Bedeker krakowski
Pamiętnik pandemiczny: 1 sierpnia 2020
– Nic mi się nie stało. Udało mi się uciec. Wejdź na mojego fejsa. Wrzuciłem tam filmik. Będziesz wiedziała, co z nim zrobić – słyszy Nina w telefonie.
Ze słuchawki dolatuje jeszcze jakiś chrobot, po czym sygnał wygasa na dobre. Widelec Niny zawisa w powietrzu nad małżą w gorgonzoli. W Krakowie jest miejsce, gdzie codziennie podają świeże owoce morza prosto z Toskanii. Są nawet owiane złą sławą ośmiorniczki, które Nina zamawia za każdym razem na przystawkę. Pyta wtedy kelnera, czy wszystkie podsłuchy w lokalu są już włączone i konfidencjonalnym szeptem pozdrawia prezydenta oraz cały obóz partii rządzącej. Kelner, który zwykle zaśmiewa się z tych żartów, tego popołudnia nie jest w najlepszym humorze.
– To moja ostatnia zmiana, pojutrze mam samolot do Berlina – mówi, zamaszyście rozkładając przed Niną kartę win.
Na profilu przyjaciela znajduje filmik. Mateusz Mazzini jest reporterem i właśnie idzie w marszu nacjonalistów z okazji rocznicy powstania warszawskiego. Nina puszcza „play”. Na filmiku ulice Warszawy, tłum i wrzaski. Ktoś nożem rozdziera tęczową flagę z symbolem Polski Walczącej. Mazzini pisze pod filmikiem:
„Flagę zrzucono, podarto i chciano podpalić, ale w jej obronie stanęła jedna kobieta. Na kobietę rzuciło się kilkanaście osób – mężczyzn i kobiet – wyzywających ją między innymi od kurew jebanych. Policja, obecna na marszu w setkach, długo nie interweniowała. Potem kobietę przed tłumem chronił jeden policjant”. Wideo w ciągu paru godzin ogląda ponad 200 tys. osób. Pod postem komentarze: „Nie chcę takiej Polski…”.
W starym języku, którym mówią już tylko szaleńcy, jak plemienne zaklęcia brzmią słowa: Mazowiecki, Bartoszewski, Geremek. Są też inne słowa, których znaczenie trudno dziś rozszyfrować. W zakurzonych słownikach bledną: wolność, równość, demokracja. Dziś nikt ich już nie używa, nie wiadomo nawet, jak je wymówić.
Nina długo zastanawia się nad tym zdaniem. Polska? Tak, był kiedyś taki kraj. Ninie wydawało się przez lata, że zna go całkiem dobrze, ale to przekonanie okazało się jedną z wielu jej życiowych pomyłek. Czasem jeszcze spotyka ludzi, którzy też tę starą Polskę pamiętają i mówią w pradawnym dialekcie, polskim języku izolowanym. Przynależy on do określonej rodziny, ale wewnątrz niej nie jest spokrewniony z żadnym innym istniejącym językiem. Parę lat temu wpisano go do rejestru języków zagrożonych wymarciem. W tym starym języku, którym mówią już tylko szaleńcy, jak plemienne zaklęcia brzmią słowa: Mazowiecki, Bartoszewski, Geremek. Są też inne słowa, których znaczenie trudno dziś rozszyfrować. W zakurzonych słownikach bledną: wolność, równość, demokracja. Dziś nikt ich już nie używa, nie wiadomo nawet, jak je wymówić. Mimo to Nina codziennie wkuwa trzydzieści, a może nawet czterdzieści najważniejszych słówek, byle nie zapomnieć. Uczy syna tego dawnego dialektu, może mu się kiedyś przyda? To przecież język uniwersalny. Nina wciąż wierzy, że jak będzie znał go biegle, to się na całym świecie z ludźmi dogada. Może jest naiwna?
– Dlaczego pan wyjeżdża? – pyta Nina kelnera, wycierając bułką sos z dna talerza.
– Bo tu też jestem turystą – odpowiada.
Polska? Tak, był kiedyś taki kraj
Nina po raz pierwszy czuje, że znalazła słowo klucz określający jej stan, który powoli zamienia się w tożsamość. Jest Turystką. Żyje niby w swoim, ale przecież w obcym kraju. Niby to Polska i to Polska, ale tych nowych zwyczajów, języka i tradycji zupełnie nie rozumie i chyba nawet nie chce już pojąć. Ma nowy paszport, ale traktuje go jak wizę turystyczną. Są w nim wizerunki samych mężczyzn i hasło „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Brakuje tylko książeczki z ostrzeżeniem, czego absolutnie nie wolno w tym obcym kraju: rozwodzić się, nie chcieć mieć dziecka, ubierać się na kolorowo, nie wierzyć w Boga, kochać, kogo się chce.
Nina rano znów wkuwa kolejne słowa z zapomnianego dialektu: miłość, praworządność, przyszłość. Najtrudniej wymówić „ojczyzna”.