REKOMENDACJE KULTURALNE

Łukasz Maciejewski Najmro. Kocha, kradnie, szanuje (reż. Mateusz Rakowicz)

Zdjęcie: Łukasz Palka / za wiedzą i zgodą dystrybutora

„Ironia, kiedy zatracisz jej poczucie, ścina się w sarkazm. I co z niej wtedy? Sarkazm to ironia, która straciła duszę” – pisał Julian Barnes w Zgiełku czasu. Najmro Mateusza Rakowicza jest filmem ironicznym. Ironia wobec bohatera, wobec czasów, wobec sprawy. Ironia jako zamysł główny – ale ironia, a nie sarkazm. Idąc za myślą Barnesa, Najmro – chociaż kradnie, jest kochany. Ma duszę. Szacuneczek, panie Zdziśku.

Kino gatunkowe wciąż niektórym wydaje się mniej szlachetne. Co z tego, że horrory, kryminały czy melodramaty wygrywają światowe festiwale, zyskując przy okazji szeroką widownię? Na nieprzekonanych nie robi to większego wrażenia, nie zamierzam zatem domagać się nagłego zwrotu w postrzeganiu kina gatunkowego w Polsce. Wydaje się jednak, że Najmro. Kocha, kradnie, szanuje może przekonać również sceptyków. Debiut Rakowicza, którego bohaterem jest postać autentyczna – Zdzisław Najmrodzki, złodziej i przestępca, jest w istocie hybrydą kilku gatunków: komedią, kinem akcji i melodramatem w jednym.

Znamy te tytuły, Rakowicz nie zamierza ukrywać swoich fascynacji. Wilk z Wall Street, Złap mnie, jeśli potrafisz, Porachunki, Ocean Eleven. Niemożliwe staje się filmowo możliwe, a każdy kolejny dzień oznacza sto możliwości ucieczki, fantazji erotycznych, wygrania miliona i stracenia miliona. Kino daje taką szansę, ale tylko wtedy, kiedy postawi na właściwego bohatera. Taki był Frank Abagnale Jr w Złap mnie… czy Jordan Belfort w Wilku z Wall Street, taki jest również Najmro w interpretacji Dawida Ogrodnik. Przewodnik po ironii. Bez sarkazmu, proszę.

Najmro, Najmrodzki. Starszemu pokoleniu to nazwisko coś jeszcze powie, młodsi potraktują tę opowieść jako fantasmagorię z czasów PRL-u. I dobrze – film Rakowicza nie jest biografią (ani tym bardziej hagiografią) Najmrodzkiego, lecz fantazją na temat mechanizmu społecznego, w ramach którego spryt, wdzięk czy umiejętność pozyskiwania natychmiastowej sympatii ułatwiały większe lub mniejsze szwindle. Z reguły nie kończyło się to najlepiej dla zainteresowanego, ale obserwatorzy, w tym przypadku widzowie, będą usatysfakcjonowani. Perspektywa obserwatora jest przecież bezpieczna. Trochę zazdrościmy, wstydliwie kibicujemy oszustowi, ale w końcu nikt przy zdrowych zmysłach nie myśli o tym, żeby kopiować napady, szwindle i kradzieże.

Nazywano go „królem ucieczek”. Dzisiaj o poczynaniach Najmrodzkiego pisałyby przede wszystkim tabloidy, gdzieś mignęło mi nawet trafne sformułowanie, że był celebrytą półświatka kilka dekad zanim pierwszy raz usłyszeliśmy o celebrytach. W latach 70. i 80. ubiegłego wieku aż dwadzieścia dziewięć razy uciekał przed wymiarem sprawiedliwości. Jego wyczynami ekscytowała się cała Polska. Wyskakiwał z pociągu, korzystając z upojenia alkoholowego konwojentów, wymykał się z okratowanego pomieszczenia sądu w Gliwicach albo przebrany za milicjanta rejterował z warszawskiego pałacu Mostowskich. Kochał, kradł, czasami szanował, czasami był szanowany. Zwłaszcza przez tych, którzy w ucieczkach Najmrodzkiego dostrzegali wyrazistą paralelę polityczną: celowe ośmieszanie władzy. On sam uważał zresztą, że nie robi nic złego, okrada chory system. Nie był typowym przestępcą, nie używał środków przemocy, wolał lżejszy kaliber – obrabianie Pewexów, korzystanie z luk w zabezpieczeniach. Po jednym z procesów miał powiedzieć swojemu obrońcy: „Gdybym wiedział przed rozprawą, że jestem taki niewinny, jak mnie pan przedstawił w swoim przemówieniu, to bym w ogóle nie brał adwokata”.

Zapomnijmy jednak o autentyku, film nie jest solenną biografią, ale mitem, a Najmro w wersji Ogrodnika i w wizji Rakowicza jest bohaterem romantycznym. Grzesznym, bo grzesznym, ale to wciąż romantyzm. Najmrodzki ma cel minimum oznaczający również maksimum: jak nie dać się złapać. A przy okazji, i to już jest kontekst widoczny przede wszystkim dla starszych widzów, Najmro jest buntownikiem. Funkcjonuje tak, jakby nie mieszkał w Polsce siermiężnej, skorumpowanej i szarej. Żyje brawurowo, stylem podejrzanym w folderach z RFN-u albo w amerykańskim filmie gangsterskim. Nie ma Ameryki w Polsce, to sam robi sobie tę Amerykę. Seks, kłamstwa i adrenalina.

Filmowy Najmrodzki kradnie, bo lubi. Dyskotekowy szał z piosenki Anny Jantar to również szaleństwo tamtych czasów. Z jednej strony bida, komuna i mundury wojskowe, z drugiej, rozgrzany do czerwoności parkiet, szelmowskie wąsiki Leôncia z Niewolnicy Isaury, dżinsy z Turcji, klepane fury, różowe mini spódniczki, fryzury à la „mokra Włoszka”. Karuzela kręciła się w rytm hitów Izy Trojanowskiej i Maanamu, a im szarzej i smutniej było dookoła, tym bardziej była rozbujana. Najmrodzki chciał kolorów: oranże, żółcie, fiolety. Miał furę, miał koszulę, miał wąsa – a w końcu, jak twierdził Salvador Dalí, „bez wąsów mężczyzna nie jest dostatecznie ubrany”. Zdzisiek był. Chciał żyć pełnią, chciał kochać – aż się zakochał. W kobiecie, nie w samochodzie. Dopiero wtedy jego życie zrobiło się zbyt już skomplikowane.

Prawie wszystko w filmie Rakowicza zagrało. Udane są zdjęcia Jacka Podgórskiego, wystylizowana muzyka Smolika, scenariusz Łukasza M. Maciejewskiego i samego Rakowicza, wreszcie aktorstwo. Ogrodnik jako Najmro bawi się rolą, baraszkuje ze swoim wizerunkiem, ale dotrzymują mu kroku i Jakub Gierszał, i Sandra Drzymalska, i Robert Więckiewicz, i Masza Wągrowska czy Rafał Zawierucha. A skoro to kino akcji, mamy także akcję: widowiskowo nakręcone sceny pościgów, ale w tym wszystkim także uśmiech, żart, czasami drwinę. To nie jest kino moralnego niepokoju ani krytyczna wiwisekcja ostatniej dekady PRL-u. Rakowicz wspólnie z operatorem Jacek Podgórskim podrasowują rzeczywistość. Szarość jest zbyt szara, trzeba ją pomazać fluorescencyjnymi pisakami z Pewexu. Bo to jest wizja Najmrodzkiego i jego kompanii. Tak widzieli Polskę, tak chcieli ją widzieć. Prawo młodości, każdej, również tej uwięzionej za klatkami cenzury, sklepów ogólnospożywczych i szpetnych dekatyzowanych kurtek dżinsopodobnych sprowadzanych z Turcji.

Filmowy Najmrodzki kochał, kradł, szanował, tworzył również poezję. W wierszu Samotność pisał: „Może na zawsze zginę z areny / Mój wzrok gaśnie w ponurym cieniu. / Przyjaciółkę niewierną miałem, / Dziś pogrążony jestem w milczeniu”. To milczenie właśnie się kończy. O Najmrodzkim znowu będzie głośno. Nie zginął, arena należy do niego.

Najmro. Kocha, kradnie, szanuje (reż. Mateusz Rakowicz)
Twórcy:
Mateusz Rakowicz – reżyseria; Łukasz M. Maciejewski i Mateusz Rakowicz – scenariusz; Jacek Podgórski – zdjęcia; Andrzej Smolik – muzyka; Sebastian Mialik – montaż; Anna Anosowicz – scenografia; Agnieszka Odorowicz – producent
Obsada:
Dawid Ogrodnik – Zdzisław Najmrodzki; Robert Więckiewicz – Barski; Rafał Zawierucha – Ujma; Marta Wągrocka – Tereska; Jakub Gierszał – Antos; Andrzej Andrzejewski – Teplic; Sandra Drzymalska – „Młoda”; Olga Bołądź – Gabi; Dorota Kolak – Mira; Artur Krajewski – Profesor; Mikołaj Cieślak – Negocjator; Paweł Koślik – Pantoflarz; Grzegorz Falkowski – „Apacz”

Miesięcznik Kraków, wrzesień 2021 Tekst z miesięcznika „Kraków”, wrzesień 2021.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.