Poza Krakowem

Magdalena Miśka-Jackowska
Magdalena Miśka-Jackowska

Jaka piękna katastrofa

To będzie opowieść na czasie i prosto z Paryża. Terapeutyczne działanie sztuki, badane i udowodnione naukowo, uderzyło we mnie niespodziewanie i ze strony, której bym się w ogóle nie spodziewała. Trochę z Netflixa, a trochę z Luwru.

Wiosenny spacer ulicami stolicy Francji. I ten stan zastygnięcia w zachwycie. Umówmy się, że większość z nas nie doświadczyłaby tego akurat ot tak, po prostu. Nawet jeśli życie toczyłoby się normalnie i bez pandemicznych turbulencji. Paryż jest jak ze snu, jest takim marzeniem o obcowaniu z czymś obezwładniająco pięknym, choć stworzonym przez człowieka, więc przecież możliwym do powtórzenia w każdym innym miejscu globu, a jednak nie. To się udało tylko w Paryżu.

Luwr udostępnił całe swoje zbiory online. Również te eksponaty, które są na gościnnych wyjazdach, pożyczone lub odpoczywają w magazynach. 480 tysięcy dzieł sztuki. Nawet tym, którzy widzieli z bliska Paryż i inne cuda świata, trudno to sobie wyobrazić.

Rok po pierwszym covidowym zamknięciu Luwr udostępnił całe swoje zbiory online. Również te eksponaty, które są na gościnnych wyjazdach, pożyczone lub odpoczywają w magazynach. W sumie 480 tysięcy dzieł sztuki. Nawet tym, którzy widzieli z bliska Paryż i inne cuda świata, trudno to sobie wyobrazić. To wszystko oglądać można za darmo, doczytując zachwyty po angielsku, hiszpańsku, francusku i po chińsku. Działają nawet wirtualni przewodnicy (również z Polski) i trzeba przyznać, że robią świetną robotę! Jednak nie to zwróciło moją uwagę.

Trafnie mówił Adam Zagajewski, że nie czasu nam dziś brakuje. Brakuje nam skupienia.

Zaintrygował mnie przekaz medialny, jaki towarzyszył w kwietniu wirtualnemu otwarciu Luwru. Już nie „zostań w domu”, a samotność. Samotność dzieł sztuki?! Czy Mona Lisa Leonarda da Vinci może cierpieć przez brak ludzkich spojrzeń? Jak przymusowa izolacja dotyka Wenus z Milo? Tylko pozornie te rzucone w tekstach prasowych i wywiadach refleksje, trochę żarty, a trochę nie, wydają się głupie. Dzieło sztuki nie istnieje bez naszej uwagi. To jednak nie wszystko. Psychologowie udowodnili, że kiedy jesteśmy w muzeum, dla naszego mózgu bodźcami nie jest sztuka, lecz informacje. Mózg wybiera sobie zazwyczaj jeden obiekt, na którym skupia uwagę. Tym samym Mona Lisę obdarzamy przez ten czas jedyną i niepowtarzalną koncentracją, wytworzoną przez nasz umysł, aby poradzić sobie z otoczeniem, ale jej skutki wykraczają daleko poza biologię. Tu zaczyna się magia.

Paradoksalnie z tą koncentracją mamy dziś najwięcej problemów. W świecie, w którym można wszystko i wszędzie, mózg nie umie wyłapać tej jednej, jedynej rzeczy, na którą może skierować nasze zmysły, a co za tym idzie – uspokoić się. Są już aplikacje, które pomagają na przykład słuchać muzyki tak, aby nie zwariować i aby robić to z uwagą. Aplikacja wie, kiedy uwaga ucieka w inną stronę. Luwr online zadział na mnie pięknie, bo wybrałam jeden z 480 tysięcy eksponatów. I umówiłam się z nim na spotkanie. Przypominają mi się trafne słowa Adama Zagajewskiego o tym, że nie czasu nam dziś brakuje. Brakuje nam skupienia.

Pod koniec jednego z sezonów serialu Gdzie jest mój agent? bohaterowie, pracownicy agencji aktorskiej, idą sobie ulicami Paryża. „Chcesz iść ze mną do kina? Od wieków nie byłam w kinie dla przyjemności – pada. – Na smutki najlepsze jest kino”. Na moje też, tym razem to jest kino małego ekranu. Ten błyskotliwy, świetnie napisany serial opiera się na prościutkim pomyśle, który polega na tym, że wielkie gwiazdy francuskiego i światowego kina grają tam siebie. Z przymrużeniem oka. Juliette Binoche prowadzi więc galę festiwalu w Cannes, Monica Bellucci szuka „normalnego” faceta i tak dalej. Każdy odcinek kręci się wokół jednej sławnej osoby. A sławy – i to już w prawdziwym, hollywoodzkim życiu – podobno zabiegały o udział (na przykład Sigourney Weaver). Obejrzałam wszystkie odcinki dla nich, dla humoru, dla paryskich ulic, które zachwycają pomimo braku możliwości postawienia na nich stopy. Ale przede wszystkim dlatego, że w każdym epizodzie dosłownie wali się świat. Z tej perspektywy nasz zawalony świat wydaje się zawalony nieco mniej. W serialu nie ma wymuszonych happy endów, są za to puenty mówiące z dźwięcznym francuskim „r”, że nie ma takiej katastrofy, której nie można byłoby złagodzić uściskiem, szklanką wina albo uśmiechem. Mnie pomogło. No i Wenus oczywiście.

Miesięcznik Kraków, maj 2021 Tekst z miesięcznika „Kraków”, maj 2021.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.