Przedstawiamy 25 finalistów konkursu Portrety 2021

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Bartosz Blaschke

Sonata

Film fabularny, barwny, 118 min, rok produkcji: 2021, produkcja: MediaBrigade, Polska

Sonata, pełnometrażowy debiut Bartosza Blaschke, oparty na faktach film biograficzny, opowiada historię Grzegorza Płonki, młodego chłopaka, u którego lekarze we wczesnym dzieciństwie stwierdzili autyzm. Była to jednak diagnoza błędna i dopiero po 14 latach okazało się, że chłopiec cierpi na głęboki niedosłuch, który z autyzmem nie ma nic wspólnego. Co więcej, pierwsze kroki stawiane przezeń na nowej drodze, kiedy dzięki leczeniu zaczyna słyszeć, przynoszą dowody, że Grzegorz ma spory talent muzyczny. To zaś powoduje, że dotychczasowe życie całej rodziny zmienia się diametralnie, przynosi nowe wyzwania, nowe problemy, ale i nowe nadzieje.
Film zrobiony jest z autentyczną pasją, a twórcy z wielką szczerością i osobistym zaangażowaniem opowiadają tę pokrzepiającą historię. Nie idą jednakże na łatwiznę, nie stronią od momentów gorzkich i trudnych, ukazujących głównego bohatera w nieco gorszym świetle, nie unikają pokazywania skomplikowanych relacji rodzinnych, ale i momentów zabawnych, pełnych ciepła, czułości i humoru. Gatunki są umiejętnie przemieszane, a dramaturgia pod kontrolą. Mocną stroną filmu są także role aktorskie. Zarówno debiutujący na pełnym ekranie Michał Sikorski w roli Bartosza, jak i wcielający się w jego rodziców doświadczeni aktorzy, jakimi są Małgorzata Foremniak i Łukasz Simlat, budują wiarygodne, oryginalne i przejmujące postacie.
To wszystko sprawia, że wieloletnia praca nad projektem okazała się sukcesem i powstał wzruszający, pełen autentyzmu obraz ukazujący blaski i cienie życia ludzi „sprawnych inaczej”.

(Artur W. Baron)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Katarzyna Chlebny (scenariusz i reżyseria)

Kora. Boska

Teatr Nowy Proxima

Jak pisać o spektaklu, który wzbudza skrajne emocje? Jednych zatrważa przesłaniem, drugich obraża, dla trzecich jest ewidentną prowokacją, a publiczność gotuje aktorom niekończące się owacje na stojąco. I zasłużenie, bo jest dobrze pomyślany i świetnie zagrany… Spektakl jest hołdem złożonym przez Katarzynę Chlebny (scenariusz, reżyseria i główna rola) Korze – Aleksandrze Jackowskiej, ponadpokoleniowej gwieździe polskiego rock and rolla. Znaliśmy jej głos, a kto bywał na jej koncertach – pamięta niesamowitą żywotność i ekspresję, radosny uśmiech i błysk szczęścia w oczach. Co kryło się za tą świetlistą kurtyną, nie do wszystkich docierało. O wielu szczegółach jej życia, pełnych dramatyzmu, dowiedzieliśmy się dużo później, a najwięcej po jej odejściu.
Przedstawienie zaczyna się w chwili śmierci Kory i przybycia niby do nieba. Spotyka tam trzy Matki Boskie… Ich role odtwarzają panowie: Matka Boska Częstochowska – Piotr Sieklucki, Matka Boska Guadalupe – Łukasz Błażejewski i Matka Boska Fatimska – Paweł Rupala. Kora musi przed nimi wykazać się w trzech dziedzinach – wiary, nadziei i miłości. Musi opowiedzieć swe życie, a właściwie wyśpiewać, wykrzyczeć z siebie wszystkie uczucia, by móc zostać w niebie. W dzieciństwie nie zaznała matczynej miłości, a w domu dziecka, gdzie trafiła, zakazywali mówić słowo „mama”… Tęsknota dziecka do matki przekształca się w traumę, zakrywa słabość i bezsilność nadpobudliwą agresją. Dobrze, że muzyczny talent tak u niej zaowocował, bo kto wie, dokąd zaprowadziłyby ją ścieżki po zaułkach Krakowa…
To mocny spektakl dla myślących widzów. Jeśli ktoś miałby poczuć się urażony, niech lepiej zostanie w domu. Albo dołączy do młodzieńca przed teatrem i bezmyślnie klepie zdrowaśki. Radzę odrzucić uprzedzenia i usiąść na widowni. Nie pożałujecie!

(Janusz Paluch)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Artur Domosławski

Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana

Wielka Litera, Warszawa 2021

Potężna biografia światowej sławy socjologa, którego w Polsce wielu tępi za jego stalinowskie grzechy. Niestety – przeciętny polski współczesny intelektualista poddał się fałszywej interpretacji obecności Baumana w życiu publicznym, jakoby najważniejsze to przebadać jego związki z komunizmem. Na szczęście autor nie temu, albo: nie tylko temu, poświęca księgę.
Bo Bauman był (i jest!) nader cenionym w świecie socjologiem, a jego książki otwierają inny, mądrzejszy świat. Ten jego opis świata doskonale odpowiada na nasze lęki i pytanie: „skąd szaleństwo populizmu?”.
W myśli socjologicznej Baumana szczególne miejsce zajmuje ponowoczesność. Terminem tym tłumaczy powolny rozkład państwowości pojmowanej jako samowystarczalność gospodarcza, militarna i kulturalna. Ma więc liczne wątpliwości – dostrzegał na przykład możliwości, jakie ta epoka przyniosła wykluczonym. Ale widział też niebezpieczeństwa kryjące się za nieskrępowanym rozwojem społeczeństwa konsumpcyjnego.
Dziś powstaje wiele słabych państw, które stają się bezradne wobec wielkiego kapitału. Mało tego – państwa te nie są w stanie utrzymać jednolitej tożsamości kulturowej i nie mogą wzmocnić systemu jednolitych wartości, w miejsce których pojawia się niszczący wielogłos i postprawda.
Dlatego tak ważna jest także konstrukcja książki Domosławskiego – pisząc tę biografię, przeprowadził równocześnie „diagnozę największych chorób polskiej duszy”.

(Witold Bereś)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Bogdan Frymorgen

Okruchy większej całości

wydawnictwo Austeria

Frymorgen jest fotosistą. I to znakomitym – jego zdjęcia wyłapują szczegóły niedostrzegalne gołym okiem, ale tak ważne, że podświadomie wdrukowują się nam w szarą substancję mózgu, by potem się śnić. Ale dzięki tym zdjęciom nie musimy liczyć na fale mózgowe – te obrazy dostajemy tu i teraz. Nagle są dosłowne, mocne, czarno-białe.
Lecz dziś fotosista pokazuje inną twarz: odnalazł w sobie talent przemiany zdjęć na literki, słowa i zdania. Tak, Frymorgen, rocznik 1962, debiutuje tą książką jako prozaik. Cóż za debiut! Pisze tak, że nie mam wątpliwości, iż to jeden z największych talentów literackich ostatnich lat.
Lecz o fotosach autor nie zapomina. Żadna to jednak proteza, ale fenomenalne dopełnienie książki. Ot, mężczyzna trzymając za dłoń malucha, odchodzi w głąb fotografii po wielkich kamieniach ułożonych w kostkę na trawiastej glinie. Właśnie ojciec przeprowadził przez trudną drogę syna… A może obaj się przeprowadzili?
I o tym wzajemnym przeprowadzaniu jest ten tytuł.
Jest więc odwaga matki. Są dziecięce lęki. Miłosne rytuały związane z dziadkami – smak gruszek krojonych przez babcię i zapach skórzanej torby dziadka. Jest wiejskie okrucieństwo, gdy najbliższy wuj podstępnie morduje ukochanego psa. Jest kościół traumatyczny. Starszy brat – oprawca. Jest gra w szachy (cóż piękniejszego niż pierwsza wygrana z ojcem?). Są synowie i nadzieje. Pies, który jest największym wsparciem. I żona – latarnia morska. Ale głównym wątkiem jest ojciec chorujący na dwubiegunowość. Jak pisze autor: „Ten pierwszy był nudny. Ten drugi podłączony do prądu. Obaj byli wspaniali”.
Frymorgen pisze pięknie, bo się nie wstydzi ani łezki, ani bólu, ani nawet – czasami, rzadko! – czułostkowatości. No i doskonale czuje język, potrafiąc z niego wykrzesać obrazy, które muszą wzruszać.
Każdy odnajdzie w opowieściach Frymorgena swoje życie, bo emocje dzieciństwa wszędzie są takie same.

(Witold Bereś)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Agnieszka Gajewska

Stanisław Lem. Wypędzony z Wysokiego Zamku. Biografia

Wydawnictwo Literackie

Wydawało się, że o Stanisławie Lemie wiemy już wszystko. Jeden z najbardziej znanych na świecie polskich pisarzy, legenda literatury i nauki, wybitna osobowość środowiska krakowskiego i bohater niezliczonych anegdot – wszyscy takiego Lema dobrze znamy, a przynajmniej o takim Lemie słyszeliśmy. Agnieszka Gajewska przekonuje nas, że jest dokładnie na odwrót: prawdziwego Lema nie znamy w ogóle. Doskonale ukrył się za swoją przybraną osobowością. Obstawił się narracjami jak parawanami, za które nie wolno było zajrzeć, a zbyt wścibskich rozmówców przepędzał i się obrażał. Mieliśmy wszyscy znać tylko takiego Lema, na jakiego on sam nam pozwolił.
Żeby tę mistyfikację zdemontować, Gajewska wykonuje pracę tyleż oczywistą, co paradoksalną: zagłębia się w dawne lwowskie archiwa. Aby opisać futurologa, sięga do dalekiej przeszłości. Wraca do Wysokiego Zamku, z którego pisarz całe życie czuł się wypędzony, i rekonstruuje historię rodziny Lehmów do czwartego pokolenia wstecz. Nagle staje przed nami żydowski chłopiec wychowany w silnej tradycji rodzinnej, który wprawdzie niedługo po bar micwie traci wiarę w Boga, ale jeszcze przez kilka lat uczestniczy w nabożeństwach w synagodze, prowadzony tam przez religijną matkę. Doświadczenie wojny i Holokaustu (Lem z rodzicami ocaleją jako bardzo nieliczni z lwowskich Żydów) odbija się na jego psychice na tyle mocno, że przez resztę życia zmaga się z depresjami, uzależnieniami, rozmaitymi neurozami, w dodatku źle leczonymi z powodu błędnych diagnoz. Czyni go to głęboko nieszczęśliwym. Jego najważniejsze fabuły fantastyczne, dziejące się gdzieś daleko od Ziemi, dają się czytać jako zapisy potwornych stanów lękowych. Już jako chłopiec Lem przeżył i zrozumiał wszystko, co może przeżyć i zrozumieć człowiek.
Lem Agnieszki Gajewskiej jest smutny. Daleko mu do dowcipnego ironisty z opowieści o pilocie Pirxie czy z Cyberiady, bliżej do bohatera Solaris nawiedzanego przez uparte duchy przeszłości. Na jednym ze spotkań autorskich Gajewska stwierdziła, że może lepiej byłoby dla niego, gdyby był właściwie leczony i został szczęśliwym biologiem czy lekarzem, jak zamierzał w młodości. Może i tak, ale wtedy nie byłoby wielkiego, fantastycznego Lema, którego cały świat czyta z podziwem i pasją. Wszak naprawdę dobra literatura musi żywić się depresją i lękiem.

(Krzysztof Zajas)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Michał Głowiński

Tęgie głowy. 58 sylwetek humanistów

Wielka Litera, Warszawa 2021

Tytułowe „tęgie głowy” to osoby, które w sposób szczególny przyczyniły się do rozwoju polskiej humanistyki przełomu XX i XXI wieku. Profesor Michał Głowiński, wybitny historyk i teoretyk literatury, postanowił przypomnieć sylwetki bliskich mu na różnych etapach życia myślicieli, naukowców, literaturoznawców, pisarzy, ale też działaczy społecznych czy po prostu wyjątkowych osobowości. Jak przyznaje, szkice poświęcone ludziom, którzy mieli na niego wpływ, tworzył nie z myślą o publikacji, tylko o szufladzie. Przed rokiem 1989 nie chciał, by ingerowała w nie cenzura. Później pomyślał, że mógłby czuć się skrępowany koniecznością powściągania pióra, którym opisywał przecież ludzi już nieżyjących. Szczęśliwie zmienił zdanie i światło dzienne ujrzał zbiór portretów postaci takiej miary jak Miron Białoszewski, Kazimierz Wyka, Jan Błoński, Stanisław Barańczak, Jan Józef Lipski, Jerzy Jedlicki, Teresa Torańska… Ich biografie obfitują w ważne wydarzenia, które autor pokazuje od kulis, nierzadko ujawniając nieznane dotąd publicznie szczegóły. Ważna jest i taka deklaracja autora: „Wyraźnie zarysowują się dwa krańce: o jednych piszę dlatego, że ich podziwiam, o innych dlatego, że myślę o nich jak najgorzej (tych jest na szczęście znacznie mniej, a w tym wyborze niemal ich nie ma), o jeszcze innych z tej racji, że ich biografie z takich czy innych względów wydały mi się interesujące. Nie chciałem nieustannie przemieszczać się między dwoma krańcami: apologią i pamfletem”. Uczciwie ją wypełnia, a efektem jest nie tylko poczet ciekawych person Europy ostatnich dekad (bo Głowiński wspomina także chociażby zaprzyjaźnionych z polską kulturą Czechów Václava Buriana i Miroslava Procházkę, Słowaka Pavola Winczera czy Serba Petara Vujičića), ale też świadectwo złożoności jej intelektualnej historii.
A samą książkę dedykuje swojemu wydawcy, Pawłowi Szwedowi, który odszedł w czasie pandemii…

(Krzysztof Burnetko)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Magdalena Grochowska

Różewicz. Rekonstrukcja. tom 1

Dowody na Istnienie, Warszawa 2021

Różewicz. Rekonstrukcja, tom 1 – najnowsza biografia Tadeusza Różewicza, ale nie o twórcy będą te słowa. Różewicz wielkim poetą był. Koniec i kropka. Dzisiaj przyglądam się autorce tej niezwykłej – dla mnie biografii – Magdalenie Grochowskiej. Doświadczona reportażystka, eseistka, nagradzana dziennikarka. Podkreślam to. Reportażystka, nie literaturoznawczyni. To jest dla mnie wartość tej książki. Mimo wielu, bardzo wielu tekstów o poecie, nie było to tej pory biografii reporterskiej. Teraz już jest.
Zmierzyć się z kimś takim jak Różewicz, wymagało odwagi. Grochowska jest odważna. Poświęciła tej książce pięć lat. W tym czasie zgłębiała teksty poety, czerpała z przeróżnych źródeł (mamy tutaj ponad sto stron przypisów!). Nic w tej książce nie jest domniemaniem. Wszystko rzetelnie udokumentowała. Jednak największym zaskoczeniem było dla mnie to, że pojechała w miejsca (rodzinne strony matki Różewicza), gdzie wydawałoby się, nie ma już szans na znalezienie nowych informacji. Okazało się inaczej.
Słyszałam głosy oburzenia, że Grochowska dotyka spraw, których nie chciał poruszać sam jej bohater. Każdy, kto uważnie przeczyta tę książkę, zobaczy, że zadawała sobie to pytanie wiele razy: Czy mam prawo dotykać tych spraw (żydowskie pochodzenie matki), gdzie jest granica, której przekraczać nie należy?
Jestem wdzięczna autorce, że nie jest to pean. W tej książce Tadeusz Różewicz się autorce wymyka. Nie tylko autorce, nam również. Towarzyszyły mi skrajne emocje względem Różewicza poety, ojca, męża. Nowatorstwo tej biografii to też łamanie chronologii i poetycka materia (tutaj mam na myśli nastrojowość i język). Zabieg ciekawy i celowy pewnie, bo tom pierwszy to poezja Różewicza. Sama w sobie przecież nowatorska. Jego wiersze też są przecież opowieścią, bywa że reporterską. Magdalena Grochowska popłynęła za Złowionym, a ja płynę razem z nią. I czekam na kolejny – drugi i niestety, zgodnie z zapowiedzią ostatni tom.

(Małgorzata Bugaj)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Magdalena Grzabałkowska

Wojenka

Agora, Warszawa 2021

Nawet gdy Wojenkę pokryje już kurz osiadający na książkach w mojej bibliotece, to i tak zostanie mi w głowie zdanie: „Zdzisiu, tylko nie mów mamie, bo będzie się gniewać”. Niby zwykła dziecięca prośba. Ale kilkuletni chłopiec powiedział to zdanie, kiedy nadepnął na minę i już było wiadomo, że nie ma dla niego ratunku. Jak wspominał po latach kolega umierającego chłopca, to była chwila, w której on sam dorósł bez ostrzeżenia.
Autorka książki opisuje nie tylko historie polskich dzieci, ale też Niklasa Franka, którego ojciec Hans Frank pełnił na okupowanych terenach GG funkcję generalnego gubernatora. Niklas nie cierpiał biedy czy strachu z powodu działań wojennych, gdyż mieszkał z rodzicami na Wawelu i traktowany był niczym książę. Ale kiedy dorósł i zrozumiał, co zrobił jego ojciec, nigdy sobie z tym nie poradził, a człowieka, który go spłodził, znienawidził do tego stopnia, że powiesił w ogrodzie jego skórzany płaszcz, by pełnił rolę stracha na wróble, wisząc na gałęziach, tak jak Hans Frank zawisł na szubienicy po procesie norymberskim.
Dzieci, w których wojna pozostawiła ślady, Grzebałkowska szukała w Polsce, syberyjskich gułagach, ale też w USA. Również tam kilkulatki były zamykane w obozach. Utworzono je dla mieszkających w Ameryce Japończyków po ataku na Pearl Harbor, kiedy pod wpływem propagandy przeciętni ludzie uwierzyli, że Japońce – jak o nich mówiono – rzeczywiście mogą im zagrozić. W efekcie tego dzieciństwo opisanych w tomie chłopców upłynęło w zamknięciu.
To nie jedyna mało znana historia, o której przeczytamy. Do tej pory nie wiedziałam, że dzieci Basków podczas wojny domowej w Hiszpanii zostały wywiezienie do Leningradu, gdzie przez 19 lat prano im mózgi, by ukształtować ich na idealnych Sowieto-Hiszpanów. Gdy tylko Stalin wygrałby wojnę, mieli wrócić do kraju i spełnić jego marzenie o Hiszpanii – najbardziej wysuniętej na zachód republice Związku Radzieckiego. Te historie czyta się z zaciśniętym gardłem, szczególnie w kontekście cierpień, które dotykają dziś dzieci z Ukrainy.

(Magda Huzarska-Szumiec)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Krzysztof Jasiński (reżyseria)

Leopold

Teatr STU

W spektaklu Leopold granym w Teatrze STU Krzysztof Jasiński zabiera nas do świata niezapomnianego Leopolda Kozłowskiego.
Kiedy jeszcze kilka lat temu Kozłowski wychodził na scenę, publiczność wstrzymywała oddech. A nie było to proste, bowiem jego koncerty odbywały się najczęściej na zakończenie Festiwalu Kultury Żydowskiej w lipcowe wieczory, w dusznej o tej porze roku synagodze Tempel. Nikt jednak nie narzekał, gdyż widok starszego pana, który z wrodzoną pogodą ducha zapraszał publiczność do muzycznych wzruszeń, sprawiał, że zapominało się o niedogodnościach i razem z nim podążało do niegdysiejszych sztetli, gdzie rozbrzmiewały żydowskie dźwięki.
Pana Leopolda nie ma już wśród nas. Jednak przyjaciele o nim nie zapomnieli. W Teatrze STU reżyser Krzysztof Jasiński razem z autorem scenariusza Jackiem Cyganem przygotowali poświęcony mu spektakl Leopold. W tytułową rolę wciela się tu Zbigniew Zamachowski, który już na wstępie zaznacza, że nie będzie naśladował muzyka, gdyż tak wyjątkowej osobowości w żaden sposób nie da się podrobić. W zamian aktor zaproponował opowieść o pianiście i kompozytorze, tylko od czasu do czasu „wchodząc w jego buty”. Dzięki takiemu zabiegowi wyruszamy w podróż przez niezwykłe życie Pana Leopolda, zaczynające się w miasteczku Przemyślany na skrajnych rubieżach Polski, gdzie jego dziadek Pejsach Brandwein wraz z tuzinem synów założył najsłynniejszą w Galicji kapelę klezmerską. Dalej wkraczamy w przerażające czasy wojny, podczas której stracił rodziców, by przejść do powojennych dni, kiedy to wrócił na Kazimierz, stając się częścią odradzającego się żydowskiego życia.
Na scenie wysłuchuje tej historii studentka Akademii Teatralnej Ruta (w tej roli Joanna Pocica na zmianę z Weroniką Krystek), która razem ze Zbigniewem Zamachowskim śpiewa piosenki z repertuaru bohatera, takie jak Rodzynki z migdałami czy Najmłodsza się wydaje. Publiczność dołącza do wykonawców, tak jak niegdyś w synagodze Tempel, a ja znowu przypominam sobie ciepłe słowa Pana Leopolda, który przed laty, siedząc w swoim fotelu w Klezmer Hois, tłumaczył mi, że w muzyce klezmerskiej najważniejsze jest to, by instrument trzymać bliżej serca niż nut.

(Magda Huzarska-Szumiec)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Anna Kokoszka-Romer i Mateusz Kudła (reżyseria)

Polański, Horowitz. Hometown

KRK Film, 2021

W tym dokumencie najważniejsi są bohaterowie: Roman Polański i Ryszard Horowitz. Polański, Horowitz. Hometown w reżyserii Anny Kokoszki-Romer i Mateusza Kudły jest dokumentem o trwaniu wobec historii.
Pierwotnie to miał być film o dzieciństwie Romana Polańskiego. Pomysł, żeby do dokumentu zaprosić także Ryszarda Horowitza, wyszedł od twórcy Chinatown. Polański zaproponował, żeby w sentymentalnej, a chwilami dramatycznej podróży do Krakowa jego najwcześniejszych lat, towarzyszył mu znakomity fotograf, prekursor cyfrowego przetwarzania zdjęć.
Polański i Horowitz poznali się w getcie, w dzieciństwie byli najbliższymi przyjaciółmi (Horowitz wyjechał z Polski już pod koniec lat 50. minionego wieku). Początkowo wydawało się, że trudno będzie namówić przyjaciół na bolesne wspomnienia wojenne. Wystarczyło jednak, że bohaterowie dokumentu pojawili się na krakowskim Kazimierzu, zobaczyli miejsca, które – chociaż zmienione – zachowały się wyraźnie w ich pamięci, wtedy już sami, nieproszeni przez realizatorów, zaczęli mówić. Ich wyznania tworzą ten film.
Horowitz w tym portrecie wydaje się dopełnieniem przyjaciela, potrzebnym również dlatego, żeby tym mocniej wybrzmiał portret najsławniejszego polskiego filmowca. Polański ma natomiast wszystkie osobowe cechy swojego kina. Jest nieokiełznany, nie do zatrzymania, występując w dokumencie o sobie, cały czas gra we własnej autobiografii. To postać przekraczające swoje czasy, również dlatego chwilami trudna, niejednoznaczna, w ostatnich latach krytykowana na potęgę z powodów pozaartystycznych. I wszystkie te cechy widać wyraźnie w dokumencie Kokoszki-Romer i Kudły. Polański wymyka się reżyserom, co więcej – wymyka się sobie. Jest gwiazdą filmu o sobie. Łagodny, dowcipny i skromny, a przecież, cóż to za paradoks, po obejrzeniu tego samego filmu można napisać coś dokładnie odwrotnego: szorstki, ironiczny, pyszny. I, rzecz zdumiewająca, obie opinie wydają się słuszne. Fascynująca postać. Poza wiekiem, poza (jednoznaczną) oceną, poza skalą.

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Monika Libicka

Gela. Skarb z archiwum Ringelbluma

Wielka Litera, Warszawa 2021

W 2020 roku Muzeum Polin prezentowało wystawę złożoną z przedmiotów cudem ocalałych z wojennego Muranowa. Część tego niewiarygodnie cennego zbioru stanowią ocalałe dzięki pracy Emanuela Ringelbluma i organizacji Oneg Szabat przedmioty, dokumenty, prace artystyczne i zapiski. Przetrwało to, co najbardziej kruche i niemal niemożliwe do uratowania.
Skrzynki zawierające Archiwum Ringelbluma wydobyto we wrześniu 1946 roku. Cztery lata później, przypadkiem, trafiono na drugą część skarbu – dwie kanki po mleku wypełnione papierami. Trzeciej części nie odnaleziono do dziś. W sumie odkryto ponad 30 tysięcy dokumentów. To wśród nich znalazły się dowody na istnienie Geli Seksztajn, po której tak naprawdę prawie nic nie zostało.
Ta doskonale zapowiadająca się malarka urodziła się w 1907 roku w Warszawie. Okoliczności jej śmierci nie są znane, ale historycy przypuszczają, że zginęła prawdopodobnie wraz z córką podczas powstania w getcie warszawskim. Wiedzę o jej twórczości zawdzięczamy właśnie dzięki zawartości Archiwum Ringelbluma.
Postać Geli dzięki poszukiwaniom autorki wyłania się z bezcennych archiwów jak hologramowa sylwetka. Jej historię autorka odtwarza z okruchów: wspomnień, opowieści i uratowanych po artystce wrażliwych na światło i wilgoć akwarel. Idąc tropem porwanej i pełnej luk historii życia artystki odtwarza historię jej rodziny i przyjaciół, osadzając je na tle wojennej Warszawy. Idzie przez całą książkę jej tropem – tropem kobiety zbuntowanej przeciwko żydowskim obyczajom
i polskim realiom. Jej prochy (i jej córki) najprawdopodobniej leżą gdzieś na Muranowie, w licznych tu wzgórzach usypanych na ruinach spalonego getta, na których zaraz po wojnie postawiono nowe budynki.
I właściwie poza mglistymi opowieściami Gela byłaby nie do odzyskania.
Dziennikarka – choć właściwsze byłoby określenie pisarka, zważywszy na niezwykły talent Libickiej i miarę słowa okazywaną na każdej stronie jej książki – skleja z okruchów i pyłu nie tylko hologramową sylwetkę malarki. To jest wzruszająca, dławiąca łzami dech opowieść o kobiecie, która była przeciw, i o kraju, który, który nie opłakał jej ani jej córeczki Margolit, dla której z dumą żyła – jak zapisała na karteluszku ocalałym w bańce po mleku…

(Witold Bereś)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Agata Listoś-Kostrzewa

Ballada o śpiącym lwie

Dowody na Istnienie, Warszawa 2021

Czy to na pewno reportaż? Tak, chociaż w wielu momentach miałam wrażenie, że czytam dobrą powieść sensacyjną! Historia wciąga do tego stopnia, że ma się ochotę zarwać noc, byle dokończyć, doczytać, dowiedzieć się, co dalej. To nie jest książka o jakimś kajś, to nie jest książka o nikaj, tutaj chodzi konkretnie o Bytom, jedno z najstarszych miast na Górnym Śląsku.
Moje zdziwienie było naprawdę ogromne, kiedy dowiedziałam się, że Agata Listoś-Kostrzewa nie ma nic wspólnego z Bytomiem. Ba, nawet ze Śląskiem! Absolutnie zasłużyła (zwracam się do prezydenta Bytomia), by otrzymać honorowe obywatelstwo. Bytom ma jej za co dziękować.
Czytasz i wiesz, że to miasto i jego historia porwały autorkę bez reszty, a „jeśli sam płoniesz, zapalisz tym cały świat” – i tak też jest w tym przypadku. Zanim zaczęła pisać, przeczytała chyba wszystko, co o Bytomiu i Śląsku napisano.  A widać to po przypisach, które dla mnie zawsze są istotne. Zgłębiała prasę lokalną, prasę historyczną; spędziła wiele godzin w archiwach, no i przede wszystkim przeprowadziła dziesiątki, jeśli nie setki rozmów z mieszkańcami Bytomia. Jedna książka, cztery części, ale bohaterów, wątków, warstw ma tak wiele, że spokojnie można napisać trzy kolejne.
Zaskakujące było i to, że historia Bytomia rozpoczyna się w Rudzie Śląskiej. To tutaj mamy początki przemysłu i postać króla cynku Karola Goduli (fascynująca historia, którą Ślązacy doskonale znają). Fakty, dane, ale też świat magii i legend, co daje zaskakujące połączenie. Agata Listoś-Kostrzewa pokazuje  historię miasta przez pryzmat teraźniejszości. Skraca dystans i sama znika. Pozostawia nas z mieszkańcami.
To książka dla tych, którzy chcą poznać historię miasta, ale też dla tych, których interesuje przyszłość nie tylko Bytomia. Biercie i czytejcie, tylo wom powiem.

(Małgorzata Bugaj)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Paweł Łoziński (reżyseria)

Film balkonowy

Film dokumentalny, barwny, 100 min, rok produkcji: 2021, produkcja: Łoziński Productions i HBO

Jak w człowieku przebudzić duszę? – zastanawiał się ks. Józef Tischner i odpowiadał: „Nie trza przecież dużo, wystarczy dobrze pytać. Jak się dobrze spytos, dusza się budzi i na wiyrch wychodzi”.
Paweł Łoziński w Filmie balkonowym idzie właśnie takim tropem – i dobrze pyta; pyta tak, że w przechodzących pod balkonem jego mieszkania ludziach rodzi się dusza. Pyta o rzeczy zwyczajne, o sprawy codzienne, o różnego rodzaju radości i smutki; i pyta w sposób nienachalny, najprostszy z możliwych, można powiedzieć, że wręcz dziecinny. Dobrze jednak wiemy, że zadawanie najprostszych pytań bywa najtrudniejsze, i dobrze też wiemy, że tylko tak stawiane, zwyczajne pytania powodują, że słyszy się niezwyczajne i niebanalne odpowiedzi. I tak też właśnie dzieje się w dokumencie Łozińskiego. Na oczach widza buduje się specyficzna relacja, a w rozmawiających z reżyserem filmu przechodniach pojawia się nagle potrzeba zwierzeń, opowiadania o rzeczach intymnych, nierzadko osobistych i naprawdę ważnych. W istocie tworzy się mozaika spraw, odczuć, pragnień i zdarzeń, którymi żyją ludzie, rodzi się oryginalny, pełen autentyzmu portret małej zbiorowości, w której żyje i mieszka autor filmu – ale czy tylko jej? A może to obraz ludzkości w ogóle?
Film balkonowy to przejmujący i wzruszający dokument, rejestrujący pandemiczną aurę rzeczywistości, w której wszyscy żyjemy.

(Artur W. Baron)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Jan P. Matuszyński (reżyseria)

Żeby nie było śladów

Film fabularny, barwny, 160 min, rok produkcji: 2021, produkcja: Aurum Film, Polska

Grzegorz Przemyk, sprawa Grzegorza Przemyka, odżyła za sprawą wybitnego reportażu Cezarego Łazarewicza. Przygotowany z pietyzmem przez Jana P. Matuszyńskiego, będący adaptacją pracy reportera (autorką scenariusza jest Kaja Krawczyk-Wnuk) film to produkcja wysokobudżetowa, staranna, bogata w znaczenia. Scenograficzna dbałość o detale, osobowości aktorskie nawet w najmniejszych epizodach, to wszystko pracuje na ostateczny kształt. Oto rekonstrukcja reportażu Łazarewicza, ale także rekonstrukcja świata przedstawionego – jesteśmy zanurzeni głęboko w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. To są wnętrza, kostiumy, przedmioty. Najważniejsza jest jednak sama opowieść, rzecz o popękanej historii, o zakłamaniu siebie i zakłamywaniu prawdy. O kłamstwie. Te mechanizmy są odwieczne, dotyczą nie tylko Polski oczywiście. A w tle antyczne i biblijne odniesienia.
Przy czym dramat Matuszyńskiego jest równolegle mocnym kinem obyczajowym z wyraziście zarysowanym tłem historycznym. W gwiazdorskiej obsadzie wyróżnia się Tomasz Ziętek w roli Jurka Popiela, jednak dla mnie największym objawieniem filmu jest Sandra Korzeniak jako Barbara Sadowska. Jestem fanem aktorstwa Sandry, odkąd zobaczyłem ją w dwóch przedstawieniach dyplomowych: Kto się boi Virginii Woolf w reżyserii Jana Peszka oraz w Letnikach Gorkiego pod opieką reżyserską Krystiana Lupy. Już wtedy była olśniewająca, inna, odrębna. Zachowała tę unikatową pozycję w teatrze. Rola w Żeby nie było śladów jest pierwszym filmowym spełnieniem Sandry Korzeniak. Sadowska w wykonaniu Korzeniak staje się przejmującą bohaterką naszych czasów. Ani ze śpiżu, ani ze stali. Jest rozedrgana, niepewna, błądząca, zadająca rany – największe jednak sobie. Wielkość takich postaci, ich unikatowość wynika właśnie z paroksyzmów małości, z kompleksów.
Boję się monolitów, nie wierzę im, ale Sadowskiej uwierzyłem, Sandrze uwierzyłem. Poniosła największą stratę. W wierszu Totem pisała: „Odwyknę kiedyś aż do końca / od siebie ciebie ich / porozrzucana z dnia na dzień (…) A iść / to po drodze i nagroda jest / któraś rozpięta boleść”. Ból. Znała to uczucie. Ból rozpaczy, ból euforii. I ból istnienia.

(Łukasz Maciejewski)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Jan P. Matuszyński (reżyseria)

Czerwony śnieg na Etnie

Czarne, Wołowiec 2021

Jarosław Mikołajewski i Paweł Smoleński doskonale wiedzą, że na Sycylii życie bywa słodkie i gorzkie, ale właśnie dzięki temu smakuje najwyraziściej. I o tym właśnie jest ich książka Czerwony śnieg na Etnie.
Są takie miejsca, które od razu przychodzą na myśl, kiedy ma się ochotę uciec przed całym światem. Dla mnie i dla moich przyjaciół od lat takim miejscem jest Sycylia, wyspa, która kusi jedynym w swoim rodzaju błękitem nieba i szafirem otaczającego ją morza. Ale nie jestem pewna, czy tak naprawdę pociąga nas jedynie jej pocztówkowa uroda, która zresztą bywa dyskusyjna, szczególnie gdy wjedziemy w jej głąb, gdzie można spotkać jedynie spaloną słońcem, porośniętą rachitycznymi oliwkami ziemię. W Sycylii chodzi o coś więcej – o ekscytującą, zawikłaną historię, która daje znać o sobie nawet wtedy, gdy delektujemy się tu pysznym cannoli czy równie słodkim winem marsala.
I właśnie te kontrasty przyciągnęły tu Jarosława Mikołajewskiego i Pawła Smoleńskiego, pisarzy, z których każdy poznawał to miejsce na swój sposób, filtrował je przez własną, poetycką i reporterską wrażliwość, by następnie dać temu wyraz w znakomitej książce Czerwony śnieg na Etnie. Czytając ją, wyruszymy do Cefalu, by wgapiać się w wiszącą nad miastem skałę, dotrzemy do źródła Aretuzy w Syrakuzach, przemierzymy targ rybny w Palermo, siądziemy na placu w Taorminie, popijając migdałowe wino, a z depresyjnością Katanii powalczymy za pomocą piersi św. Agaty o smaku ricotty, biszkopta i masy migdałowej. A kiedy zrobi nam się za słodko, autorzy zabiorą nas do więzienia na poetyckie spotkanie albo uświadomią, jak w dalszym ciągu działa tu Cosa Nostra pobierająca haracze od właścicieli sklepików, restauracji czy sprzedających bransoletki imigrantów. To ekscytująca wyprawa, dzięki której poznajemy słodko-gorzki smak życia.

(Magda Huzarska-Szumiec)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Piotr Oczko

Pocztówka z Mokum. 21 opowieści o Holandii

Znak, Kraków 2021

Kapitalna książka! Pochłonąłem ją w jeden dzień, bo nie mogłem przestać czytać. I nie jest to żaden płatny blurb, naprawdę tak było. Piotr Oczko potrafił życiową fascynację Holandią sprzedać w cyklu esejów na tyle atrakcyjnie, że każdy, kto to przeczyta, natychmiast zechce pojechać do krainy wiatraków, tulipanów, obrazów, kafelek i mioteł. Na wszystkim tym autor zna się jak mało kto, a w dodatku umie o tym pisać w iście uwodzicielskiej formie.
Portret Holandii w Pocztówce z Mokum jest wielokrotny i niebanalny. Oczko nie pisze przewodnika turystycznego, a jeśli już, to zaraz na początku turyście stawia wysoko poprzeczkę, każąc mu najpierw dobrze zapoznać się z holenderskim malarstwem.
Czytanie dzieł sztuki przez Oczkę to klasa sama dla siebie. Myślałem, że Martwa natura z wędzidłem Zbigniewa Herberta załatwiła ten temat w polskim eseju, a tu figa. Oczko zaczyna od hołdów dla poety, by potem skrupulatnie prostować jego błędy i przeinaczenia, ustanawiając dla czytelników coś w rodzaju nowego standardu wiedzy o sztuce flamandzkiej.
Właśnie – flamandzkiej, niderlandzkiej czy holenderskiej? Od tych rozróżnień w ogóle trzeba zacząć, żeby ruszyć z miejsca. Dalej idzie historia holenderskiego kolonializmu, mitologia wiatraków i tulipanów (wcale nie taka, jak ją opisał Zbigniew Herbert!) i kultura maniakalnego sprzątania (mistyka miotły i teologia ścierki). Szczególnie urokliwe są rozdziały o sztuce użytkowej Holendrów, zdobionej zdjęciem kuchni autora, wypełnionej po sufit biało-niebieskimi naczyniami (byłem, widziałem – powala!).
Złożoność holenderskiego portretu tkwi także w niejednoznacznych emocjach. Oczko darzy Holandię nieskrywaną miłością, co rusz jednak wydobywa jej ułomności, obsesje, zbrodnicze skłonności pod płaszczykiem mieszczańskiej moralności. I snuje fantazje o niezrealizowanej emigracji oraz niemożliwym szczęściu, ponieważ Pocztówka z Mokum jest także książką poruszająco osobistą.
Mokum to żydowska nazwa Amsterdamu. Wysłana stamtąd do nas przez Piotra Oczkę piękna pocztówka obramowana jest ciemną winietą. Nie ma doskonale czystych, nieskażonych miejsc, są tylko nasze o nich sny. Co nie zmienia faktu, że pocztówka jest naprawdę piękna.

(Krzysztof Zajas)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Grzegorz Piątek

Niezniszczalny. Bohdan Pniewski – architekt salonu i władzy

Filtry, Warszawa 2021

Grzegorz Piątek dał się już poznać jako znakomity krytyk architektury, kurator wystaw architektonicznych, a także autor monografii Stefana Starzyńskiego (Sanator: kariera Stefana Starzyńskiego, Warszawa 2016) oraz Warszawy w odbudowie (Najlepsze miasto świata, Warszawa 2020). Kolejna książka, poświęcona jednemu z najwybitniejszych polskich architektów, zdaje się naturalnie wynikać z poprzednich. Jakby wyrosła na ich kwerendach obejmujących przedwojenną i powojenną Warszawę. W tych dwóch epokach bowiem realizuje się dzieło Bohdana Pniewskiego zwane popularnie „pniewszczyzną”, którego smak zna każdy, kto choć raz przechadzał się po wnętrzach Teatru Wielkiego w Warszawie, zadzierając głowę w podziwie.
Młodym architektom lektury tej nie polecam. Mogą nabrać niezdrowego przekonania, że ich zawód gwarantuje kasę, zaszczyty i nietykalność, a architekt to człowiek, którego wszyscy potrzebują i każdy się boi. Pozostałym czytelnikom polecam jak najbardziej, ponieważ Bohdan Pniewski taki właśnie był: miał kasę i zaszczyty, z władzą (jedną i drugą) żył za pan brat, wszyscy go potrzebowali i trochę się bali. W sanacyjnej Warszawie kierował Instytutem Propagandy Sztuki i uprawiał architekturę „państwowotwórczą” (skrzyżowanie konstruktywizmu z faszystowskim monumentalizmem – zobacz siedzibę Sądów Grodzkich przy Alei Solidarności), przebudowywał pałac Brühla na siedzibę ministra Józefa Becka i zarazem projektował Świątynię Opatrzności Bożej (wygląda trochę jak zamek Wodza Nazgûli z Władcy Pierścieni). Po wojnie odbudowywał budynki Sejmu na Wiejskiej i postawił Operę Narodową oraz Teatr Wielki. Nieraz idąc Świętokrzyską do hotelu Gromada, zaglądałem na dziedziniec Narodowego Banku Polskiego i zastanawiałem się, kto to takie coś wymyśla i jeszcze potem buduje. A to on. Obydwa, i NBP, i Gromadę przy placu Powstańców Warszawy.
Ktoś go nazwał „Matejką architektury”, ponieważ doskonale umiał połączyć zalety sztuki nowoczesnej z oczekiwaniami zbiorowości. Był jednocześnie modernistą i populistą, twórcą ambitnym i skwapliwym zleceniobiorcą, niezależnym mistrzem i klientem władzy.
Książka ma dwie fantastyczne zalety. Po pierwsze, czytając dzieje losów architekta, czytamy przedwojenną i powojenną historię miasta. Nie taką z podręczników czy przewodników turystycznych, ale tę wewnętrzną, intymną, dziejącą się w nieustannym tworzeniu, nie w gotowym trwaniu. Po drugie, Grzegorz Piątek wciąga nas w pasjonującą opowieść, której po biografii miejskiego architekta wcale byśmy się nie spodziewali.

(Krzysztof Zajas)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Michał Przeperski

Mieczysław F. Rakowski. Biografia polityczna

IPN, Warszawa 2021

Tygodnik „Polityka”, mimo że powołany do życia po przełomie Października 1956 roku, nie od razu zyskał zaufanie czytelników. Nie pomogło w tym choćby zamknięcie przez komunistyczne władze potencjalnego konkurenta – tygodnika „Po prostu” – symbolu tamtej „odwilży” skupiającego postępową awangardę ówczesnego dziennikarstwa.
Dopiero na przełomie lat 50. i 60. „Polityka” stała się poważnym, poczytnym tytułem. Było to niewątpliwą zasługą Mieczysława F. Rakowskiego, mianowanego redaktorem naczelnym. To prawda, wszystko to działo się w ciasnych realiach politycznych PRL-u. Ale nie ma wątpliwości, że pierwszy poważny zakręt – Marzec 1968 roku – naczelny pokonał dzielnie, utrzymując przy życiu niewygodne już wtedy dla władzy pismo. Co najważniejsze, wraz z zespołem redakcyjnym, w którym brylowali dziennikarze pochodzenia uznawanego za niesłuszne.
Rakowski kierował „Polityką” niemal 35 lat. Z powodzeniem. Utożsamiany z jego osobą tygodnik, który z założenia miał być intelektualnym zapleczem wiodącej partii, stał się lewicowo-liberalnym, opiniotwórczym pismem. Odejście z redakcji do prawdziwej polityki nie było darem losu i okazało się biletem w jedną stronę. Tak trzeba to nazwać. U kresu tej podróży, na końcowej stacji – jako ostatni I Sekretarz PZPR – Rakowski wypowiedział historyczne zdanie, kończące XI Zjazd: „Sztandar wyprowadzić!”.
O tym wszystkim przeczytać można w biografii dziennikarza i zarazem dygnitarza PRL-u pióra Michała Przeperskiego. Opowieści poprowadzonej obiektywnie, wartko i lekko, ze znawstwem przedmiotu, przy wykorzystaniu dostępnych źródeł. Jej wydane zawdzięczamy warszawskiemu oddziałowi IPN, co należy podkreślić. Jak dotąd bowiem instytucja ta nie rozpieszczała czytelników złaknionych poznać szersze – bo wcale nie czarno-białe –
spektrum niełatwej polskiej historii.
Rakowski był człowiekiem z awansu społecznego. Trafił na czas, który pomagał zaistnieć takim jak on. Ale tu niezbędna była też praca i łut szczęścia. I on to szczęście miał. Nawet dziś, po latach, jego współpracownicy uważają, że był człowiekiem przyzwoitym. O ile ta cecha miała jakiekolwiek znaczenie w tamtym systemie. Do tego, aby piąć się coraz wyżej po szczeblach kariery, zapewne nie…

(Krzysztof Jakubowski)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Wilhelm Sasnal

Taki pejzaż

Wystawa Muzeum Polin w Warszawie, 17.06.2021–10.01.2022

Ta wystawa to odkrywanie we współczesnym polskim krajobrazie nieprzepracowanych lęków, które tkwią w nas od czasów Zagłady.
Srebrne, delikatnie falujące kawałki cienkiej blachy położonej na wszystkich ścianach, kosmiczna przestrzeń wciągająca widza do środka zanim jeszcze spojrzy na obrazy. Wchodząc na wystawę prac Wilhelma Sasnala w Muzeum Polin, czujemy, jakbyśmy się przenieśli do innej czasoprzestrzeni. Dopiero po chwili wzrok przyciągają dzieła artysty, które przez entourage wystawy stają się jeszcze bardziej realne, wyostrzone, w efekcie oddziałują z podwójną siłą. Tym mocniej, im sami jesteśmy w stanie odkryć ich nie zawsze wypowiedziane wprost znaczenia, rozwinąć paletę osobistych skojarzeń, krążących wokół tematu Zagłady i pamięci lub nie-pamięci o największej tragedii XX wieku.
Tak jest choćby z obrazem Las. Do jego namalowania zainspirował Sasnala film Shoah Claude’a Lanzmanna, w którym ofiary Holocaustu dają świadectwo tego, co przeżyły. Widzimy tu malutkie postacie na tle gęstego, niepokojąco zielonego lasu, w którym mogli kryć się Żydzi. To powoduje, że nawet bezpiecznie wyglądający krajobraz zaczyna budzić lęk. Podobne wrażenie robi płótno zatytułowane Kraków – Warszawa, na którym z perspektywy okna jadącego pociągu widać mężczyznę palącego na polu ognisko. Niby nic takiego, ale jakoś dziwnie na myśl przyszedł mi dym, który niegdyś ulatywał z kominów krematoryjnych.
Bowiem na większości pokazywanych na wystawie obrazów przeszłość wchodzi w dialog z teraźniejszością. Bo czym innym jest praca Pierwszy stycznia przedstawiająca żonę malarza Ankę Sasnal patrzącą przez okno samochodu na muzeum Auschwitz czy bardziej dosłowny Strach, na którym litery składające się na to słowo odbijają się w mętnej, ponurej wodzie, przywodząc na myśl książkę Jana Tomasza Grossa. Zresztą sam malarz przywołał historyka w jednym z wywiadów, odpowiadając na pytanie, dlaczego temat Zagłady jest dla niego tak ważny: „Jest on istotny z jakiegoś nieświadomego poczucia braku, który trudno zdefiniować. A może z poczucia winy, jaką, będąc wychowanym w tradycji chrześcijańskiej Polakiem, noszę. Żydowskimi tematami nie zainteresowałem się na pewno z sentymentu, bardziej z własnej troski. I teraz jest mi łatwiej, bo wiele tematów przerobiłem i je nazwałem”. Jan Tomasz Gross ma rację, mówiąc: „Polacy powinni to załatwić dla siebie, nie dla kogoś”. I właśnie o tym jest ta wystawa.

(Magda Huzarska-Szumiec)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Łukasz Tomasz Sroka, Mateusz Sroka

Polskie korzenie Izraela. Wprowadzenie do tematu. Wybór źródeł (wydanie II zmienione i poszerzone)

Austeria, Kraków–Budapeszt–Syrakuzy 2021

W leżącej na krańcach II RP wsi Wiszniewo urodził się Szimon Peres, jeden z najwybitniejszych polityków państwa Izrael (jego prezydent i premier) – w 1994 roku uhonorowany pokojowym Noblem za dialog z Palestyńczykami. W Brześciu dzieciństwo spędził inny laureat Nobla – premier Menachem Begin. Z kolei urodzonemu w Jarosławiu Arie Szaronowi sam Ben Gurion, jeden z Ojców Założycieli Izraela, zlecił opracowanie planów osadnictwa i infrastruktury komunalnej całego Kraju (jak Żydzi mówią o swoim państwie). A pochodzącego z Suwałk Pinchasa Sapira nazwano tam z czasem „ojcem izraelskiej gospodarki”. Polskie korzenie mieli także twórca Filharmonii Izraela Bronisław Huberman, rektor Wyższej Szkoły Dziennikarskiej w Tel Awiwie Roman Frister, narodowy bohater gen. Awigdor „Janusz” Ben-Gal, Josef Naor – pionier wojny elektronicznej czy prof. Eliezer Sukiennik, który w 1947 roku zdobył dla Kraju zwoje z Morze Martwego.
Listę taką można ciągnąć długo, bo i wpływ, jaki Żydzi o polskich korzeniach wywarli na powstanie, rozwój (a i przetrwanie) państwa Izrael, jest znaczący – i to w każdej dziedzinie: od polityki przez gospodarkę po poezję.
Dwóch badaczy spędziło niezliczoną ilość godzin w archiwach polskich, izraelskich, austriackich i lwowskich, by dowiedzieć się jak najwięcej o ludziach, którzy odegrali ważną rolę w historii syjonizmu i powstania Państwa Izrael. Z kolei inne źródła: pamiętniki, wywiady, a także utwory poetyckie nadają historycznej analizie wymiar emocjonalny. W monumentalnej monografii znaleźć można także opis niuansów idei syjonistycznej, migracji polskich Żydów do Erec Izrael i meandrów relacji żydowsko-polskich.

(Krzysztof Burnetko)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Katarzyna Surmiak-Domańska

Czystka

Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021

Gdy sięgałem po Czystkę, czułem niepokój. Tytuł niesie bowiem niepokojące konotacje kojarzące się z czystkami politycznymi i etnicznymi. Nie myliłem się…
Autorka, znana reporterka, przez wybuch pandemii zmierzyła się z osobistą książką. Napisała rzecz o skomplikowanych dziejach swej wywodzącej się z Kresów rodziny.
Pretekstem było odzyskanie pamięci o babci Franciszce. Zmarła w szpitalu psychiatrycznym na Opolszczyźnie na krótko przed narodzinami autorki. Książka zamieniła się w swoiste śledztwo genealogiczne. Łączyła ułamki tragicznych opowieści o Surmiakach z Wołynia znalezione w różnych źródłach z zasłyszanymi rodzinnymi historiami.
Kres sielanki kresowej nastąpił 17 września 1939 roku wraz z wkroczeniem Sowietów na teren wschodniej Polski. To początek dramatu, którego apogeum przyszło wraz z ukraińskimi czystkami etnicznymi wymierzonymi w Polaków. Dzieciństwo jej ojca kończy się, gdy ojciec trafia na przymusowe roboty do Niemiec, ukraińska kula zabija ciocię Rózię, a babcia Franciszka traci poczucie rzeczywistości i cała odpowiedzialność za rodzinę, matkę i młodsze rodzeństwo, spada na jej, wówczas kilkunastoletniego, ojca. Po 1945 roku zostali zmuszeni przez Rosjan do opuszczenia rodzinnych Kresów i osiedlenia się w nowej kulturowej rzeczywistości tak zwanych Ziem Odzyskanych. Kolejne doświadczenie, któremu zostali poddani przez PRL-owską rzeczywistość, to zakaz mówienia o tragediach, jakich doznali. Pogłębiająca się trauma spowodowała czystkę w pamięci pokoleniowej…
Trudno dzisiaj pisać o tej książce, gdy w Ukrainie pod rosyjskimi bombami giną ludzie. Czas na pomoc wojennym uciekinierom, nie na trudne historyczne rozważania, które nie uciekną. Może dramatyczna współczesność zweryfikuje ich ocenę przez upolitycznionych historyków. A może znowu niczego z tego dramatu się nie nauczymy, pogłębiając tylko traumę?
Ta książka uczy pokory. Zmusza do zadania sobie pytań o przodków, dzieje własnej rodziny. Powinniśmy ją przeczytać dla własnego psychicznego komfortu. By mieć świadomość o dziedzictwie traumy. Może nas też dotyczy…?

(Janusz M. Paluch)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Jarek Szubrycht

Życie, bierz mnie. Biografia Andrzeja Zauchy

Wydawnictwo Literackie 2021

Dla dzisiejszych 30-latków Andrzej Zaucha to ktoś taki jak dla mojego pokolenia Ludmiła Jakubczak, wschodząca gwiazda polskiej piosenki, zmarła w 1961 roku w wyniku w drogowej kolizji. Sztuka wokalna ma jednak to do siebie, że dzięki nowoczesnym nośnikom jak radio czy sieć internetowa jest ciągle obecna. I może być – co wysoce prawdopodobne – nieśmiertelna.
Jarosław Szubrycht żmudnie odtwarza życiowe ścieżki Zauchy. Odnalazł i nakłonił do zwierzeń jego rodzinę, co nie było zadaniem łatwym. Aby portret był wszechstronny i bogatszy, zadał sobie też trud odszukania kolegów ze szkoły w Pychowicach, a także z klubu wioślarskiego KKW, po drugiej stronie Wisły. To ważny, choć mało znany wątek biografii artysty. Zaucha już jako junior wygrywał wiele zawodów i zapowiadał się na znakomitego kajakarza. Porzucił sport w wieku 17 lat, kiedy na dobre (i niestety złe) poświęcił się muzyce i estradzie. Porzucił też liceum. VIII, przy ul. Grzegórzeckiej. Wkrótce, dość nieoczekiwanie, zdobył zawód zecera.
Obszerne fragmenty tej wciągającej lektury dotyczą krakowskiego życia muzycznego drugiej połowy lat 60. Przez ten pryzmat ukazane są pierwsze muzyczne wtajemniczenia Zauchy rozdartego pomiędzy jazzem i tak zwanym big-beatem. Początki były skromne, ale takie były czasy i możliwości. Śpiewał (i grał) w zespołach akompaniujących do tańca w przyzakładowych, nieistniejących dziś klubach jak Szopa przy ul. Rakowickiej czy U Wandera w zakładach Polfa przy ul. Mogilskiej. Na arenie ogólnopolskiej zaistniał dopiero w 1969 dzięki współpracy z rewelacyjnymi Dżamblami. Później był zespół Anawa, do którego jakoś nie miał przekonania, wyjazd na saksy, znów Dżamble i wreszcie imponująca kariera solowa.
Życie, bierz mnie to kawał rzetelnej dziennikarskiej roboty, z wartkim tempem narracji. Nie obyło się bez wiwisekcji okoliczności tragedii jaka rozegrała się na parkingu przy ul. Włóczków w październiku 1991 roku. Drażni jedynie kilka błędów w przyporządkowaniu funkcji czy lokalizacji miejsc na muzyczno-tanecznej mapie miasta z lat 60. Zabrakło tu adiustacji jakiegoś krakusa w wieku (co najmniej) emerytalnym. Mankamentem jest też brak indeksu nazwisk, ale to standardowa bolączka większości wydawnictw. Wszystko do nadrobienia w kolejnym wydaniu.

(Krzysztof Jakubowski)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Marcin Świetlicki

Wybór

Wydawnictwo Wolno, Lusowo 2021

„Powiedzmy, że chciałbym, żeby akurat te wiersze użyte w tej książce po mnie zostały” – pisze Marcin Świetlicki na początku Wyboru. Wierszy jest, jak policzył 444 (spośród „przypuszczalnie około tysiąca”, które „napisało się”). Pochodzą z ponad – już! – 40 lat i trzynastu „książek poetyckich”. Co ważne, niektóre stały się potem piosenkami, czasami więc przytoczone są „w zmienionej, piosenkowej formie – bo lepiej brzmią” (są więc i teksty kultowe nie tylko w niszy miłośników poezji, ale i znacznie szerszym kręgu fanów rocka). Ważne jest i to, że prezentowane są chronologicznie, więc Wybór jest też opowieścią o historii życia Marcina Świetlickiego. Autobiografia jednego z najważniejszych dziś rodzimych poetów napisana jego wierszami – już to jest przedni pomysł. Jest zatem o szkole i wojsku (jakżeż wstrząsająco celne), o miłościach i kobietach, o Krakowie i innych miejscach, o literatach i o muzyce. O wódce i papierosach. O czterech dekadach starć wewnętrznego z zewnętrznym. Wzlotach i upadkach. O jednostce i o tym, co ją otaczało i osaczało. A więc jest też o Polsce. Choćby bezcennie trafna analiza stanu narodowego umysłu: „To ten sam wiatr, który poruszał stronami Księgi / przywiał w tej chwili Hostię w ręce prezydenta / To te same, uparcie te same trupięgi / to ten sam supermarket i to ten sam cmentarz”. Nie ma za to głośnego wiersza o Jarosławie Gowinie. Ale może i dobrze.

(Krzysztof Burnetko)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Marian Turski

XI. Nie bądź obojętny

Wydawnictwo Czarne , Wołowiec 2021

„W Auschwitzu nie miałem imienia. Nie miałem nic oprócz wytatuowanego numeru B-9408”. Marian Turski, jeden z ostatnich świadków Zagłady, jest jednocześnie żywym wyzwaniem dla naszej empatii i przyzwoitości. To on cały czas, nieustannie apeluje, domaga się praw człowieka, walczy o nie. Ta książeczka, skromna i sklejona z rozmaitych wystąpień Turskiego, jest jednocześnie czymś niezwykłym – bo poprzez swoje wspomnienia, opisy świata dążącego do Zagłady i losy swoich znajomych Turski rysuje nam portret idei praw człowieka i antyfaszyzmu. Stawia tezę, że gdyby człowiek nie zamykał oczu na Zło, nie doszłoby do Holocaustu. Mało tego – nie doszłoby do współczesnych nam tragedii. W chwilach wojny w Ukrainie brzmi to szczególnie mocno. Ale przecież jest jeszcze jedna myśl – mordercze bywa słowo. Turski pisze: „Mowa nienawiści jest bazą i fundamentem upokorzenia. Nie możemy wyzbyć się jej natychmiast, ale możemy ją ograniczyć”.
Książka, choć składa się z kilku bloków różnego typu i najważniejszych wypowiedzi Mariana Turskiego, ma wyraźny jeden wspólny ton: niezgodę na faszyzację życia reprezentowaną przez całe życie głównego bohatera

(Witold Bereś)

Kandydat - Konkurs Portrety 2021

Marcin Wicha

Kierunek zwiedzania

Karakter, Kraków 2021

Autor zdradzał jesienią w miesięczniku „Kraków”: „Kiedy zaczynałem pisać Kierunek zwiedzania, miałem aroganckie przekonanie, że wiem najważniejsze rzeczy o Kazimierzu Malewiczu – choćby to, że zapoczątkował suprematyzm, a między 1917 a 1921 rokiem był ważną postacią w radzieckiej sztuce rewolucyjnej. Znałem kilkanaście jego prac, zaczynając od Czarnego kwadratu na białym tle poprzez kubo-futurystyczne obrazy z »cyklu chłopskiego « aż po malarstwo figuratywne, do którego wrócił pod koniec życia. Ale nie miałem pojęcia, w jak nieprawdopodobnie barwnym, burzliwym i zróżnicowanym życiu artystycznym on uczestniczył”.
Efektem czteroletniej pracy jest więc, po pierwsze, portret jednego z najbardziej prekursorskich i wpływowych artystów minionego stulecia. Jak dowodzi Wicha, jego bohater kompletnie zmienił myślenie o tym, czym jest sztuka: „Zrywając z malarstwem sztalugowym, otworzył miejsce dla wszystkiego, co wydarzyło się w sztuce XX wieku. W jego pracach pojawiła się zapowiedź konceptualizmu, minimalizmu. On pierwszy wystawiał w galerii puste płótno, obrazy monochromatyczne”. Był też prekursorem projektowania graficznego (a to dziedzina bliska samemu biografowi).
Dzieło Wichy daje jednak także obraz Rosji i Zachodu w czasach przed rewolucją bolszewicką i półtorej dekady po niej – tyleż tragicznych, co przecież przełomowych i to nie tylko w politycznym, ale również obyczajowym, kulturowym, ba, wręcz cywilizacyjnym wymiarze. Pokazuje więc również skalę wpływu ówczesnej awangardy na współczesne myślenie o sztuce.
Słowo „obraz” jest tu stosowne także ze względu na specyficzną formę tej opowieści o Malewiczu i jego epoce. Otóż Kierunek zwiedzania utrzymany jest w konwencji… wystawy (stąd zresztą tytuł). Miniaturowe relacje o rozmaitych epizodach z życia Malewicza i epoki, w której przyszło mu żyć, oraz opisy jego pomysłów i dzieł, składają się na skomplikowany patchwork. Wszystko na tyle, na ile się da, porządkuje na szczęście osoba narratora, będąca rodzajem przewodnika po muzeum szalonych czasów i brawurowych w myśleniu oraz postrzeganiu świata przez ludzi z kręgu wielkiego pioniera awangardy.

(Krzysztof Burnetko)

Miesięcznik Kraków, maj 2022 Tekst z miesięcznika „Kraków”, maj 2022.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.