Smocze jajo

Mieczysław Czuma
Mieczysław Czuma

Listopadowo

Nigdy nie odważyłbym się nazywać siebie poetą. Ale nieskromnie przyznać muszę, że był czas, kiedy dosyć odważnie dane mi było stąpać po zboczach Parnasu. W pewnym momencie (maj 1961) dość nieoczekiwanie znalazłem się nawet na obiecujących wyżynach.

Na Ogólnopolskim Festiwalu Młodej Poezji w Poznaniu w prestiżowym turnieju jednego wiersza (jurorowali Mieczysław Jastrun i Julian Przyboś) udało mi się stanąć na najwyższym podium. Z tyłu pozostały wszystkie późniejsze najjaśniejsze gwiazdy polskiej poezji. Moje Rozważania na tematy kuchenne znalazły się na czołówkach literackich gazet, omawiane były na zajęciach z poetyki. Ciągoty do wierszowania wyparowały, kiedy porwał mnie galop działalności w Zrzeszeniu Studentów Polskich. Praca w telewizji jeszcze bardziej zdemolowała liryczne wzloty. Dałem się uwieść aroganckim mitom, że nawet najzgrabniej skonstruowane metafory nie mają ani cząstki tej mocy, co niewyszukane słowa wypowiadane przed kamerą. Pokusy do rymowania wygasły. Ale szerszeń poezjowania bywa nieustępliwy. Oto listopadowe, rymowane wydanie Smoczego jaja, złożone z wcześniejszych i późniejszych objawień.

DO SKOCZNEJ MUZY

Z kruchą stopą,
z palcem nagim,
co paznokcia nawet nie ma,
skoczna muzo
xiędza Baki
o urodzie spod rentgena.
Podszpecona
prawidłowo
z czołem jasnym i niepięknym,
czarnooka
z pustą głową,
wyskrobana nawet z pięty.
Łyskająca
ostrym żebrem,
pacierzową kością twardą –
w piersi swoich
mnie katedrę
skruszonego przyjmiesz bardzo.

Z tobą łotry, damy śliczne,
rączka w rączkę,
piszczel w piszczel.

Z tobą wszystkich czeka taniec
panno można.
Amen. Amen.

I KONIEC W KOŃCU…

I koniec w końcu – to ci się zdarzy:
rączka przy rączce. spokojna głowa.
Klasyczny dramat, finał – cmentarzyk,
twoja ostatnia rola życiowa.

Nic się nie zmieni: inni – zostaną,
kamieniom będzie na drogach ciężko.
Ot, pajęczyny przyfrunie anioł
i świeca ciepłą zapłacze łezką.

W cichą trumienkę wtulisz się skrycie –
hej, zaszeleści szarfa i wieniec!
Potem, ze wstydu za przeszłe życie
wreszcie
zapadniesz
się
pod
ziemię.

ZADUSZKI 1

Co tu po nas zostanie? Zbielała kosteczka?
Przelotny puszek mlecza na kopczyku ziemi?
Razem z nami w trumience głodny czerw zamieszka
i zdziwi się, jak bardzo jesteśmy skruszeni.

Rzęsa z oka nam spadnie. Odfrunie powieka.
Z twarzy zmienionej w czaszkę zniknie wszelka mina.
I każdy z nas takiego kalectwa doczeka,
że nawet ziarnka piasku w rękach nie utrzyma.

ZADUSZKI 2

Jeszcze krok. Jeszcze oddech. Jeszcze błysk powieki…
Potem nieba rozleje się czarny atrament.
I cisza cię ogłuszy. I ciemność oślepi.
I na zawsze zagaśnie wszelkiej myśli zamęt.

But zostanie sierotą. Bluzce braknie duszy.
A wszystkie twoje słowa post uciszy wielki.

Ktoś ziemię przy trumience ledwo co poruszy.
Ktoś zagasi na niebie twoich gwiazd iskierki.

PROŚBA PORANNA

Ty, co lepisz obłoki, śmigłym ciskasz ptakiem,
światłem prószysz na nasze zmęczone powieki
i z ziemi wyprowadzasz zioła wielorakie,
krople deszczu układasz w nieskończone rzeki…

– Wybaw mnie przed złą myślą, podaj dobre słowa
i ten dzień, jeszcze jeden, racz mi podarować…

PROŚBA NAD PROŚBAMI

Jest czas, kiedy się rodzą myśli niewesołe
i z tym, co nadejść musi pora się już zmierzyć:
więc błagam, niech bym został najlichszym aniołem
i mógł czasami przysiąść na Mariackiej wieży.

Niechby mnie dotknął hejnał choćby jedną nutką,
niechby konik Kaczary kopytkiem zadzwonił,
niechbym jeszcze po A–B przemknął się cichutko
i zwierzyniecki niechby śnił mi się Lajkonik.

Niechaj mnie poprowadzą te moje ulice,
gdzie Wawel, gdzie Barbakan, Plant zielony wieniec,
niech skarbem swoich kramów błysną Sukiennice,
niech milczeniem przemówią znajome kamienie.

Dlatego tak bezwstydnie marzy mi się czasem,
by zostać tym wybrańcem wśród anielskich ptaków,
który porzucał będzie niebiańskie pałace,
aby chociaż na chwilę znów zobaczyć Kraków.

Miesięcznik Kraków, listopad 2020 Tekst z miesięcznika „Kraków”, listopad 2020.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.