KONKURS „PORTRETY”

„Portrety 2021” przy winie i perliczkach
Tekst: Magda Huzarska-Szumiec

Pandemia pomieszała nam szyki i nie od razu mogliśmy zorganizować uroczyste wręczenie nagród w konkursie „Portrety” wyłaniającego najlepsze biografie wydane w 2020 roku. W końcu jednak się udało i w upalne popołudnie w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha spotkaliśmy się z Izoldą Kiec, autorką książki Ginczanka. Nie upilnuje mnie nikt, która odebrała główną nagrodę jury, oraz ze Stanisławem Nicieją, twórcą cyklu Kresowa Atlantyda, którego czytelnicy wyróżnili za XV tom serii, zatytułowany Wilno. Laureatom przybyli pogratulować m.in. prezydent Krakowa Jacek Majchrowski, Krystyna Zachwatowicz-Wajdowa, dyrektor Biblioteki Kraków Agnieszka Staniszewska-Mól i właściciel wydawnictwa Austeria Wojciech Ornat.

Zdjęcie: Alicja Rzepa

Co tu kryć, bardzo chcieliśmy osobiście poznać zwycięzców tegorocznego konkursu „Portrety”. Tę naszą chęć potęgował fakt, że obrady jury, pod przewodnictwem Artura Barona Więcka, przypadły na czas pandemii i o wytypowanych przez nas biografiach mogliśmy dyskutować tylko on-line. A co to za przyjemność widzieć jedynie migającą niezbyt wyraźnie na małym ekranie twarz prof. Krzysztofa Zajasa, nawet kiedy snuje swoje przeciekawe literackie rozważania. Co to za frajda tylko machać do redaktora naczelnego miesięcznika „Kraków” Witka Beresia, by wreszcie dopuścił mnie do głosu, a nie tylko przekonywał wszystkich, że jego faworyci napisali najlepsze książki? Co to za satysfakcja spierać się z redaktorem Krzyśkiem Burnetką, kiedy nie można mu spojrzeć groźnie w oczy i choćby w ten sposób próbować przekonać do swoich racji? Lockdown pozbawił nas przyjemności dyskusji w szacownym gronie, więc cieszyliśmy się na to spotkanie jak rzadko kiedy.

Szczególnie, że wiedzieliśmy, iż odbędzie się ono przy suto zastawionym stole, co bez wątpienia każdej rozmowie dodaje pikanterii. Z reporterskiego obowiązku odnotuję, że podano podczas niego zupę ze szparagów, perliczki z ziemniakami i deser, w którym prym wiodła biała czekolada. A do tego świetnej jakości wina, którymi wznosiliśmy toast za laureatów, dziękując Izoldzie Kiec za przybliżenie nam historii tak nieprawdopodobnej postaci, jaką była Zuzanna Ginczanka. Stanisławowi Nicieji szczególnie dziękował Jacek Majchrowski i to nie tylko dlatego, że to miasto ufundowała nagrodę przyznawaną przez czytelników, ale też dlatego, iż obaj panowie są historykami i doskonale wiedzą, jak trudno jest napisać książkę, po którą sięgną zwykli czytelnicy. – Profesorowi Nicieji to się udało. Jego Wilno tak dobrze się czyta, bo świetnie łączy w nim anegdoty z historycznymi faktami. To nie jest częsta umiejętność w środowisku naukowym – podkreślił prezydent.

Gdy statuetki były już w dłoniach zwycięzców, mogliśmy skupić się na swobodnych rozmowach, a te oczywiście toczyły się wokół literatury. Wszystkich optymizmem napawała wiadomość, że wbrew złowieszczym proroctwom malkontentów czytelnictwo wzrasta. Serwis wydawniczy Global English Editing podał, że w 2020 r. aż 35 proc. badanych w różnych rejonach świata osób deklarowało, że czyta więcej, a 14 proc. znacznie więcej niż przed pandemią. Co ciekawe, w Stanach Zjednoczonych procent ten był jeszcze większy, gdyż kręci się wokół liczby 21. W Polsce raport Biblioteki Narodowej daje też powody do radości. Wskaźnik tych, którzy przeczytali co najmniej jedną książkę, podniósł się do 42 proc. Na dodatek, jak podają wydawcy, a co nas szczególnie cieszy, oprócz kryminałów to właśnie biografie najlepiej się sprzedają.

– Myślę, że biografie są popularne, bo w naszej naturze leży zainteresowanie innymi ludźmi. A kontakty z nimi mamy coraz słabsze. I choć czytanie biografii nie zastępuje nam obcowania z drugim człowiekiem, to jednak pozwala kogoś poznać i to nie raz głębiej niż w realnym życiu – stwierdziła Izolda Kiec. Stanisław Nicieja miał nieco inną teorię na ten temat, wynikającą z obserwacji naszych najnowszych dziejów. – W PRL-u społeczeństwo było anonimowe. Powstawały albo hagiografie albo paszkwile, albo się kogoś sławiło albo niszczyło. Nic więc dziwnego, że gdy nadszedł czas transformacji, zapanował głód biografii. Dlatego już od dłuższego czasu to właśnie one utrzymują się na listach bestsellerów. Ważne jest jednak, żeby były dobrze napisane – dodał profesor.

Akurat co do tego w przypadku nagrodzonych przez nas i przez czytelników książek nie mieliśmy żadnych wątpliwości. Ginczanka. Nie upilnuje mnie nikt to piękna opowieść o autorce robiących do dzisiaj wrażenie wierszy, która na długie lata została zapomniana. Pewnie tak piękna też dlatego, że powstała z miłości do poetki. Ale nie ślepej miłości. Bowiem, jak twierdzi Izolda Kiec, pisząc biografię trzeba znaleźć dystans do przedstawianej osoby. – Tylko patrząc na kogoś trzeźwym okiem, można analizować i interpretować jego życie i twórczość. W innym wypadku uprawiałoby się brązownictwo. A w biografii trzeba pokazać pełnego człowieka, który ma wady i zalety, a czasami nawet swoje ciemne strony.

Do miłości do bohatera swojej biografii, czyli do Wilna, przyznaje się też Stanisław Nicieja. Choć dodaje, że równie wielkim obiektem jego uczuć jest Lwów. – To są dwa miasta, których Polacy nigdy nie odżałują. Te magiczne miejsca stworzyły elity intelektualne. Tam przychodziły na świat prawdziwe talenty. Jeden z moich przyjaciół wziął mapę sztabową i ołówkiem kopiowym znaczył punkty, gdzie urodził się wybitny Polak. W okolicach Lwowa i Wilna te punkty zlały się w czarną plamę. Miałem więc o kim pisać. Dzięki tym ludziom w mojej opowieści miasto pulsuje, żyje ona na wielu poziomach – wyznał nam autor, dodając, że to właśnie z powodu tych fascynujących postaci chciałby mieszkać w przedwojennym Wilnie.

Z kolei Izolda Kiec zdradziła, że chętnie zaprzyjaźniłaby się z Ginczanką, bo znalazła w niej sporo cech, które sama posiada. Poetka była osobą milczącą, w większym gronie osób musiała się przełamywać, by zabrać głos, co – jak twierdzi autorka biografii – jej samej się dosyć często zdarza. Jednak w naszym towarzystwie Izolda musiała czuć się chyba całkiem dobrze, bo opowiedziała nam wiele ciekawych rzeczy, jak choćby to, nad jaką książką obecnie pracuje.
Krystyna Zachwatowicz-Wajdowa, faktyczna współtwórczyni, wraz ze swym mężem Andrzejem Wajdą, tego magicznego miejsca jakim jest Manggha, na koniec, przy wetach, dodał, iż cieszy się, że miejsce przeznaczone na sztukę dalekiej Japonii stało się, tak jak oboje zamierzali, miejscem, w którym mogę się spotykać twórczy ludzie
Może więc niebawem spotkamy się w podobnych okolicznościach? Kto wie…

Prezydent Jacek Majchrowski:

Nagrodę dostało „Wilno”, jako tom XV, choć z tego co wiem jest jeszcze jedenaście tomów w przygotowaniu – rozumiem, że pan profesor Nicieja będzie lepszy od Kraszewskiego.

Natomiast ciekawe jest – bo mówimy zawsze o Wilnie – ten tom dostał nagrodę – o czymś, co jest zawsze dla Polaków nostalgicznym wspomnieniem. Zresztą podobnie jak Lwów. Ta problematyka jest bardzo istotna, ale dla stosunkowo – wydawałoby się – wąskiego kręgu czytelników. I tego nawet nie zmienił ani Miłosz, ani Konwicki. Pisali przecież znakomicie na temat Wilna. Akurat Konwicki to mój ulubiony autor i reżyser. Sądzę jednak, że ta nagroda zmienia sytuację, bo pokazuje, że problematyka Wilna wyszła szerzej. Jeżeli czytelnicy sami zagłosowali na problematykę wileńską, to znaczy, że to nie jest już coś takiego, co jest w gronie tylko wąskiego zainteresowania. Rozeszło się szerzej. Panie profesorze, mówię szczerze, czytałem tylko te książki, które mi pan przysłał, innych nie. Są fantastyczne, bo biorąc pod uwagę cały aparat naukowy, w oparciu o naukowy aparat, wszystko jest takie porządne i wypracowane. I to się świetnie czyta. To jest coś takiego, co rzadko się zdarza w literaturze naukowej, że można literaturę naukową czytać jak powieść, czasami nawet jak kryminał – bo to są anegdoty połączone z faktami, z rzeczywistością, z pewnymi opiniami, ocenami. W dawnym tygodniku „Przekrój” recenzje dobrych książek opatrywano zwrotem: „czyta się”. I tutaj tak można powiedzieć: czyta się. Bardzo gratuluję, panie profesorze, bo to jest bardzo rzadka umiejętność w środowisku naukowym.

Profesor Stanisław Nicieja:

Panie Prezydencie, Szanowni Państwo! Bardzo dziękuję za te słowa i za to wyróżnienie, które jest jednym z najważniejszych w moim życiu. Jestem w ogóle biografistą.

Dziękuję, panie prezydencie. Tym bardziej, że pan prezydent jest również biografistą. Jego książka o Wieniawie Długoszowskim ciągle funkcjonuje w obiegu i ja też ją studiuję.

Moje opowieści są zawsze o ludziach. To biografie zbiorowe albo indywidualne. Cztery napisałem tylko o ludziach, ale o ludziach „Książka Łyczakowska”, która zawiera cztery tysiące sześćset nazwisk – to są zbiorowa biografia miasta, które spoczywa w jednym miejscu i zawsze szukałem sposobu jak krótko opowiedzieć o człowieku. I wiem: nie przegadać go. I „Książka Łyczakowska” odniosła sukces czytelniczy – wydana została w nakładzie trzystu tysięcy egzemplarzy. Mogę powiedzieć o sukcesie, bo mój kolega napisał o cmentarzu w Wilnie na Rossie i zrobił błąd: księgę adresową. Pole VIII – spoczywa Lelewel, pole VII ktoś inny. I tak dalej. Ja miałem inny sposób. Mowy pogrzebowe, symbolika nagrobka. Jeżeli umarła Konopnicka, przemawiał Kasprowicz – potrafił powiedzieć coś takiego, że trzy zdania powodowały, że do dziś czujemy dreszcze.

Pan prezydent powiedział o tym, że „się czyta”. Nie mam łatwości pisania, żona wie. Z drukarki wyciągamy dziesięciokrotnie: po dziesięć razy przewijam, skracam, szukam, akapit, nadtytuł… To, co powiedział kiedyś Szajnocha: autor ma wziąć na siebie wysiłek czytelnika. Naukowość nie polega na tym, że nie wiadomo gdzie się zdanie kończy, gdzie podmiot, gdzie orzeczenie. Trzeba włożyć wysiłek. Tak się to jakoś toczy.

To jest starość, bo wchodzę w wiek – strzeliła mi siedemdziesiątka – japońskiego pracoholika – co pół roku produkuję jedną książkę, ale też do drugiej w nocy codziennie siedzimy z żoną nad tymi materiałami. Inaczej się nie da. To jest kwestia setek maili, kontaktów, uzgodnień z ludźmi, żeby człowieka wydobyć, pokazać. A zasadę przyjmuję jedną: nieistotne jest czy to jest człowiek czarnoskóry, czerwony, żółty, czy w kapturze arabskim. Nie interesuje mnie to. Tylko co dobrego zrobił, czym się zaznaczył, jak zafunkcjonował. I mieszam szyki: nie z pierwszych stron gazet, tylko z piątego szeregu, bo zwykle ciekawszy jest charyzmatyczny proboszcz, który skupia ludzi niż pusty arcybiskup, który niewiele rozumie ze świata a trzeba o nim pisać, bo pełni funkcję.

O Wilnie napisano wiele książek. Ono żyje, jest silne. Szukałem sposobu, bo najmniej o Wilnie wiedziałem. Postanowiłem zderzyć osobowości, które się wykluczały. Tak zderzam tu Putramenta z Miłoszem. Miłosz zaczyna jako człowiek komunizujący, idzie w kierunku antykomunizmu. Putrament odwrotnie: jest Wszechpolakiem, pałkarzem, staje się komunistą. I takie zderzenia zagrały, dlatego ta książka jest ciągle dodrukowywana. A wydawnictwo mamy niszowe. Mój wydawca nie wyda dwadzieścia tysięcy miesięcznie, żeby książka była na półce w empiku. Więc małego wydawcy po prostu na rynku nie ma. Żeby funkcjonować potrzeba tysięcy spotkań autorskich. I dlatego na Wilno głosowali czytelnicy z Żar, Gorzowa Wielkopolskiego, z Gołdapi.

I dlatego kwestia zauważenia tej książki przez jury to fenomen. W Polsce jest tak ogromna produkcja książek, to jest niewyobrażalne. W PRL-u było trudno książę wydać, ale łatwo sprzedać. Teraz jest odwrotnie. Rocznie ukazuje się trzydzieści tysięcy tytułów. Dziennie do księgarń wchodzi dziesięć tytułów.

Jak w tym morzu rozróżnić co jest cegłą, a co perłą?

Izolda Kiec:

Myślałam o tym, jakby czuła się Ginczanka, gdyby była z nami przy tym stole…

Bardzo dawno, bo w 1989 roku, po raz pierwszy podjęłam jej temat i zaczęłam pisać o niej pracę doktorską. Wtedy była to poetka właściwie nikomu nieznana. Kiedy pytano mnie więc o moją pracę, natychmiast dodawano: – Ale kto to jest? Kiedy ukazywały się pierwsze książki nie wiedziałam, jaki będzie ich odbiór.

Wszystko to, co się działo przez te ponad trzydzieści lat – to jest dla mnie też niezwykłe doświadczenie obcowania z Zuzanną Ginczanką, ale też jej czytelnikami, którzy są coraz młodsi. Coraz więcej młodych ludzi, którzy naprawdę fascynują się nią i myślę, że naprawdę nie wiem co mam powiedzieć. Jestem zaszczycona. To jest moja pierwsza nagroda za ta trzydziestoletnią pracę nad Ginczanką. Jestem bardzo szczęśliwa i dziękuję.

A kiedyś już się z Ginczanką na jakiś czas rozstałam i zarzekałam, że nigdy w życiu już nic o niej nie napiszę. Lecz Hania Grudzińska z „Marginesów” namówiła mnie, abym jednak podjęła ten temat po raz kolejny. Umówiłyśmy się na biografię, potem dopiero zaczęły się rozmowy czy jednak zanim nie powstanie biografia, nie przypomnieć jej poezji. I ten tom poezji też zaskoczył, był pokazywany wszędzie.

Tu jest wielka rola tych, którzy promują książkę. Pan profesor też mówił o tym jak trudno jest wydawać książki, których nigdzie nie ma. Dziękuję za nagrodę, dziękuję za wszystkie ciepłe i miłe słowa wobec Zuzanny.

I bardzo się cieszę. Te kwiaty na pewno do niej trafią jeszcze dopóki jesteśmy w Krakowie.

Agnieszka Staniszewska-Mól, dyrektor Biblioteki Kraków – wydawcy „Krakowa”

– Konkurs PORTRETY ma od razu mocnych laureatów i szalony odzew – to pokazuje, że cały czas, na szczęście, szukamy wzorców. W kulturze, literaturze, i że to nie jest tylko świat influencerów i youtuberów, którzy nas przyćmił. Ale jest duże grono ludzi, którzy potrzebują znaleźć kogoś, kim się zainspirują, dzięki komu uwierzą, że można żyć wartościowo, zmieniając świat na lepsze. Albo chociaż hamować go w jego przemianach na gorsze.
I to jest największy, moim zdaniem, potencjał tego konkursu.

Miesięcznik Kraków, wrzesień 2021 Tekst z miesięcznika „Kraków”, wrzesień 2021.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.