwo. W 1914 roku na Bałkanach i tak się kotłowało, a strzał Principa uruchomił konflikt, którego długo różne siły pragnęły. (O banalności talentów Kleopatry innym razem).

Inni, negując rolę przypadku, próbują analizować nieuchronność wybuchu wielkiej wojny i naszego ratunku w niej, w kategoriach interesów i wielkiej gry strategicznej. Wniosek? Nie mamy na to wpływu, lepiej łapmy wiatr, gdzie się da.

Bohaterowie polskiej alt-prawicy Piotr Zychowicz i Jacek Bartosiak w elaboracie Nadchodzi III wojną światowa (jedna z obrzydliwszych ideowo książek) piszą: „Jedynym kryterium oceny polityków jest skuteczność. (…) Dziś również podjęliśmy taką decyzję geostrategiczną, że opieramy się na Stanach Zjednoczonych. Z góry uznaliśmy, że Chiny na pewno przegrają wielką rywalizację o przepływy strategiczne na świecie. To jest pokłosie map mentalnych, które w Polsce, w polskich elitach, są bardzo głęboko zakorzenione”.

Ciekawe: w którym momencie mierzymy skuteczność? Czy Hitler był najskuteczniejszym politykiem XX wieku w grudniu 1941 roku, pięć kilometrów od Moskwy, czy trzy lata później? I o co chodzi w życiu: żeby dać dobrowolnie się upodlić (komunistyczne Chiny) czy żeby bronić naszych wartości (liberalny Zachód)?

Inni widzą nasze bezpieczeństwo w przynależności do NATO. A tymczasem gen. Gocuł, były szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, kilka miesięcy po wybuchu wojny tak o tym mówił: „Dziś NATO faktycznie mówi, że ani piędzi ziemi nie oddamy Rosji. To jednak opowiadanie bajek, a Putin się pewnie z tego śmieje. Bo cóż NATO – oprócz retoryki i wielu konferencji Stoltenberga – zrobiło wobec wojny w Ukrainie? NATO ma szpicę – nie wysłało. NATO ma Siły Odpowiedzi 40 tys. żołnierzy – nic się one nie ruszyły. NATO ma system dowodzenia – nie ruszył się”.

Na szczęście dziś z Putinem walczy głównie Waszyngton. I Bogu dzięki, że w Białym Domu nie ma Trumpa. Inna rzecz, że bezkrytyczne oddanie się w pacht interesów USA oznacza, że w chwili reorientacji tamtejszej polityki – a trumpizm do władzy wróci – zostaniemy w nocniku nie tylko z ręką, ale i z głową.

* * *

Nieuchronność nadchodzącej wielkiej wojny tkwi w czymś innym. Istnieje coś takiego jak konstrukcja „niewypowiedzianych założeń”, która kształtuje postawy i zachowania polityków, prawodawców oraz publicystów. I tu gołym okiem widzimy zwiększającą się gotowość zachodniego świata do wojny, zwłaszcza wśród wykształconych elit. Nie przybiera to formy krwiożerczych wezwań. Raczej formułowane są założenia, że konflikt jest „naturalną” cechą polityki międzynarodowej.

Nawet w 1914 roku ludzie ani nie chcieli wojny, ani chcieli. Lecz każdy ją dopuszczał. I każdy był do niej gotowy, a atmosferę było łatwo podgrzać. Dziś podgrzewa się ją jeszcze łatwej, zwłaszcza gdy istnieje niekontrolowana władza. Tak skrajnie niekontrolowana jak w Chinach czy w Rosji, ale też tak marnie kontrolowana jak w Polsce.

To prawda: niewiele możemy zrobić – zbyt wielkie siły zostały uruchomione i zbyt słabe mamy państwo, pogrążone w saskiej anarchii i kremlowskich wpływach. I pewnie nic nie pomogą nasze lamenty, bo czyż wystarczy nie umierać za Gdańsk, aby wojny nie było?

Marek Edelman mówił, że zło nie jest banalnością, zło jest w naturze człowieka. Coraz częściej o tym myślę, i coraz częściej to zdanie rozumiem.

Rozumieć nie znaczy jednak usprawiedliwiać. Dlatego do szału mnie doprowadzają publicyści lekką ręką wysyłający bomby na Kreml, dopuszczający udział polskiej armii w wojnie na wschodzie czy pragnący przeorientować w trakcie kryzysu polskie sojusze (wypychanie PL z Unii Europejskiej). Więc choć niewiele możemy, tym głośniej musimy mówić: nie ma zgody na igranie naszym życiem, a już na pewno – nie ma zgody na apologetykę wojny.

Jeśli tego nie zmienimy, to zatęsknimy jeszcze za ciepłą wodą w kranie.

A po naszym dzisiejszym lęku – przyjdzie prawdziwe przerażenie.

Na razie jednak pod choinkę życzmy sobie paczuszki nowiutkich złudzeń z terminem ważności do końca przyszłego roku.

Miesięcznik Kraków, grudzień 2022–styczeń 2023 Tekst z miesięcznika „Kraków”, grudzień 2022–styczeń 2023.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.