Poza Krakowem

Magdalena Miśka-Jackowska
Magdalena Miśka-Jackowska

Niezbędne potrzeby

Czy świat się zmieni? Nikt już o to nie pyta. Pytania są raczej o to jak. Ale mnie męczą sugestie, aby spróbować żyć pod dyktando wyłącznie „pierwszych potrzeb”. Bo co niby mają oznaczać?

Kiedy późną zimą Europa zaczynała chorować, nikt jeszcze nie przypuszczał, jak mocno odbije się to na odbieraniu przez nas sztuki. Owszem, odwołano tu i tam koncerty i parę pokazów filmowych. Mnie samej udało się jeszcze poprowadzić spotkanie przy pełnej sali prawie w połowie marca. Na drugi ogień poszły festiwale – wiele od razu przeniesiono. Pamiętam, jak dyrektor nowojorskiej Metropolitan Opera w przejmującym wystąpieniu poinformował, że wysyła wszystkich na urlopy i zawiesza wszelką działalność generującą koszty. Bo na te koszty nie może już sobie pozwolić. Wtedy poczułam się naprawdę niepewnie. Wydawało się, że Ameryka jest zabezpieczona na wypadek takich sytuacji. Tymczasem nie była.

Świetny pianista Marcin Masecki ogłosił, że będzie grał w kolejne niedziele, w samo południe. Wchodzę tam do niego i co widzę? Marcina w szlafroku.

A potem, pamiętamy to doskonale, nastąpił wielki deszcz. Deszcz kultury online. Najpierw cieszyliśmy się z każdej informacji, która przynosiła coś w sieci – a to wirtualne muzeum, a to koncert, dokument, ktoś z wielkich uwalniał w necie nowy film. Platformy do oglądania seriali i filmów przeżyły takie oblężenie, że globalnie poproszono je o zmniejszenie jakości przekazu. Byliśmy codziennie bombardowani internetowymi kursami rysowania, tańczenia i innymi. Po paru dniach nastąpiło takie zmęczenie ofert, że patrzyliśmy na siebie w wirtualnych okienkach z przyjaciółmi z pewnym zażenowaniem, że dziś jeszcze nikt z nas nie stepował, nie uprawiał jogi w dużym pokoju i nie ma żadnych planów na wieczór. Aż w końcu przestaliśmy to wszystko śledzić.

Jak przeżyć, gdy żyło się ze sztuki lub współpracy z drugim człowiekiem? I jak korzystać z tego, co ci ludzie wciąż chcą nam zaproponować? Robiliśmy to na ślepo, zarówno w oferowaniu, jak i konsumowaniu. Uczyliśmy się kultury pierwszej potrzeby. Okazało się, że przetrwa to, co najbardziej szczere, a w konsekwencji rzeczywiście niezbędne.

Mam osobisty ranking tego czasu… Ujęły mnie domowe koncerty. Pojawiły się błyskawicznie na całym świecie i nie mam tu na myśli śpiewania na balkonie. To domowe granie i śpiewanie, które najbardziej mi się podobało, było występowaniem dla samego siebie. Świetny pianista Marcin Masecki ogłosił, że będzie grał w kolejne niedziele, w samo południe. Wchodzę tam do niego (chyba to była Warszawa, ale w tym czasie nikt nie dbał o to, skąd, bo wszyscy byliśmy na tej samej chmurze) i co widzę? Marcina w szlafroku. Byłby w tym samym szlafroku pewnie w każdą normalną niedzielę, siedząc sobie przy fortepianie. Miał go na sobie także w tę nienormalną niedzielę. Tyle że były z nim setki innych osób. Urzeka mnie w takich chwilach to, co nie jest przekombinowane, autentyczne. Jeśli wirtualna rzeczywistość pozwala zrzeszać ze sobą ludzi z całego świata, po co udawać? Bądźmy, kim jesteśmy.

Powaliła mnie na kolana akcja, o której nie wiem, gdzie się zaczęła, czy był to Paryż, Amsterdam czy Berlin, to nie jest ważne. Wiadomo, że nuda jest niezbędna w procesie kreacji. Ktoś wskrzesił więc, pewnie z nudów, odwzorowywanie w warunkach domowych słynnych obrazów. Chodziło o to, aby korzystać tylko z tego, co ma się pod ręką. Im więcej metafor w użyciu przedmiotów, tym lepiej. Odwzorowywano i wielkie pejzaże z użyciem kuchennych sprzętów, i znane portrety, w których domownicy sami występowali w rolach bohaterów. To nie było wyłącznie pomysłowe, to było też szalenie zabawne! A śmiech to zdrowie. Kto nie wierzy, niech odszuka zrobiony domowo portret ślubny Arnolfinich.

I jeszcze jedno małe zauroczenie kwarantannowe. Ludzie. Filharmonie z całej Europy zaczęły pokazywać twarze swoich muzyków, którzy na co dzień są po prostu orkiestrą. Nagle rozbili się uśmiechy, spojrzenia, frak zastąpił dres. Ale talent pozostał niezmienny, nawet gdy grają każdy u siebie w domu, a technika łączy ich w jeden występ. Instytucje w całej Polsce podtrzymują swoją działalność, pokazując współpracowników, kulisy, zapraszając nas do świata od kuchni, skoro i tak wszyscy w niej się znaleźliśmy.

Ze strachem zapytałam niedawno mojego partnera, który zarabia na życie, pisząc muzykę do filmów, czy nie boi się, że umrzemy z głodu. Odpowiedział ze spokojem, że ludzie w dziejach świata, bez względu na okoliczności, zawsze potrzebowali rozrywki. I będą potrzebować. Dla mnie to jest nawet tak zwana niezbędna konieczność.

Miesięcznik Kraków, czerwiec 2020 Tekst z miesięcznika „Kraków”, czerwiec 2020.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.