GALERIA KRAKOWA

Siedząc na spróchniałym korzeniu

Edyta Dufaj

Do Edyty Dufaj przyciągnęłam mnie jej jedna praca pokazywana w Muzeum Manggha. Teraz już wiem, że nawet potwornie samotne drzewo może być najpiękniejszą formą życia.

Edyta Dufaj

Zmierzch. Chłodna linia monochromatycznego muru przecina kadr na pół. Ostre cięcie, geometryczne kształty, a na pierwszym planie drzewo i padające na nie przymglone światło jarzeniówki. Niepokój, samotność, której nie jest w stanie ukoić nieśmiało kiełkująca natura. Dziwnych uczuć doznałam, kiedy zobaczyłam pracę Edyty Dufaj w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha. Przed zdjęciem z cyklu Like a tree zatrzymałam się, opuszczając już wystawę Botaniczne poszukiwania, przygotowaną przez Annę Król i Sylvię Peter. Oglądając niezwykłej urody ilustracje dawnych mistrzów, przedstawiające kwiaty, rośliny, ptaki, czułam się jakbym chodziła po łące, która dała mi ukojenie, spełnienie, harmonię. Nie pozwoliłam się wybić z tego nastroju nawet wtedy, gdy trafiałam na dzieła współczesnych artystów, które dialogują ze swoimi poprzednikami. A tu nagle ta Dufaj i jej obraz.

Bo początkowo byłam przekonana, że to właśnie jest obraz, a nie zdjęcie. – Cieszę się, że tak o nim pomyślałaś. Moje fotografie mają korzenie w malarstwie. Kiedy chodziłam do Liceum Plastycznego w Krośnie, bardzo dużo malowałam – mówi Edyta, gdy siadamy na spróchniałym konarze drzewa w lasku, który jakimś cudem przetrwał w środku zabudowanego blokami i apartamentami Białego Prądnika. To odpowiednia sceneria do naszej rozmowy, która toczyć się będzie wokół natury.

Edyta nie jest wojującą ekolożką. Ale stara się być odpowiedzialna w stosunku do środowiska, które nas otacza, co wyraźnie widać w jej pracach. Choć Like a tree powstało w 2012 roku, kiedy nie mówiło się jeszcze o ociepleniu klimatu, ona podskórnie czuła, że robimy krzywdę naszemu otoczeniu. – Jestem zła na ludzi, jestem zła na siebie za to, do czego doprowadziliśmy. Staram się jednak ograniczać pewne rzeczy, które mogą zatrzymać degradację środowiska. Nie jem mięsa, nie podróżuję samolotami, nie kupuję plastiku. Unikam nadmiaru, staram się posiadać jak najmniej rzeczy.

Ten minimalizm też widać w twórczości artystki. Czystość formy jest dla niej równie ważna jak nastrój, który oddają jej fotografie i światło, będące przecież kwintesencją dzieł malarskich. Edytę jednak nie tyle inspirują obrazy mistrzów pędzla, co literatura. – Moje obecne myślenie ukształtowały książki Olgi Tokarczuk, jej wrażliwość w stosunku do świata. Ale to nie jest tak, że coś przeczytam i idę zrobić na ten temat zdjęcie. Literatura podświadomie tkwi w mojej głowie i przekłada się na moje obrazy.

Takie jak choćby te z cyklu Stokrotki. Ów tytuł z przymrużeniem oka odnosi się do całkiem poważnego tematu, jaki podjęła w tej serii zdjęć. Większość kadru zajmuje tu nieskazitelna przestrzeń nieba, a z dołu, niczym polne kwiaty, wyrastają fragmenty budynków, głowy latarni i dymiących kominów. Zastępują one drzewa, które zniknęły z zabudowanego przez człowieka otoczenia. Ale nie z kadrów Edyty, która zawsze będzie uważać je za najpiękniejszą formę życia. Nawet kiedy przybiorą kształt płuc, jak na pandemicznym, skąpanym we mgle i smogu zdjęciu Lungs.

Zanim ono powstało, musiało narodzić się w głowie Edyty. Należy ona do tego typu fotografek, które robią zdjęcie, kiedy uznają, że kadr jest właśnie taki, jaki ją interesuje. Nie ma w zwyczaju robić setek ujęć, by wybrać z nich najlepsze. Nawet wtedy, kiedy fotografuje wydarzenia kulturalne. Jej zdjęcia nie są w żaden sposób pozowane, ale i tak każde jest przemyślaną kompozycją, choć przecież wciska migawkę na gorąco w trakcie koncertów, przedstawień, spotkań… – Kiedy jestem zapraszana do pracy przy wydarzeniach kulturalnych, na początku zaznaczam, że nie będzie to czysta dokumentacja, a identyfikacja zdjęciowa. Proszę o zaufanie. Myślę, że to procentuje.

Zaufał jej Festiwal Kultury Żydowskiej, Krakowskie Biuro Festiwalowe, Capella Cracoviensis, Off Camera czy Fundacja Olgi Tokarczuk. Efekty tego możemy obejrzeć w limitowanym albumie zatytułowanym po prostu Dufaj, którego mecenasami są adwokat Marcin Imiołek i przedsiębiorca Wojciech Dobrzański. Widać w nim wyraźnie, na czym polega podejście Edyty do kultury. Rymuje mi się ono z jej czułym stosunkiem do samotnych drzew, stojących pod stworzonym przez człowieka murem. Można oglądać je w Muzeum Manggha niemal do końca sierpnia.

Magda Huzarska-Szumiec

Edyta Dufaj, rocznik w 1988. Jest absolwentką Wydziału Grafiki krakowskiej ASP. Dyplom uzyskała w Pracowni Fotografii I pod kierunkiem dr hab. Agaty Pankiewicz. Swoje prace prezentowała między innymi w Nowym Jorku, Lille, Monachium, Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Wrocławiu i Toruniu.

Galeria prac (kliknij, aby powiększyć)