CK ORŁY SOKOŁY SZALEŃCY

Poeta na wojnie

Tekst i ilustracja: Andrzej Zaręba

Początek września 1914 roku. Zaledwie miesiąc od chwili, kiedy monitory dunajskiej flotylli zbombardowały Belgrad – gniazdo bezwzględnych terrorystów z organizacji Czarna Ręka. Toczy się z dawna wyczekiwana wojna. Fronty sięgają od Bałtyku po Karpaty, Bałkany, wybrzeże Czarnogóry i Dalmację.

Może dlatego, że czas w miejscu staje.

Mroczne obrazy przed oczyma grają

W rytm statków, co się na rzece huśtają;

Pochód siostrzyczek wionie na bulwarze.

 

Na tę wielką chwilę czekali latami. Franz Conrad von Hoetzendorf i jego przyjaciele ze Sztabu Generalnego armii cesarsko-królewskiej nie ugięli się przed emocjonalnym szantażem bałkańskiego reżimu, gotowego na pełną współpracę z organami śledczymi z Wiednia. Lekceważąc zabiegi dyplomatyczne upokorzonych Serbów, spełnili wreszcie swoje najskrytsze pragnienie – inwazję zbrojną na Bałkanach. Franz Conrad już trzy lata wcześniej ogłosił drukiem swoje przemyślenia na temat skutecznego prowadzenia operacji wojskowych.

Plany nie mogły się zmarnować niczym niezagrane nigdy partytury. Wojna to sztuka, tak jak wielkie dzieła muzyczne Ryszarda Wagnera – dopiero premiery światowe ukazują ich potężne piękno.

O, kolec śmierci.

Pobladli patrzymy na siebie w drodze krzyżowej

I w srebrnych oczach

Odbijają się czarne cienie naszej dzikości,

Straszliwy śmiech, co usta nam rozerwał.

Uformowani przez koszarowy dryl poborowi zamieniają się pod czujnymi oczami kaprali w karnych żołnierzy liniowych. Materiał ludzki zostaje podzielony na drużyny. Te łączą się w plutony i kompanie. Kompanie w bataliony, a następnie w pułki. Posortowane cesarskie dzieci w polowych uniformach zostaną załadowane do wagonów na siedmiu głównych liniach kolejowych monarchii.

Conrad to filozof-realista. Znany jest powszechne jego naukowy profesjonalizm i dbałość o detale. Dobrze wie, że z jego wojny nie wróci zapewne ponad połowa żołnierzy. Jednak postęp wymaga ofiar.

Na szczęście wojna będzie błyskawiczna, więc społeczeństwo straci tylko tych najmłodszych, bez wiedzy i doświadczenia.  Urodzą się nowi. Przyrost jest na szczęście wysoki.

Biada, Narodzony, że umarł,

Nim płomiennego owocu,

Gorzkiego winy skosztował.

 

O zwycięstwie zadecyduje siła woli. Skupiona potencja nowoczesnego państwa, gdzie nauka zarządza produkcją maszyn i ludzi. Aeroplany, nowoczesna artyleria, pociski minowe, mitraliezy, broń strzelecka, linie kolejowe. Dwa, góra trzy miesiące piekła. Potem laury Historii. Dla wielu tylko skromy krzyż brzozowy pod płaczącą wierzbą. Ale ojczyzna przecież nie zapomni ich nigdy!

W ziemi ciemnej spoczywa święty ten Przybysz

Z ust łagodnych odjął mu skargę Bóg,

Gdy w swym rozkwicie się schylił.

 

Franz, którego szanse przeżycia takiej gwałtownej wojny w porównaniu z jego żołnierzami są stosunkowo duże, marzy o największej nagrodzie wojownika – spiżowym monumencie w Wiedniu, najlepiej w sąsiedztwie pomnika Radetzky’ego.

Tymczasem kończy się już sierpień 1914 roku, a perspektywa wawrzynów dla Naczelnego Wodza uporczywie się oddala. Wojna w niczym nie przypomina cesarskich manewrów. Całe trzy armie grzęzną Franzowi na południu.

W milczeniu pory południowej

Pada czasem skąpe słowo.

Pola migoczą wciąż na nowo

A niebo jest jak z ołowiu.

 

Operacja wojskowa Franza – wojna błyskawiczna na dwa fronty – szła nadzwyczaj świetnie w pierwszych dniach sierpnia. Ale Rosjanie zdążyli z powszechną mobilizacją w zawrotnym tempie, o jakie nikt ich nie podejrzewał. A na koniec nieudolne dowodzenie 3. armią przez generała kawalerii Brudermanna otworzyło wrogowi drogę na Lwów.

Wojsko zakleszczyło się na zatorach kolei żelaznej pomiędzy Belgradem a stolicą Galicji i w efekcie wrześniowe wydania gazet gruchnęły hiobową wieścią o triumfalnej defiladzie wojsk carskich w stolicy galicyjskiej.

Przyszedł więc kolejny przełomowy moment – Franz Conrad von Hotzendorff jest optymistą. Poprowadzi, stojąc na Zasaniu w Przemyślu, przy sztabowej mapie i werku dalekopisu, swoje dzielne, choć śmiertelnie już zmęczone wojsko do ostatniej generalnej rozprawy. Zaraz po niej zamelduje cesarzowi odbicie Lwowa.

Czoło krwawi mrocznie tak

Słoneczniki mrą przy płocie

Smutek siny w łonie kobiet;

Boże słowo w iskrach gwiazd!

 

Jeden z tysięcy żołnierzy, jacy szykują się do decydującej o losach świata bitwy Hotzendorffa, został zmobilizowany do szpitala polowego 7/14. Jest budzącym kontrowersje poetą, a także farmaceutą – dzięki czemu nie chodzi głodny. Z pisania wierszy nie da się utrzymać. Ale w lipcu 1914 roku Ludwig Wittgenstein funduje mu stypendium twórcze w wysokości 20 000 koron. Nareszcie poeta wyklęty będzie mógł zająć się pisaniem, zamiast odmierzaniem menzurką substancji aptecznych. Ale ultimatum rządu wiedeńskiego jest już w drodze do Belgradu. Georg Trakl nie zdąży wyruszyć w egzotyczną podróż na Borneo. Pociąg zawiezie go wraz z wyposażeniem lazaretu polowego do Galicji. Potem Trakl w siwym mundurze będzie maszerował na wschód, po drodze zapamiętując malownicze miasteczko Limanowa, posadowione pośród łagodnych, zielonych wzgórz.

Ludzkość przed paszczą ognia postawiona,

Dudnienie bębnów, wojowników czoła,

Kroki przez krwawą mgłę; żelazo dzwoni,

Zwątpienie, noc mózgami owładnęła:

Cień Ewy, łowy i złoto czerwone.

Chmury przeszyte światłem i wieczerza.

W chlebie i winie zaczyn dobrej ciszy

I ich dwunastu razem się sprzymierza.

W śnie krzyczą nocą pod drzewem oliwki

I święty Tomasz w ranę dłoń zanurza.

 

W końcu jednostka sanitarno-polowa dociera do miejsca przeznaczenia w okolice Gródka Jagiellońskiego. Lazaret polowy ma tu pełno pracy. W czasie bitwy stoczonej 8–11 września 1914 roku Trakl dogląda punktu zbornego w szopie, gdzie wedle świadectw zniesiono ponad stu rannych. Oderwane kończyny, rozpłatane brzuchy, wypływające wnętrzności. Brud, brak podstawowych środków antyseptycznych. Żadnego lekarza. Psychika odmawia posłuszeństwa.

Trakl opuszcza posterunek sanitarny i w geście rozpaczy usiłuje wziąć udział w bitwie. Zostaje w październiku umieszczony na oddziale szpitala garnizonowego w Krakowie (przy ul. Wrocławskiej) w lecznicy dla nerwowo chorych. Lekarze obserwujący Trakla stwierdzają jego bezustanne próby udania się na front z bronią w ręku. Walka kończy się 3 listopada 1914 roku. W komunikacie lekarskim czytamy:

„Przedwczoraj wieczorem całkiem żwawy, wczoraj rano w głębokim stanie bezświadomym, źrenice rozszerzone, bez reakcji. Nie reaguje na ukłucia igły, oddech głęboki w odurzeniu. Puls zwolniony, napięty (suicid przez zatrucie kokainą). Pomimo środków pobudzających stan się nie poprawił, o godzinie 9 wieczorem exitus letalis”.

Zwłoki poety złożono w grobie na cmentarzu Rakowickim 6 listopada 1914 roku. 3570, kwatera XXIII, rząd 13, grób 45.

Ciało przeniesiono w 1925 roku do Muhlau k. Innsbrucku. Ale duch pozostał na miejscu.

(Wiersze Georga Trakla użyte w eseju pochodzą z tomiku Georg Trakl, Wiersze z rękopisów, w przekładzie Andrzeja Lama, Warszawa 2000. Z tego samego źródła informacje o ostatnich chwilach poety i tłumaczenie świadectwa zgonu wystawionego w szpitalu garnizonowym w Krakowie).

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.