KONKURS „PORTRETY”
Monika Libicka Gela
Wielka Litera, Warszawa 2021
Ocalone z popiołów
To jedna z najbardziej przejmujących scen, jakie czytałem. Oto z Izraela do Polski przyjeżdża Dori – mężczyzna w wieku średnim, odlegle spokrewniony z Gelą Seksztajn. Gela była obiecującą malarką, która zginęła podczas powstania w getcie warszawskim w roku 1943 i jedyne, co po niej pozostało, to kilka akwarel zachowanych w bańkach Archiwum Ringelbluma, ukrytych przed zniszczeniem getta. Dori przyjechał do Polski z rodziną i poprosił w Żydowskim Instytucie Historycznym o możliwość obejrzenia prac swej dalekiej krewnej. Zgody udzielono.
Weszli więc na piętro do małego pokoju i zobaczyli akwarele oraz szkice ostrożnie rozłożone na stołach. Itamar, syn Doriego, wtedy ośmioletni chłopiec, oglądał prace w milczeniu, a potem wyszedł na korytarz i się rozpłakał. Płakał tak bardzo, że ani Dori, ani jego żona Ruti, która studiowała child clinical psychology i jest uznanym specjalistą leczenia depresji, nie byli w stanie go uspokoić.
Skąd taki malec, który o Holocauście wie mało lub nic, ma taki poziom wrażliwości? A jednak wydaje się, że właśnie ta scena oddaje najgłębsze człowiecze przerażenie ze spotkania z Zagładą: pojawia się ono wtedy, gdy stykamy się z artefaktami niegdyś tworzonymi czy nawet pieszczonymi przez ludzi, którzy później po prostu rozwiali się w dymie pożarów i oparach gazów.
Monika Libicka, autorka książki, też to zauważa: „Mały płakał, bo właśnie wtedy dotarło do niego, że wszyscy, których namalowała Gela, zostali zamordowani w getcie”.
Dziennikarka idzie przez całą książkę tropem Geli – kobiety zbuntowanej przeciwko żydowskim obyczajom i polskim realiom. Jej prochy (i jej córki) najprawdopodobniej leżą gdzieś na Muranowie, w licznych tu wzgórzach usypanych na ruinach spalonego getta, na których zaraz po wojnie postawiono nowe budynki.
I właściwie poza mglistymi opowieściami Gela byłaby nie do odzyskania.
Ale poszukiwanie jej tropów to również opowieść o Archiwum Ringelbluma, czyli o tym, jak polsko-żydowski historyk widząc kroczącą Zagładę, postanowił ocalić dowody żydowskiego męczeństwa. Archiwum to wydobyto w 1946 roku, a cztery lata później, przypadkiem, trafiono na drugą część skarbu – dwie kanki po mleku wypełnione papierami. Wśród nich są dowody na istnienie Geli Seksztajn.
Dziennikarka – choć właściwsze byłoby określenie pisarka, zważywszy na niezwykły talent Libickiej i miarę słowa okazywaną na każdej stronie jej książki – skleja z okruchów i pyłu nie tylko hologramową sylwetkę malarki. To jest wzruszająca, dławiąca łzami dech opowieść o kobiecie, która była przeciw, i o kraju, który, który nie opłakał jej ani jej córeczki Margolit, dla której z dumą żyła – jak zapisała na karteluszku ocalałym w bańce po mleku…
Witold Bereś