Poza Krakowem

Magdalena Miśka-Jackowska
Magdalena Miśka-Jackowska

Sopockie bolero

A może by tak odwiedzić Sopot? Spontanicznie, bez planu, za to z szeroko otwartymi oczami. I co najważniejsze – inaczej niż odwiedzaliśmy go dotąd, jeśli w ogóle. Jest tego wart.

612 kilometrów od Krakowa i 351 kilometrów od Warszawy leży miasto czarodziejskie. Kłopot tylko z jego dwoistą naturą. Z jednej strony nadal kusząca jest bogata i barwna przeszłość, także kulturalna. Z drugiej – przez ciągnące tu latem tłumy, które wcale nie oczekują tego ducha, obiecuje chyba przede wszystkim wakacyjną zabawę małych ambicji. Dlatego wielu do Sopotu nie przyjeżdża. Ja wykorzystałam najlepszą okazję – nie dość, że pandemiczny, to jeszcze czas przed sezonem. Nie żałuję.

Janusz Christa mieszkał przy ulicy Wybickiego 40. Budował tu kolejkę, żeglował, był nawet ratownikiem na plaży. W przyszłym roku minie 50 lat, jak Kajko i Kokosz narodzili się w „Wieczorze Wybrzeża”, co ich ojcu dało na sopockich ulicach wielką popularność.

Ostatnie miesiące zrobiły nam na świecie jakieś dziwne porządki. Sama widziałam na hiszpańskich plażach odsunięty w kąt plastik i inne wątpliwej jakości narzędzia uciech. Gdy przestały być potrzebne, odsłoniły różne piękne rzeczy i zrobiły więcej miejsca. Podobnie było w Holandii, Czechach i Wiedniu, które odwiedzałam w tym czasie. Zachowując się odpowiedzialnie, postanowiłam, gdy tylko było to możliwe, nie rezygnować z podróży, a nawet podróżować więcej, by się tym widokiem nacieszyć. Z tej perspektywy wyprawa do Sopotu jest tylko jakąś małą wycieczką, ale szalenie inspirującą.

Może dlatego, że sensu znowu nabrały spacery – najprostsza, najskuteczniejsza forma medytacji dla tych, co medytować nie potrafią, a chcieliby, czyli dla mnie. Zaczynam od Błękitnego Pudla, aby wziąć tam na wynos coś na rozgrzanie, bo pogoda jest właśnie taka, jak przed sezonem być powinna – zniechęcająca. Pudel – legendarne miejsce na sopockiej mapie – był kiedyś przejściem pomiędzy kamienicami, potem także galerią sztuki i wreszcie kawiarnią, aby dzisiaj karmić, poić i zachwycać klientów mnóstwem zdjęć starego miasta, które aż kuszą, aby pytać, gdzie to, co to, kiedy.

Szukając Sopotu, którego już nie ma, szukam w książkach i ludziach. Znajduję Jerzego Afanasjewa, reżysera, pisarza, poetę, jednego z najmocniej wierzących w magię Sopotu artystów. Człowieka jak z bajki, kolorowego i łykającego tu natchnienie z każdego kąta i promienia słonecznego, a nawet – jak pisał – z nadmorskiej mgły. Okazuje się, że Sopot równie mocno jak Kraków sprzyja poezji, ustawia pod nią kawiarniane stoliki i ściąga ludzi, którzy ze słów robią czary. Miron Białoszewski, Tuwim, Miłosz, Przybyszewski (tak, to też w dużym stopniu ludzie Sopotu!) niech będą tego najlepszym dowodem. Każdy ma tam swoje miejsca.

Znajduję również mistrza komiksu, o którym głośno jest i teraz w mediach, bo Netflix wypuścił właśnie nowy serial animowany na podstawie jego słynnych opowieści z cyklu Kajko i Kokosz. Janusz Christa mieszkał przy ulicy Wybickiego 40. Budował tu kolejkę, żeglował, był nawet ratownikiem na plaży. W przyszłym roku minie 50 lat, jak Kajko i Kokosz narodzili się w „Wieczorze Wybrzeża”, co ich ojcu dało na sopockich ulicach wielką popularność.

Skręcam z Monciaku w Obrońców Westerplatte, obłędnie piękną, willową ulicę, złamaną kładką nad cieszącą oko Skarpą Sopocką. To jest jedna z tych ulic, po których można chodzić w kółko, nigdy się nie nudząc. Mówią tu na nią „ulica artystów”. W willach mieszkało i mieszka wielu pedagogów ASP. Historia i uroda niektórych budynków przyprawiają zarówno o westchnienia, jak i ciarki, bo ludzie odchodzą, ale ich energia w takich miejscach zostaje.

Schodzę w dół, miasto jest w końcu wzburzoną falą od morza. Wszystkie domy z tej strony, z tyłu, mają widok na Bałtyk. Ile jest wart taki widok? Policzmy to na muzy, które wpadają przez takie szeroko otwarte okno. Pewnego takiego wieczoru przy otwartym oknie, z tęsknoty za odchodzącą jesienią, powstała tu jedna z najpiękniejszych piosenek „czasu poza sezonem”. Pierwsza muza wleciała w legendarnym SPATIF-ie. Druga w foyer Teatru Kameralnego, w gdzie stało pianino, na którym kompozytor Zbigniew Korepta zagrał wtedy po raz pierwszy melodię Kasztanów. Korepta był jednym z najlepszych przyjaciół mojego nieżyjącego już dziadka. Nałykałam się sopockiej mgły i głęboko wierzę, że ten mój sopocki spacer to sprawka dziadka.

612 kilometrów od Krakowa i 351 kilometrów od Warszawy leży miasto, które warto odczarować. Przypomnieć sobie Komedę, festiwale jazzowe, filmy, w tym Do widzenia, do jutra. I Agnieszkę Osiecką oczywiście, bez względu na to, czy stać nas jeszcze dzisiaj, aby „tulił nas jak port, jak fort lirycznych band, elegant, birbant, lord, sopocki Hotel Grand”.

Miesięcznik Kraków, kwiecień 2021 Tekst z miesięcznika „Kraków”, kwiecień 2021.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.