POLECANE KSIĄŻKI

Zbigniew Mikołejko Kwintet

Fundacja Czarny Karzeł, Bydgoszcz 2019

„Zbigniew Mikołejko ma umysł przekorny: jednocześnie kusi go diabeł i anioł, gotyk i barok, a może diabeł i anioł (jak i gotyk, i barok) są tą samą przemienną postacią Demona, który rozbija młotem czasu wszystko, co jest pozornie nam bliskie, tworząc z tego paskudne artefakty rzeczywistości pozbawione światła transcendencji. Panuje w nas i poza nami Noc niewiedzy, ciemnej materii i czarnej dziury” – pisze krytyk literacki Kazimierz Brakoniecki w posłowiu do tego tomiku.

Nie będę ukrywał – w moim życiu profesor Mikołejko jest kimś wyjątkowym. Filozof i historyk religii, eseista (już pisywał na nasze zaproszenie do „Krakowa”), wykładowca akademicki, pasjonat powieści sensacyjnej, człowiek, który barwnie i od ręki potrafi oświetlić pytającemu człowiekowi najmroczniejsze zakamarki kultury. Jego dwutomowe dzieło We władzy wisielca (opis figury wisielca w kulturze Zachodu i „wiszenia” naszej egzystencji) to podstawa tekstów etnologicznych. Żywoty świętych poprawione to fundament wiedzy dla tych, którzy mierzą się z problematyką polskiej religijności. A są jeszcze jego fascynujące rozmowy z Dorotą Kowalską (Jak błądzić skutecznie) i eseje Między zbawieniem a Smoleńskiem. Studia i szkice o katolicyzmie polskim ostatnich lat czy Prowincje ciemności.

Nie miałem jednak najmniejszego pojęcia, że profesor i poetą jest. I to jakim!

Tomik ów niewielki (tylko pięć wierszy i książeczka niezwykle szlachetnie wydana) to rozpięcie między strachem doświadczonego człowieka doświadczonej cywilizacji Zachodu a brutalizmem codzienności. (Byłżeby to jeszcze jeden model owego modelu „wisielca”?).

Wydaje się, że smutek, smutek dominuje w tej poezji. Smutek, lęk, ból.

Blady księżyc odbija się w wodzie ciemnej i ciężkiej jak posoka pradawnych zwierząt.
Moja łódka ściga go niezdarnie i ciężko, bez skutku.

I nigdzie, nigdzie nie słychać słowika,
a tylko śmiertka swą pustkę odmyka,
a tylko ciemność przechodzi nade mną,
a tylko drzewa snują piosenkę daremną.

Nie ma więc wybaczenia, nie ma zmiłowania,
tu nad mroczną otchłanią, jakby bez dna.
(Inna północ)

(…) A poranki są drapieżne: nad dziedzińcem,
już jaskrawym od słońca o tej wczesnej godzinie,
unoszą się z wrzaskiem wielkie mewy. I trudno
znaleźć łaskę w tych salach, w tych korytarzach bezludnych.
A jeszcze trudniej oświecenie.
Nawet sen nie wybawia, tym bardziej dzień.
Nawet stare litery w starych książkach stają się obce,
kaleczą
oczy.
(Maj w Palazzo Doria-Pamphilj)

A przecież jednak zawsze gdzieś pojawia się nadzieja:

Więc nie ma co pamiętać,
trzeba iść i iść,
nie bacząc wcale, że robaki czynią swą znojną pracę
i zwierzyna wychodzi na żer, patrzy
ognistym wzrokiem.

Tak, trzeba iść i iść,
bo zaraz świt skrwawi niebo nad lasem, nad wodą.
I mój cień pojawi się z nagła na piasku jak zmora.
(Miasto nad wodami)

Tak, czytając ten cichy tom, ma się wrażenie nie tyle wolnego przesuwania się za profesorem, w jego cieniu, ile wyprowadzania nas przez doświadczonego, mądrego i wrażliwego człowieka na jasną, zrozumiałą dla nas leśną polanę. Polanę pełną słońca, choć wokół wilgoć, choroba i mrok…

Witold Bereś

Miesięcznik Kraków, maj 2021 Tekst z miesięcznika „Kraków”, maj 2021.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.