CK ORŁY SOKOŁY SZALEŃCY

lotnicze na krakowskich Błoniach gromadziły tłumy mieszczan. Zapewne wśród publiczności odnaleźlibyśmy także młodego Franka Crawforda. Czas w mieście rodzącej się nowej sztuki, niezmiennych średniowiecznych rytuałów religijnych i tajnych spraw wojskowych mijał prędko i już w 1912 roku młodziutki „Anglik” – jak o nim mówił po latach kolega ze szkoły oficerskiej kawalerii w Wiener-Neustadt Aleksander Pragłowski – został oficerem kawalerii. Cesarsko-królewska konnica zbierała w szeregach oficerów o wyjątkowych cechach – często trudnych do okiełznania i zachowania dyscypliny poszukiwaczy przygód i mocnych wrażeń. Pełni fantazji oficerowie jazdy zamieniali coraz chętniej rumaki na aeroplany. W lipcu 1914 roku wybuchła wojna. Po pierwszym roku wiernej służby w siodle Frank Linke-Crawford zdecydował się porzucić na dobre konne szwadrony. Służba kawaleryjska okazała się równie nudna jak i cała okropna wojna na ziemi – mozolna, ubłocona, okrutna, niepozostawiająca miejsca na „rycerskie czyny”. Dla nich pozostał już tylko trzeci wymiar – przestrzeń powietrzna. W kabinie płatowca Frank Linke-Crawford zajął na początku miejsce godne oficera, czyli fotel obserwatora. Oficer jako fachowiec specjalista był powietrznym punktem informacji źródłowej, szczególnie ważnym elementem służby wywiadowczej. Ale w powietrzu robiło się coraz ciaśniej. Wrogie aeroplany patrolując odległą przestrzeń, spotykały się w powietrzu. Młodzi piloci samorzutnie zaczęli się pojedynkować – zabierano ze sobą pistolety, karabinki, a niektórzy inwentorzy (ekscentrycy) wpadali na pomysły, by obce maszyny niszczyć za pomocą kotwicy na długiej lince – wystarczyło zahaczyć wroga podczas pasażu. Prasa codzienna wymyśliła dla znudzonych wojną mieszczan na nowo zawody gladiatorów. Ich zadaniem była walka powietrzna. Arena potyczek była nieporównanie większa niż w Circus Flavius – całe niebo. Nowoczesne uskrzydlone myśliwskie rydwany napędzały dziesiątki koni mechanicznych. Zamiast włóczni i łuków montowano karabiny maszynowe. Aparaty latające budowano w wytwórniach fortepianów, bo tamte samoloty były konstrukcjami ze starannie wyselekcjonowanego drewna, tkanin, forniru i stalowych strun. Nowy wymiar wojny ekscytował czytelników gazet ilustrowanych. Ćmiąc cygara i popijając małmazję w wygodnych mieszczańskich fotelach, kibicowali naszym za sterami lohnerów, aviatików czy albatrosów. Frank Linke-Crawford znalazł się na froncie włoskim. Zawód powietrznego gladiatora wymagał spektakularnej oprawy. I stylu walki, której epickość mogłaby stanowić kanwę reaktywacji mitu o starożytnych półbogach. Krajobraz alpejski był szczególnie dramatyczny, piękny oraz niebezpieczny i świetnie nadawał się na tło podniebnych pojedynków. Czasem jednak nawet najlepsi piloci, zamiast dostarczać potrzebnych społecznie emocji, pracowali na niebie jak wynajęci urzędnicy – beznamiętni egzekutorzy. Bez stylu, niezbędnej lekkości i nutki szaleństwa potrzebnego na arenie. Do takich należał słynny francuski as Rene Fonck. Frank Linke-Crawford był ulepiony z innej gliny – już na początku służby lotniczej wyróżnił się spektakularna brawurą. Jako początkujący pilot-szofer samolotu rozpoznawczego hansa-brandenburg CI stoczył ponad półgodzinny bój z włoskimi myśliwcami, nie unikając niebezpieczeństw i kręcąc wymyślne ewolucje akrobatyczne, co publiczność najbardziej kocha u gladiatorów. Kiedy udało mu się dowlec po tej dramatycznej walce na lotnisko, jego mechanicy naliczyli 68 przestrzelin od pocisków z włoskiego karabinu lotniczego. Gazety wysyłały na miejsce reporterów. Prasa szalała z zachwytu. „Anglik” okazał się prawdziwym drapieżnym ptakiem z niesamowitą intuicją sterów. Przesiadł się na maszyny myśliwskie. Wkrótce strącił pierwszych przeciwników i został asem przestworzy. Na włoskim niebie tymczasem pojawili się jego rodacy – kilka brytyjskich dywizjonów wysłano na pomoc włoskiemu sojusznikowi. Rozdarty emocjonalnie Crawford startował z górzystej bazy i w ozdobionym wizerunkiem wędrownego sokoła myśliwskim oeffagu walczył ze swoimi rodakami. Rycerz bowiem ma zobowiązania osobiste wobec monarchy, nie narodowe. Humanitaryzm jeszcze wtedy ceniono wysoko. Oto w walce z sopwithem z 28. dywizjonu brytyjskiego Frank Crawford uszkodził

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.