Poza Krakowem

Magdalena Miśka-Jackowska
Magdalena Miśka-Jackowska

Tak się ze sobą umówiłam

Chętnie wróciłam do życia w drodze. Kultura na żywo wybuchła późną wiosną i szczęśliwie trzyma nas już parę miesięcy. I płacę pokornie za paliwo, pokonuję tysiące kilometrów, wstaję na pociąg bladym świtem. A oto, co sobie czasem cennego przywożę.

Parę tygodni temu siedzieliśmy przy festiwalowym stoliku w grupie cudownych polskich artystów – muzyków, filmowców. Piękne doświadczenie dzielenia się wspomnieniami, żartem. I jedzeniem! Była tam z nami Kinga Dębska, reżyserka i scenarzystka, autorka – nomen omen – „Zupy nic”.

W moim zawodzie jeździ się za kinem, ale spotyka się ludzi. Relacje z nimi – zarówno z tymi na ekranie, jak i z twórcami – to najfajniejsze pamiątki z tej podróży. Myślałam o tym, oglądając „Amatorów” Iwony Siekierzyńskiej i wręcz wchodząc razem z bohaterami do starego bordowego busika, który ich wozi ulicami Trójmiasta na próby do teatru. Są osobami z niepełnosprawnością intelektualną, mówią Szekspira niewyraźnie i z błędami, ale ich droga do zrobienia spektaklu jest imponująca i pełna energii. Nawet, jak coś się nie udaje. Zwłaszcza, jak coś się nie udaje! Ten ciepły, choć momentami bolesny filmowy portret zatrzymuję blisko siebie, a jednocześnie jestem świadkiem tego, co się dzieje po drugiej stronie. Jak twórcy przedstawiają swój nieduży film widzom w sezonie, w którym wszyscy mają pod górkę, nie tylko bordowy busik „Amatorów”. Słucham, zapamiętuję. I kibicuję, bo tu się nikt nie poddaje. W niepełnosprawności aktorów-amatorów jest coś, co wszyscy chcielibyśmy mieć – brak świadomości, że coś może się nie udać. Pojęcie „udania” w ogóle nie istnieje.

Są ludzie, którzy patrzą na świat z nadzieją i zakładają, że przyjdzie samo dobro. I są tacy, którzy wolą pozytywne zaskoczenia od nieprzyjemnych rozczarowań, więc ich optymizm jest bardzo ostrożny. Należę do tej drugiej grupy. Mówiąc krótko – ja się z reguły spodziewam najgorszego, aby potem ucieszyć się, że jest lepiej, bo przecież mogłoby być dużo gorzej. To jest potwornie uciążliwa cecha, która w ostatnich tygodniach nieustannie konfrontowana jest z historiami, w których spodziewano się szczęśliwego zakończenia i ono rzeczywiście nastąpiło. Burzy to mój poukładany świat ostrożnej optymistki. I przywożę go do domu w kawałkach, jednak za każdym razem czuję, że stało się właśnie coś miłego.

Parę tygodni temu siedzieliśmy przy festiwalowym stoliku w grupie cudownych polskich artystów – muzyków, filmowców. Piękne doświadczenie dzielenia się wspomnieniami, żartem. I jedzeniem! Była tam z nami Kinga Dębska, reżyserka i scenarzystka, autorka – nomen omen – „Zupy nic”. Jej ostatni film w zabawny i czuły sposób opowiada o rodzinnym życiu we wczesnych latach 80-tych, niemal pozbawionym wszystkich naszych obecnych zmartwień mimo, iż ekonomicznie i społecznie przecież dużo trudniejszym. „Zupę nic” najlepiej reklamuje sama Kinga Dębska, a właściwie to, jak się nie przestaje do życia uśmiechać. Kto choć raz na nią spojrzał, ten wie, o czym mówię. W tej festiwalowej rozmowie nie pamiętam już, jak, przeszliśmy od najlepszych na świecie kołdunów w jednej z małych restauracji na północy Polski przez fascynację Japonią i opolską Nysą do nadziei. Po prostu do nadziei. Jako emocji, stanu ducha, a może nawet miejsca, jeśli się napisze to wielką literą. Był to bardzo krótki moment, spuentowany przez Kingę słowami znakomitej śpiewaczki i pedagożki Olgi Szwajgier: „Wszystko możesz, jeśli się tak ze sobą umówisz”.

Uśmiechnęłam się do tego zdania z lekką ironią. Ale myślę o nim. Dawno się już ze sobą na nic nie umawiałam. Tak na serio i z zamiarem dotrzymania słowa, którego przecież dotrzymuję względem innych. A co chyba najważniejsze – z poczuciem, że umawiam się z osobą, której zaufam. Stoję tak daleko od idei pozytywnego myślenia, jak tylko można, nie znoszę, gdy mnie atakuje, ale jednocześnie naprawdę nigdy nie dałam mu szansy. Mogę ją za to dać festiwalowym stolikom, mądrym filmom i rozgadanym ludziom. I iść na długi spacer, pomyśleć, co by się stało, gdybym przez chwilę jakimś cudem nie wiedziała, że coś mi się może nie udać. Ja, ostrożna, ale jednak optymistka.