Poza Krakowem

Magdalena Miśka-Jackowska
Magdalena Miśka-Jackowska

Jak gęsty, gorący karmel

Pewnego dnia późną zimą 2022 roku obudziłam się wzruszona, ale i z poczuciem ogromnej straty. Dotarło do mnie, że za chwilę być może nie będzie już nikogo, kto by takie wzruszenia ze mną dzielił.

Takie smuteczki to nie jest coś, o czym chcielibyśmy czytać w i tak dość szaroburej rzeczywistości, wiem. Obiecuję, że dojdę do pogodnych wniosków, ale przejdźcie tę drogę ze mną.

Niby niewiele się tam dzieje, ot, po latach spotykają się koledzy jazzmani. Postanawiają znowu razem zagrać. A jednak dzieje się wszystko. Januszowi Majewskiemu ponownie udało się zatrzymać w kadrze ważny moment.

Zaczęło się od tego, że na przedpremierowym pokazie dokumentu Jazz Outsider Janusza Majewskiego, który zgromadził w budynku Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie znakomitych gości (i szczęśliwie również mnie), zaczęłam rozglądać się po widowni. Poza studentami, którzy przyszli tam na swoje zajęcia, byłam jedną z najmłodszych osób. A naprawdę najmłodsza już dawno nie jestem. Wciąż jednak byłam znacznie starsza od 91-letniego bohatera wieczoru, który po seansie z werwą odpowiadał na pytania, sypał żartami, wspominał, a nawet gładko przechodził z polskiego na angielski i z powrotem. W życiu bym nie miała siły na coś takiego. A ma ją Janusz Majewski, który nadal kręci filmy i to jeszcze takie, którymi nie da się pochwalić na prestiżowych festiwalach. To, że je robi, wynika wyłącznie z jego pasji i niespożytej energii w opowiadaniu historii o muzyce i muzykach.

Bo Janusz Majewski, poza tym, że jest jednym z najważniejszych polskich reżyserów, jest jeszcze wielkim miłośnikiem sztuki muzycznej. Dawał temu wyraz wielokrotnie, gdy wybierał do współpracy najlepszych z najlepszych kompozytorów – Andrzeja Kurylewicza, Jerzego „Dudusia” Matuszkiewicza, Wojciecha Kilara. Ale takich reżyserów mieliśmy paru. Janusz Majewski zdecydował, i to czyni go wyjątkowym, że da muzyce główne role. Zrobił to w swoich dokumentach będących prawdziwymi świadectwami epoki – krótkim Opus Jazz z 1963 roku, zapisie próby znakomitych polskich jazzmanów, a potem w dłuższym Jazz in Poland z 1964 z udziałem niemieckiego dziennikarza i producenta Joachima-Ernsta Berendta, który prezentował dokonania naszych najważniejszych artystów sceny jazzowej. Kogo tam nie ma! Andrzej Trzaskowski, Krzysztof Komeda, Tomasz Stańko i wielu innych. W międzyczasie nakręcił jeszcze bardzo ciepło przyjęty film Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy o grupie pasjonatów, którzy zakładają big-band.

I ostatni, najdłuższy dokument Jazz Outsider. Tegoroczny. Niby niewiele się tam dzieje, ot, po latach spotykają się koledzy jazzmani. Postanawiają znowu razem zagrać. A jednak dzieje się wszystko. Januszowi Majewskiemu ponownie udało się zatrzymać w kadrze ważny moment, tym razem tak samo wzruszający co smutny: muzycy pokolenia lat 30. i 40. odchodzą. W filmie widzimy Zbigniewa Namysłowskiego, Michała Urbaniaka, Andrzeja Dąbrowskiego, Jana „Ptaszyna” Wróblewskiego, a w centrum jest perkusista Komedy i autor legendarnego podręcznika do nauki gry na perkusji, ponad 90-letni Adam Jędrzejowski.

Nie udało się nagrać Matuszkiewicza, w ostatnich latach nie udzielał się już publicznie, zapraszany – odmawiał. W ostatniej chwili się okazało, że nie zdążył na plan także Wojciech Karolak, który nagle zmarł. W dokumencie pojawia się jednak jego recepta na nieoczywiste granie. Niepasujący do akordu dźwięk-kolor dawał tylko wybranym instrumentom. Bohaterowie Jazz Outsider z uśmiechem pochylają się nad standardem Love Is Here to Stay George’a Gershwina, reżyser robi z niego motyw przewodni swojego filmu. W tytule tej piosenki zamknięta jest przecież tajemnica pięknej relacji człowieka ze sztuką, towarzyszką na całe życie.

Miłość do muzyki, która jest „jak gęsty, gorący karmel” (Excentrycy…) ma niesamowite właściwości. Janusz Majewski mówi, że za każdym razem, kiedy słyszy big-band, młodnieje o 70 lat. Wystarczy na niego spojrzeć, aby się przekonać, że to prawda. Nie mogę się mimo to pozbyć uczucia, że w następnych pokoleniach brakuje jego wrażliwości. I że tak, jak znamy Bacha, Mozarta i Beethovena, tak powinniśmy znać historię polskiej muzyki rozrywkowej. A ona ma pecha, bo nie uczą jej w szkołach. Czy za 20 lat będziemy chcieli jeszcze wiedzieć, kim był Komeda? I czy będzie wśród polskich reżyserów ktoś, kto poświęci swój czas, aby ustawić kamerę przed jazzmanami, najbardziej kolorowymi i nieobliczalnymi artystami sceny muzycznej?

George Gershwin mawiał, że życie jest jak jazz. Najlepsze, gdy improwizujesz. A jeszcze lepiej, aby ta improwizacja wyglądała na pięknie zaplanowaną. Jest w tych słowach nieprzemijająca z upływem lat radość. I wydaje mi się, że brzmią również całkiem modnie w naszych czasach.
PS Zbigniew Namysłowski zmarł 7 lutego 2022 roku.

Miesięcznik Kraków, marzec 2022 Tekst z miesięcznika „Kraków”, marzec 2022.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.