REKOMENDACJE KULTURALNE

Łukasz Maciejewski Śniegu już nigdy nie będzie (reż. Małgorzata Szumowska, Michał Englert)

Zdjęcie: LavaFilms MatchFactoryProductions / za wiedzą i zgodą dystrybutora

W domach z betonu nie ma wolnej miłości. Piosenka Martyny Jakubowicz była jednym z naszych pokoleniowych hymnów. Tej miłości wciąż nie ma: w domach z betonu i w willach z basenem. Nie ma jej także w kinie, może zwłaszcza w kinie, bo w końcu niemiłość jest bardziej fotogeniczna niż wzajemność. W „Śniegu już nigdy nie będzie” Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta niemiłość pławi się w luksusie. A ten luksus to oczywiście ściema.

Często tak miałem. Jadąc jako pasażer samochodem, przed wieczorem, przed nocą, zza szyby przyglądałem się innym szybom. Świat zza mijanych domów, i okien w tych domach. Zza firanki, zazdrostki, zza fikusa. Nie widać było wiele. W sam raz tyle, żeby zobaczyć ostre światło, zgarbiony cień człowieka, najczęściej włączony telewizor (inny nasz hit pokoleniowy – „szyby niebieskie od telewizorów”), stół, na stole obrus, na obrusie cukiernicę. Nie, teraz zmyślam, cukiernicy nie widziałem nigdy. Nie wiem kiedy to się skończyło i dlaczego. Nie wiem, w którym momencie przestałem przyglądać się mijanym oknom, mijanym światłom, mijanym ludziom. Zapomniałem, jakie to było ciekawe. Być może świat w swojej emanacji przestał mnie ciekawić na tyle, żebym przyjmował impulsy niejako z wewnątrz, z cudzego udomowienia, skoro tak wiele jałowego często wysiłku kosztuje mnie udomowienie własne. Tymczasem Englert i Szumowska wciąż tam zaglądają, niejako w moim imieniu. Widzą kwiatek, obrus, cukiernicę. Nie bardzo widzą człowieka, trochę szkoda, ale chyba nie do końca o człowieka im chodzi, w tym kinie ważna jest figura, typ charakterologiczny, i to typ potraktowany dosyć radykalnie, bezceremonialnie, nierzadko z dotkliwym humorem, ale bez empatyzowania. Nie jesteśmy wcale fajni – mówią nam od lat Szumowska z Englertem. Nie tylko śniegu już nigdy nie będzie, ale fajnych ludzi również. Może byli kiedyś, ale to było tak dawno temu, że wszyscy o tym zapomnieliśmy. Tak jak ja zapomniałem o patrzeniu w okno.

Filmowiec, w tym przypadku para filmowców, zerka zatem za okno w moim i w naszym imieniu. Co tam widzą? Mniej więcej to samo, co dostrzegali we wcześniejszych filmach. Zmieniają się wnętrza, zmienia scenografia, ale niezależnie czy jak w „Twarzy” bohaterowie filmów Szumowskiej i Englerta gnieździli się w mieszkanku z wódką łamaną przez zakąskę, czy – jak w filmie najnowszym – chronią się w wypasionych loftach, kładąc się na przenośnym łóżku metafizycznego masażysty, reżyserskiej parze przyświeca ta sama idea. Zobacz, zajrzyj, zauważ i pokaż te typy tak, jak nie pokazałby ich u nas nikt inny. Bez słowiańskiej nuty bławatnej, ale i bez lokalnej pogardy. Bohaterowie kina Małgorzaty Szumowskiej (oraz Michała Englerta), są przedstawiani wnikliwie, ostro, ale chyba nie można ich polubić, trudno zrozumieć. Doceniam konstrukt, ale jako widz mam z tym problem.

Sypię zresztą głowę popiołem. Ów opór to zapewne przejaw zdekoncentrowania. Oglądamy seriale i filmy amerykańskie, duńskie, hiszpańskie. Tam ambiwalencja wobec bohaterów nie przeszkadza tak bardzo jak w filmach Szumowskiej. Dlaczego? Myślę, że czy tego chcemy, czy nie, jesteśmy – zarówno w kinie, jak i w literaturze czy w teatrze – przyspawani nieomal do ustalonych matryc opowiadania i pokazywania postaci. Romantyzm przetrwał i ma się dobrze, chociaż mało kto chce się do tego przyznać. Bohater nie może, czy nie powinien być obojętny, a relacja twórcy z postacią ma być jawna, ustalona, i jednoznaczna. Szumowska tak nie potrafi. Ona nam ucieka. Często kpi ze swoich bohaterów, ironizuje z nich, zdarza się, że kompletnie ich nie rozumie, a ostra publicystyczna scenariuszowa kreska obecna w niemal wszystkich jej filmach, byłaby zapewne trudna do wytrzymania, gdyby nie równie ostre, imponujące poczucie humoru, dystans do opowiadanej historii, ale i do samej siebie. Przy okazji pandemicznie spóźnionej premiery „Śniegu już nigdy nie będzie”, piszę ogólnie o kinie Małgorzaty Szumowskiej, ponieważ w ostatnim jak dotąd filmie widać jak na dłoni najciekawsze i najbardziej irytujące elementy tej twórczości.

Alec Utgoff , urodziny w Kijowie, raczej drugoligowy hollywoodzki aktor, trafnie został obsadzony jako swego rodzaju medium. Żenia jest mistrzem masażu, odwiedza kolejne mieszkania, zna dobrze lokatorów, zna również tajemnice. Żenia przychodzi ze składanym łóżkiem, zestawem do masażu, milczy. Słucha, ale milczy, a poddający się jego zabiegom mieszkańcu osiedla irracjonalnie czują, że rozumie więcej, rozumie wszystko. Słucha, nie ocenia. Psychoterapia dotykiem.

Żenia jest obcy, tajemniczy, ale to jego klienci, a można ich nazwać również pacjentami, poddają się tej obcości i inności, żeby oswoić własną. W domach z betonu nie ma przecież również wolności. Gnuśniejąca w swojej atrakcyjnej kobiecości matka grana przez Maję Ostaszewską, zimnokrwisty wojskowy (Andrzej Chyra), wyemancypowana Ewa (Agata Kulesza), nieradzący sobie z chorobą mężczyzna w średnim wieku grany przez Łukasza Simlata, czy może najbardziej tragiczna postać w filmie – właścicielka uroczych buldożków grana przez Katarzynę Figurę, są beneficjentami narzuconego im i przyswojonego kodu kulturowego, od którego nie ma odstępstw. Kodeksu, w ramach którego wypracowują własną wolność, niezależność, ucieczkowość, nowe gadżety cywilizacyjne, które tak naprawdę są jedynie następnym zniewoleniem. Stać ich na wiele, ale nie potrafią kupić sobie szczęścia. I dlatego potrzebny jest im ktoś taki jak Żenia: duchowy apostoł z innego świata albo zwykły hochsztapler. W „Śniegu już nigdy nie będzie” nie zadaje się takich pytań wprost, w ogóle pyta się niewiele, pytanie wymaga odpowiedzi, usłyszenia odpowiedzi i zareagowania na nią. A bohaterowie tego filmu nie chcą słuchać, wolą mówić, i dlatego Żenia jest wygodny. On prawie wyłącznie słucha. I, rzecz znamienna, wydaje się być zainteresowany, jest także czuły, skupiony, oddany. Kim jest Żenia? Co miałby nam, widzom, dać?

Bo jeżeli kino jest przekazem, a kino Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta było przecież zawsze czymś o wiele ważniejszym niż prosta konfekcyjna narracja na określony temat, podsumowana pointą i wzmocniona suspensem, to film najnowszy wydaje się dużo bardziej zwodniczy od poprzednich produkcji tandemu. To, oczywiście, przede wszystkim podszyta ironią satyra – chwilami błaha, konstrukcyjnie jak gdyby wadliwa, ale przecież także z tych samych powodów fascynująca. Alina Szapocznikow, nota bene postać warta filmu, nawoływała w „Testamencie”, żeby każdy podziwiający jej czy też cudze dzieła, pamiętał o tym, że każdy śmieć, który można podnieść, poczuć, powąchać, jest dziełem sztuki, jest ważny. W „Śniegu już nigdy nie będzie”, co widać zwłaszcza w sekwencjach onirycznych znakomicie zainscenizowanych plastycznie i kolorystycznie przez Englerta-operatora, dwie rzeczywistości – dosłowna i pozazmysłowa, funkcjonują na równych prawach. Jest przedmiot, i jest śmieć. Śmieć jest również przedmiotem, wnoszącym określoną treść. Trzeba go tylko poczuć. Śnieg w czerwcu.

Miesięcznik Kraków, lipiec-sierpień 2021 Tekst z miesięcznika „Kraków”, lipiec–sierpień 2021.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.