Felieton

DOSTAWKA Paweł Głowacki
Paweł Głowacki

Szklana trąbka

Środa. Gdy krzepki pan szanuje pana sędziwego – aż miło popatrzeć. Miło, z ulgą w nerwach i coś na obraz ojcowskiej dumy czując. W takich razach nigdy nie bywa inaczej, więc w miłym nastroju oglądało się z widowni teatru Scena STU pokaz dobrego wychowania. „No proszę! Artysta – a grzeczny, taktowny, usłużny!”, łkały wzruszone rzędy.

Spotkania

Poniedziałek. Naraz – on znów wchodzi popołudniem na ganek, naciska klamkę, otwiera drzwi domu i znika w mroku przedpokoju. On tutaj? Jakim cudem? On w kapeluszu, bohater innej bajki, i ganek nie ze świata błota i milczących demonów w kapturach, i obca temu światu klamka, i obce drzwi, i przedpokój – cudem jakiego systemu naczyń połączonych wszystko to nagle zjawia się tutaj, wewnątrz zdjęcia starego przedstawienia o diable, co się powiesił?

Gruszka braci Mongolfier

Niedziela. Dziś już nie pamiętam, który to był rok i miesiąc. A dzień tygodnia? Nie odnajdę. Jak i tego, czy w teatrze warszawskim czy wrocławskim scena miękka była niby mech. Nawet przy tytule się nie uprę. Może Hamlet, może Król Lear, może Otello

Szlachcic według wiewiórki

35 lat minęło od wieczoru, gdym widział Protasiewicza. Dla życia ludzkiego to dużo. Przepaść. W czasie tak rozległym wiele zmienić się może, wiele i wszędzie, od świata poczynając, na twarzy kończąc. Zdarza się nawet, że po latach 35 w lustro patrzysz i przez chwilę nie wiesz, kto zacz. A gdy wreszcie pojmiesz, że to ty – westchniesz: „Czy to możliwe?…”