Szczątki, fragmenty. Miasto widmo. Dźwiękowa mapa krakowskiego getta
Tekst: Marcin Dymiter (za wiedzą i zgodą Muzeum Krakowa – Fabryki Emalii Oskara Schindlera)

„Niewiele jest rzeczy bardziej ekscytujących niż odszyfrowywanie tekstu miast. Odnaleźć tam można tyle warstw, przeplata się tam ze sobą tyle idiomów i stylów, konkuruje ze sobą tyle perspektyw, możliwych jest tyle różnych odczytań. Przede wszystkim jednak – tekst miast ciągle jeszcze powstaje” (Karl Schlögel, Odkrywanie nowoczesnej Europy – próba archeologii).

Wikimedia Commons (Brama I getta, rok 1941. Wejście z Rynku Podgórskiego na ul. Limanowskiego)

„Niewiele jest rzeczy bardziej ekscytujących niż odszyfrowywanie tekstu miast. Odnaleźć tam można tyle warstw, przeplata się tam ze sobą tyle idiomów i stylów, konkuruje ze sobą tyle perspektyw, możliwych jest tyle różnych odczytań. Przede wszystkim jednak – tekst miast ciągle jeszcze powstaje” (Karl Schlögel Odkrywanie nowoczesnej Europy – próba archeologii).

* * *

Cztery bramy, tramwaj – linie 3 i 6, ulica Limanowskiego, ulica Piwna, Krakusa, Nadwiślańska, Kącik, Lwowska, Rynek Podgórski, Józefińska. Fragmenty murów getta przy ulicy Lwowskiej i Limanowskiego, Apteka pod Orłem, plac Zgody. Der Judenwohnbezirk in Krakau. Żydowska dzielnica mieszkaniowa w Krakowie. Krokewer geto. 1941–1943.

Przed pierwszą deportacją do obozu zagłady w Bełżcu w 1942 roku na terenie getta przebywało prawie dwadzieścia tysięcy Żydów. Dwa metry powierzchni mieszkalnej na osobę, trzy osoby na okno. Tramwaje przejeżdżające przez getto nie miały zamalowanych szyb. Nie wolno było patrzeć, lecz pasażerowie przez ułamek sekundy widzieli życie getta.

Czytanie z nut

Kiedy w mieście zapada zmrok i przez moment, tuż przed włączeniem lamp, przebywamy w strefie półmroku, to zapach lub echo pozwalają na rozpoznanie miejsca. Jego historia, niczym powieść, ma wewnętrzne napięcia, rytmy i tajemnice. I rozdziały, do których zagląda się rzadziej. Właśnie ta chwila przed włączeniem oświetlenia ujawnia dźwiękową emanację miasta z jego skomplikowaną muzyką, z niemożliwością odnalezienia wiążącego, globalnego motywu, który dany jest raz na zawsze. Czasem brakuje pojedynczych nut, czasem oznaczenia tonacji, a kartki partytury ulatują gdzieś w bezkres, w otchłań. Liczba znaków wydaje się niewystarczająca, aby odczytać i odegrać to, co zapisane na papierze, przenieść wprost do fizyczności instrumentów. Aby muzyka zabrzmiała w uszach i przez minuty unosiła się w powietrzu, aż do ostatniej nuty.
Niestety, audiosfera jest partyturą naznaczoną zniekształceniami, znakami zapytania czy wręcz pustymi miejscami. Dotyczy to także historycznego pejzażu dźwiękowego miejsca. Rekonstrukcja soundscape’u przeszłości nie jest możliwa. Jak w takim razie rekomendować praktykę słuchania, która na wielu polach nie przynosi szybkiego sukcesu, nie prowadzi do osiągnięcia założonego celu?

Czas zamknięty w figurach

Może się wydawać, że batalię o pamięć wygrywają obiekty służące kanalizowaniu pamięci, figuratywne przedstawienia ukazujące sceny batalistyczne, sylwetkę, twarz lub gest bohatera. Pomniki. Na wzgórzach miast stoją posągi konne przedstawiające bohaterów narodowych, władców, wojowników. W pomnikach nie wybrzmiewają wątpliwości, niuanse. Żeby taki pomnik ufundować, trzeba całkowicie uwierzyć w wielkość przywoływanych czasów lub krystaliczną czystość postaci. Kiedy pomnik pojawi się na mapie, inne części miasta stają się niejako wolne od ciężaru historii, od konsekwencji myślenia i czytania rzadko otwieranych rozdziałów. W pewnym sensie pomnik – miejsce pamięci – przejmując na siebie ciężar historii, oddaje przestrzeń mieszkańcom do codziennego życia.
Pejzaż dźwiękowy w zderzeniu z figuratywnym gestem, jako ukształtowaną formą pamięci, jest na przegranej pozycji. Mam na myśli społeczną recepcję. Pomnik nadaje sens oraz kierunek myślom. Pejzaż dźwiękowy jest totalny, pomieszany, nie ma nad nim kontroli. To, co wyrasta z przeszłości, miesza się w powietrzu z teraźniejszością. Te urywki, fragmenty skrywane pod powierzchnią współczesnych dźwięków, zakopane, zasypane odgłosami codzienności, mogą jednak dotrzeć do naszych uszu. Słuchanie ma wymiar osobisty, nie musi przekładać się na słuchanie zbiorowe. Soundwalk przypomina długi spacer, na którym kartka po kartce odnajdujemy zagubione strony partytury. Powoli odkrywamy jej części, mając nadzieję, że odczytamy i usłyszymy całość. Księga miasta bywa otwarta i zamknięta zarazem, a przeszłość i teraźniejszość łączą się w tajemnym alchemicznym procesie.

Spacer – o dźwiękach ukrytych

Spacer dźwiękowy w dobie nadmiaru komunikatów jest możliwością powrotu do miasta: jego słyszenia, badania, spoglądania na detale. Miejsce zakrywa przed mieszkańcem swoją przeszłość, minione historie, rozkwit, upadek. Przeszłość chowa się za fasadą teraźniejszości. Linie ulic, strzeliste kamienice, place, parki, podwórka, przysadziste budowle i mosty były cichymi świadkami zdarzeń.

Te same miejsca, na które patrzymy w dzień, inaczej rezonują nocą, odsłaniając wzmożoną akustykę, dając wyobrażenie o odległościach. Poranny dźwięk to jeszcze inny świat. W ciągu dnia przestrzeń zapełnia się ludźmi, dźwięk niemal wisi w powietrzu. To napięcie pomiędzy miejscem a osobą. W tym można dostrzec wartość doświadczania i słuchania. Spacer dźwiękowy jest niczym cichy manifest, nieznaczący gest, niezauważalny protest, który jednocześnie porusza i ożywia najgłębsze stany umysłu. Dźwięk nie opuszcza miasta, jest z nim złączony nierozerwalnym węzłem. To akustyczne odbicie życia miasta i życia jego mieszkańców.

Jak usłyszeć przeszłość, historię? Spacer dźwiękowy daje narzędzia, aby uruchomić słyszenie, stać się wrażliwym na miejski rezonans. Dźwięki historii są rozsiane na planie miasta niczym pierwiastki, mikroskopijne drobiny, które wymagają długiego wpatrywania lub zasłuchania. Zastygnięcia w czasie i oczekiwania na cud syntezy, kiedy z drobin powstaje pejzaż. Te drobiny to dźwięk skrzypiącej bramy, echa w podwórku, ptasie trele na stuletnim drzewie, odgłos torów na zakręcie. Dźwięki odbite od muru, wzdłuż linii ulicy.

Rekonstrukcja dźwiękowa jest procesem wręcz niemożliwym. Moda na odtwarzanie historycznych wydarzeń podszyta jest imitacją. Rekonstrukcja to rodzaj rytuału, lecz pozbawionego zupełnie treści, warstwy wnoszącej przesłanie czy doświadczenie. W doskonały sposób zostało to przedstawione w filmie Nie obchodzi mnie, czy przejedziemy do historii jako barbarzyńcy rumuńskiego reżysera Radu Jude. Bolesne rozliczenie z własną przeszłością, z postawami, jakie przyjmował naród rumuński w czasie wojny i wobec Holokaustu. Czy ten palimpsest, jakim jest historia, da się sprowadzić jedynie do kilku gestów, zachowań, mundurów i sformułowań zapożyczonych z filmów, książek czy komiksów? Do umownej formy wydarzenia, jakim jest sama rekonstrukcja? Te pytania zostają zadane i zawieszone w wizualnym eseju filozoficznym Radu Jude. Fascynacja rekonstrukcjami pozostaje zagadkowa, jednak i rekonstrukcja, i potrzeba wznoszenia pomników to prawdopodobnie próby oswajania przeszłości.

* * *

Karl Schlögel jeden z rozdziałów poświęca Hannie Arendt i miastu Königsberg. To także Królewiec i Kaliningrad. Autor tak pisze o mieście zakorzenionym w pamięci: „Ktoś, kto nie zna niewidzialnego miasta, trzyma się tego, które widzi. Wędruje po ulicach, uzbrojony w plany przedstawiające te miejsce »przed « i »po«”. Tak jak istnieją obok siebie Königsberg, Królewiec i Kaliningrad, tak Podgórze nosi w sobie ślady innych czasów, innego miasta. Ślady po miejscach kaźni, według oprawców, miały stać się niewidoczne dla oka, jak napisał Martin Pollack, miały „rozpuścić się w krajobrazie”. Szczątki, odłamki, skrawki, elementy.

W 2005 roku dostałem płytę zespołu Cukunft Lider Fun Mordechaj Gebirtig. Nie było na niej zarejestrowanego głosu, próby zrekonstruowania poezji Gebiritga. Instrumentalna interpretacja była dotkliwa i mocna. Przenosiła słuchacza do wąskich uliczek i podwórek Kazimierza. Bez słów, za pomocą szyfru nut, brzmień, rytmów i tonacji. To paradoks, lecz brak głosu w nagraniu wytworzył silne wrażenie, że ktoś śpiewa. Fragmenty, wycinki, drobiny, kawałki.

Szukając materiałów na temat getta w Podgórzu, natknąłem się na cykl zdjęć. Jedno z nich pochodzi z czerwca 1942 roku. Przedstawia ulicę Lwowską w momencie wysiedlenia. Daleko znikające sylwetki ludzi. Na pierwszym planie porzucone przedmioty codziennego użytku – pojemnik, ubrania, poduszki, kubek, walizka. Po lewej stronie na pierwszym planie zdjęcia fragment sylwetki. Widoczne są buty i klamra żołnierskiego pasa. To jedno z bardziej wstrząsających zdjęć. Pozostałości, popioły, prochy, zgliszcza. Widok pustki. Przedmioty i ludzie w oddali. Mordechaj Gerbirtig w Blajb gezunt mir, Kroke, w utworze pisanym 24 października 1940 roku i odnoszącym się do wysiedlenia z Krakowa, pisał:

Żegnaj mi, Krakowie,
Bywajże mi zdrów,
Pod mym domem furka czeka już.
Tu z mojego miasta
Gnają mnie jak psa.
Jakże pusta dziś uliczka ma!

(tłum. Agnieszka Osiecka)

Cała partytura w dłoni. Epilog

To, co widać, może być złudzeniem. Idyllicznym obrazem, którego trzymamy się kurczowo, by nie runął świat zbudowany tak pieczołowicie, choć na lichych fundamentach. Łagodne wzniesienia, puls rzeki i światło odbijające się od lustra wody, dachy mieniące się w pełnym słońcu mamią umysł pocztówkowym widokiem. Przed banalnością pejzażu przestrzega Martin Pollack w książce Skażone krajobrazy. Niewinne linie miasta, wzgórz, place, parki i otwarte przestrzenie poza miastem są naznaczone zbrodniami i śmiercią. Nie da się tego ująć inaczej. Czy niewinny pejzaż jest możliwy? Martin Pollack tak opisuje krajobraz: „Bestialskie akty zmieniają nie tylko język i ludzi, którzy mają w nich udział, ale także miejsca, w których się wydarzają. Dotyczy to również krajobrazów. W naturze, w wolnej niezabudowanej przestrzeni przemoc przybiera inną formę niż w zamkniętym obozie otoczonym drutem kolczastym i wieżami wartowniczymi. W krajobrazie sprawcy ujawniają inne zachowania, dopasowują je do panujących w danym miejscu warunków i kierując się każdorazowo terenem, przestrzenią, przez swoje czyny – kopanie dołów, egzekucje, zasypywanie i maskowanie zbiorowych grobów – kształtują teren na nowo. Przede wszystkim nadają owej przestrzeni nowe, ponure znaczenie.

Spacer dźwiękowy może wydać się łatwym, wręcz banalnym zajęciem. Chodzenie w milczeniu i słuchanie. Krok po kroku. Spacer to odnajdywanie kolejnych stron partytury miasta. Utwór już zaczyna brzmieć, lecz od strony Wisły zrywa się wiatr. Wyrywa z dłoni zapisane kartki, rozrzucając je w najodleglejsze miejsca. Wiatr pomieszał czasy, rzeczywistości i porządki. Żaden ze spacerów dźwiękowych nie kończy się spektakularnym sukcesem, ale też nie kończy się fiaskiem. Powolna medytacja, ponowne szukanie audialnych śladów przeszłości to wymagająca praktyka rezygnacji z tego, co proste, łatwe, możliwe do szybkiego odtworzenia. Za plecami cienie pomników. Przykładanie ucha do ścian kamienic, nasłuchiwanie stukotu tramwaju, wyczekiwanie na prawie niesłyszalny odgłos rzadko tu rosnących drzew. Krok po kroku. Dźwięk po dźwięku.

Marcin Dymiter – porusza się w obszarze elektroniki, muzyki improwizowanej. Tworzy instalacje dźwiękowe, słuchowiska radiowe, muzykę do filmów, spektakli i wystaw. Współpracuje z artystami wizualnymi i teatrem tańca. Współpracował i grał z muzykami z obszarów elektroniki i awangardy, między innymi Paulem Wirkusem, Rosą Arruti, Robem Mazurkiem, Sophie Agnel, Thomasem Lehnem, Johnem Butcherem, Axelem Dornerem, Andrew Sharpleyem, Wolfgangiem Fuchsem, Krzysztofem Knittlem, Mikołajem Trzaską, Raphaelem Rogińskim, Patrykiem Zakrockim, Markiem Chołoniewskim, Tomaszem Chołoniewskim, Dagną Sadkowską, dj Lenarem.

Tekst powstał na zamówienie Muzeum Krakowa – Fabryki Emalii Oskara Schindlera w ramach projektu Pamiętaj z nami 2021. Jednym z punktów programu są spacery dźwiękowe prowadzone granicami getta i poprzedzane wykładem wprowadzającym opartym na powyższym tekście. Bo uważne słuchanie pomaga w doświadczaniu i rozumieniu historii…