CK ORŁY SOKOŁY SZALEŃCY

Specjalista od romantyzmu, Mickiewicza i wyburzeń

Tekst i ilustracje: Andrzej Zaręba

Kiedy jako młody prowincjusz przybył w roku 1906 do uniwersyteckiego Krakowa, miasto od wielu dekad było nadgraniczną twierdzą. Reżim habsburski zdemokratyzował się od czasu klęski pod Sadową w 1866 roku nadzwyczajnie, toteż dla chłopskich dzieci z biednych rodzin nawet oficerskie rangi stały się dostępne. Jedyny warunek był taki, żeby posiadać wykształcenie. Armia wyławiała tych „wykształciuchów” starannie, dając im szansę – w zamian za ochotniczy akces do sił zbrojnych – na wybór ulubionej jednostki. Potrzeby wojskowych rosły w miarę, jak świat stawał się coraz bardziej skomplikowany na skutek odkryć „wieku pary i elektryczności”. Wczasie kiedy młody student polonistyki z Komborni składał egzaminy, w kręgach politycznych Europy tracono ostatnie złudzenia co do najbliższej przyszłości. Zbliżała się wojna – ta sama „wojna powszechna o wolność ludów”, o którą modlił się ulubiony poeta Pigonia Adam Mickiewicz. Oczekiwano, że starcie nowoczesnych wojsk będzie brutalne, krwawe, ale krótkie. O wszystkim zadecydować miała nowoczesna psychologia – siła woli opiewana przez Fryderyka Nietzschego i francuski Sztab Generalny oraz technika artyleryjska po ogłoszeniu teorii oporopowrotników działowych i ulepszeniu stopów stali używanych do produkcji luf armatnich. Tymczasem trójjedyna (dzieliła się na armię wspólną, austriacką krajową obronę i honwed w krajach korony węgierskiej) habsburska siła zbrojna, jakże piękna w czasie przemarszów alejami miast, stawała się coraz bardziej zacofana technicznie. Na szczęście czeski koncern zbrojeniowy Škoda opracował projekt superdziała strzelającego pociskami o wadze prawie 400 kg, dorównujących mocą niszczącą granatom artylerii morskich lewiatanów zwanych „drednotami”. Całe przedsięwzięcie, jakim był projekt wykonawczy tej c.k. „Wunderwaffe” ukryto przed cesarzem, który nie był skory do ciągłego drenowania skarbu państwa w sytuacji narastających konfliktów społecznych. Moździerz jednak uzyskał doskonałe wyniki, które przerosły wszelkie oczekiwania zgromadzonych na poligonie fachowców. Pociski wystrzelone z działa trafiały cel z niespotykaną dokładnością na odległość ponad 9 kilometrów! 30,5 cm średnica lufy była wprawdzie mniejsza od niemieckiego potwora zwanego „Grubą Bertą” (42 cm), ale czeski wyrób przewyższał go zwinnością. Można go było szybko rozebrać na części jak monstrualny multitool i przewozić po najgorszych nawet polnych duktach z prędkością ponad 7 km/godz. Holował go bowiem hybrydowy ciągnik z napędem elektrycznym na wszystkie koła, skonstruowany przez samego Ferdynanda Porsche. Przygotowanie do strzału zabierało 3 godziny. Skoda rozpoczęła produkcję tych dział w roku 1912. W tym samym mniej więcej czasie Stanisław Pigoń został promowany na kadeta artylerii Franca Józefa. Został przydzielony do słynnego 2. pułku artylerii fortecznej z Krakowa – jednostki, która odpowiadała bezpośrednio za bezpieczeństwo twierdzy, a więc miasta i jego mieszkańców. Kraków – nadgraniczna forteca – otrzymał dwie baterie moździerzy 30,5 cm Škoda M11. Kiedy wybuchła wojna, okazało się, że nowa cudowna broń budzi głębokie pożądanie u niemieckiego sojusznika. Niemcy zaatakowały na zachodzie Belgię i ich „Grube Berty” nie nadążały z niszczeniem miejscowych umocnień. Austro-Węgry nie były jeszcze w stanie wojny z Belgią, toteż akcja miałaby wymiar państwowej piratierki, całkowicie pozbawiony legalności. Ale stawką było szybkie obezwładnienie belgijskich fortec – Liège i Namur – które blokowały drogę kolumnom niemieckim na Paryż. Postawiono więc wszystko na jedną kartę. Składy artyleryjskie z 2. pułku w Krakowie zapakowano na stacji Kamienna na lory i wysłano na Zachód 13 sierpnia 1914 roku. Wśród dzielnych kanonierów biorących udział w zagranicznej akcji był też młody polonista Pigoń, którego rok wcześniej awansowano do stopnia chorążego. „Rankiem dnia 19 sierpnia wjechaliśmy na stację belgijską Chenee’. Jest to miasteczko leżące w obrębie zdobytej przed paru dniami twierdzy Liège. (…) W Chenee’ kończyła się nasza jazda koleją; trzeba było wyładować baterie, auta, amunicję itd. Wyładowanie to, sprzężenie wozów w jednostki transportowe, zestawienie całej kolumny automobilowej na stacyjce ciasnej, przy prowizorycznych rampach – zajęło cały dzień. (…) Przyszedł wreszcie upragniony ranek 20 sierpnia, a z nim ciąg dalszy jazdy. Szybko przejechaliśmy przez nieszczęsne

Liège, po czym prawym brzegiem Mozy przez Huy spieszyliśmy pod ufortyfikowany nowocześnie gród Namur”. W okolicach wioski Haute Arche artylerzyści ustawili działa w posadach fundamentowych z blach stalowych, wypoziomowali łoża i oznaczyli koordynaty strzelania. Młody student Uniwersytetu Jagiellońskiego zadebiutował jako żołnierz frontowy: „Dnia 21 sierpnia o godzinie 11.00 w południe (sic!) otwarła bateria ogień na fort d’Andoy”. Wyznaczone cele ostrzeliwano przez następne cztery dni. Forty belgijskie należały do najnowocześniejszych na świecie. Ich konstruktor Henri Alexis Briallmont (należał do celebrytów wojskowych swoich czasów, był twórcą i wykonawcą teorii ześrodkowanych fortów pancernych, które miały w założeniu być niezwyciężone, bo odporne na ostrzał przeciwnika, pomagał też w budowie takich fortów wokół Bukaresztu, stolicy Rumunii) nie miał ograniczeń finansowych i stosował szeroko najkosztowniejsze stalowe kopuły pancerne. Całkowicie wykonane ze wzmocnionego betonu budowle, schowane były w terenie. Przypominały nieco pancerne okręty wyrzucone siłą nadprzyrodzoną na ląd. Ale wobec wynalazku z Czech i krakowskich artylerzystów okazały się bezsilne. Po czterech dniach dwa belgijskie forty – d’Andoy i Maizeret – pociski škody obróciły w kompletną ruinę. Baterie zajęły się trzecim fortem – Dave. Obserwatorzy belgijscy widząc przygotowania i czując nadchodzącą katastrofę, utracili resztkę zapału i poddali obiekt bez walki. „Spokojnie więc mogliśmy przyjrzeć się na ruinach Maizeret skuteczności naszych moździerzy. Z fortu zostało właściwie jedno potworne kretowisko gruzów i ziemi. Olbrzymie leje o średnicy do 5 metrów, a głębokości do 3, wydarte w gruncie skalistym, nierzadko w murze i betonie. Wieże pancerne wywalone z osad, poprzewracane na boki. Ledwie się dopatrzyć dawnego fortu. Okolica przesycona dziwnym jakimś przykrym zaduchem; to gazy wytworzone przez eksplozje ekrazytu. Opowiadali niemieccy sanitariusze, że większość zabitych poległa nie od ran, podusiły ich w poternach gazy”. Profesorowie literaturoznawcy są powszechnie uważani za nieszkodliwych i łagodnych dziwaków, żyjących cichutko pośród regałów z książkami. Niech jednak te pozory was nie zwiodą. Potrafią bowiem nie tylko cytować z pamięci narodowe eposy, poezje Owidiusza i bezbłędnie deklinować rzeczowniki starogreckie. W chwilach przełomowych dla świata nie mają dla nich żadnych tajemnic najbardziej niszczycielskie armaty, pociski minowe czy pociągi pancerne! Cytaty wspomnieniowe pochodzą z książki Stanisława Pigonia Z Komborni w świat, Kraków 1947. Stopnie armii austriackiej zostały spolszczone na potrzeby tekstu – nie mają precyzyjnego odpowiednika w wojsku polskim.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.