AKTUALNOŚCI

Jestem ortodoksyjną Żydówką i mieszkam w Krakowie

Rozmawiała Magda Huzarska-Szumiec Zdjęcia: Agnieszka Tekiela

O tym, jak żyje się w Polsce ortodoksyjnej Żydówce, matce pięciorga dzieci, chodzącej na marsze kobiet feministce i patriotce, która wierzy, że Polska mimo wszystko ma potencjał, by być otwartym, wielokulturowym krajem, opowiada Miriam Synger, autorka książki Jestem Żydówką.

Magda Huzarska-Szumiec: Maria czy Miriam?

Miriam Synger: Jak chcesz. To jedno i to samo imię.

Ale do pewnego czasu byłaś tylko Marią.

Bo tak mnie nazwano. I nadal jestem Marią, ale też używam hebrajskiej wersji tego imienia.

To zacznijmy od Marii – córki Katarzyny Zimmerer, wnuczki Joanny Olczak-Ronikierowej, czyli dwóch znakomitych pisarek żydowskiego pochodzenia. Czy o tym, że jesteś Żydówką wiedziałaś od urodzenia?

Tak, choć to w Polsce wcale nie jest takie oczywiste. Mnóstwo ludzi w moim wieku, czyli określanych jako tak zwane trzecie pokolenie, często musi dopiero odkrywać swoje pochodzenie. Ich dziadkowie, ludzie, którzy przeżyli Holocaust, ukrywali po wojnie swoją żydowską tożsamość. To był temat tabu, podszyty ogromnym strachem przed tym, co się już raz wydarzyło, ale też co działo się nadal chociażby w 1953 czy 1968 roku.  Dlatego ich wnukowie teraz sami szukają swoich korzeni albo dowiadują się o nich od babci czy dziadka, którzy na łożu śmierci decydują się im wyznać, że są Żydami. Ja nie miałam tego problemu. Moja rodzina była znana przed wojną, moi pradziadkowie Mortkowiczowie byli wydawcami, księgarzami, pisarzami, trudno byłoby więc mojej babci czy mamie ukryć prawdę.

Ale ani twoja mama, ani babcia nie są religijne.

Nie są, tak jak wielu świeckich Żydów, którzy żyją w Polsce. Ja też wcześniej nie utożsamiałam się z judaizmem ani z żadną inną religią. Uważałam, że religijność jest oderwana od rzeczywistości, a ja dosyć twardo stąpam po ziemi. Oczywiście czasami szłyśmy z mamą do synagogi, podobnie jak podczas świąt ubierałyśmy choinkę. Taka powierzchowność jest dosyć częsta u Żydów – nie judaizm, nie katolicyzm, ale też nie całkowita świeckość.

Jak w takim razie narodziła się Miriam? Czy przyjęcie hebrajskiego imienia wiązało się z odkryciem przez ciebie religii judaistycznej?

Nie do końca. Imię Miriam przylgnęło do mnie wcześniej. Wymyślił to chyba rabin Boaz Pash albo jego żona, kiedy zaczęłam pracować w Centrum Społeczności Żydowskiej w Krakowie. Imię to stało się czymś w rodzaju mojego pseudonimu i z religią nie miało wiele wspólnego. Ale później, kiedy już głębiej weszłam w judaizm i wyjechałam do Izraela, to naturalne się stało, że przedstawiam się jako Miriam.

Kiedy weszłaś w judaizm?

Kiedy poznałam mojego byłego męża.

To chyba nie było jednak takie proste.

Dla mnie było to na tyle proste, że się tego podjęłam. Zrobiłam to z dnia na dzień i nigdy tego nie żałowałam. Często do pewnych decyzji dojrzewamy, nawet bardzo długo, ale to dzieje się poza nami, poza naszą świadomością. I ze mną też tak było. Jestem przekonana, że nie zdecydowałabym się na przejście na judaizm ortodoksyjny, gdybym nie była na to przygotowana psychicznie i fizycznie. Nie jestem na tyle szalona, żeby robić coś wbrew sobie. Ale to też nie jest tak, że szukałam judaizmu. Po prostu czegoś mi brakowało i to do mnie przyszło, stając się odpowiedzią na pytania, które sobie zadawałam.

Ale przecież judaizm wymaga wyrzeczeń. Nagle postanowiłaś w piątkowe wieczory, zamiast iść na imprezę, gotować kolację szabasową, szukać po sklepach koszernego jedzenia, używać osobnych naczyń na potrawy mleczne i mięsne. No i wyrzuciłaś z szafy krótkie spódnice, a ubrałaś na głowę chustę. To wszystko stało się tak po prostu?

Jak ktoś idzie do pracy w korporacji, to też musi wymienić całą garderobę, bo tam obowiązują garsonki, krawaty, buty na obcasie. Ubiera je, choć do tej pory nosił dresy. Jak się przechodzi na wegetarianizm, to zmienia się sposób odżywiania. U mnie to wszystko było połączone, ubranie, jedzenie, sposób organizacji czasu. Ale ja byłam na to gotowa, nie traktowałam tych zmian w kategoriach wyrzeczenia. Uznałam to wszystko za naturalne. Jak się jest w ciąży, to nie pije się alkoholu. Albo jak rodzi się dziecko, to nie chodzi się na imprezy, bo trzeba się nim opiekować. Dużo więcej imprez ominęło mnie przez macierzyństwo niż przez to, że obchodzę szabat.

A jak w Polsce współcześnie odnajduje się ortodoksyjna Żydówka? Wobec licznych religijnych nakazów i zakazów chyba nie jest to łatwe.

Oczywiście że nie. Gdybym mieszkała w Izraelu, miałabym do wyboru więcej synagog. Podobnie jak koszernych produktów. W Polsce, jak się chce, można bez większego problemu zachować koszerność jedzenia. Mnie wystarczyło dokupić trochę naczyń na potrawy mięsne, których w domu i tak prawie nie jadamy. I jeszcze na pesach odrębny komplet. Poza tym wiele produktów jest koszernych samych w sobie: owoce, warzywa, kasze, zboża… Zdarzają się też w sklepach produkty koszerne, które mają swoje specjalne oznaczenia, o czym niewielu ludzi wie. Tak jest na przykład w wypadku wafli ryżowych „Sonko”, produktów Koski, wegańskich serów Volife i wielu innych rzeczy. Problem mam z koszernymi serami podpuszczkowymi czy serami francuskimi, które miło by móc jeść na co dzień. Gdybyśmy mieszkali w Wiedniu, Berlinie, Pradze, Paryżu, to kupowalibyśmy je częściej.  Ale to jest podobnie jak z dostępnością knajp wegetariańskich. Łatwiej ma wegetarianin w Warszawie niż wegetarianin w małym miasteczku.

No dobrze, jak już zdobędziesz koszerne jedzenie, to jak w twoim domu wygląda kolacja szabatowa?

Staramy się, żeby było uroczyście i elegancko. Co piątek jest u nas wielkie sprzątanie i gotowanie.  Przed zachodem słońca zapalam świece, a wieczorem siadamy całą rodziną do kolacji. Wszyscy śpiewamy Szalom alejchem, ja błogosławię dzieci, kładę im rękę na głowach i mówię jakieś miłe słówka, mąż odmawia kidusz nad winem. Potem idziemy zrobić netilat jadajim, czyli umyć ręce przed zjedzeniem chleba. To jest taki dobry dla nas czas, wszyscy go bardzo lubimy. Nie zdarzyło się, żeby któreś z dzieci się wyłamało i powiedziało, że nie chce uczestniczyć w szabacie. To jest dla nich tak, jak dla innych dzieci święta z choinką, tylko że nie raz w roku, ale raz w tygodniu. Całą sobotę także spędzamy razem, gramy w planszówki, gadamy, idziemy na spacer…

To jest fajne. Ale nie zazdroszczę obostrzeń związanych z szabatem. Nie możecie używać elektroniki, prowadzić samochodu… To jest chyba dość męczące i nie przystające do współczesnego świata.

Mam inne do tego podejście. Dla mnie to jest dowód na to, że potrafimy dać sobie radę bez dzisiejszych gadżetów, bankomatów, telefonów, komputerów, Netflixa, Instagrama, Facebooka… Sami wpędziliśmy się w pułapkę, uzależniliśmy się od rzeczy, o których jeszcze niedawno nam się nie śniło. Rzeczywiście, szabat może wydawać się ograniczający, ale dla mnie bardziej ograniczający jest materializm czy social media, które rządzą naszym życiem.

Jednak jako ortodoksyjni Żydzi posuwacie się dosyć daleko. Nie używacie na przykład w tym czasie elektrycznych czajników.

Bo mamy czajnik, który pozwala na ciągły dostęp do gotowanej wody. Ale bez niej też da się przeżyć jeden dzień. Wcale nie umrę, jeśli nie napiję się rano w sobotę kawy, choć za nią przepadam. Mnie odpowiada taka asceza, przypomnienie sobie o podstawowych rzeczach, o których na co dzień, zagubieni wśród mnóstwa urządzeń, zapominamy. Po takiej przerwie powrót do rzeczywistości jest fantastyczny.

Szabat nie jest jedynym świętem obchodzonym przez Żydów w ciągu roku. Tak naprawdę tych świąt jest sporo, choćby: Rosz ha-Szana, Jom Kipur, Sukkot, Chanuka. Czy podczas nich musisz zwalniać swoje dzieci ze szkoły?

Rzeczywiście, dzieci wtedy opuszczają szkołę. Nie jest to mile widziane przez nauczycieli. Ale może nie to, że nie ma ich na lekcjach, tylko że nie zawsze nadrabiają zaległości i potem są w tyle. Staramy się oczywiście tego pilnować, ale nie zawsze się udaje.

A jak odbierany jest przez kolegów twój syn, który nosi pejsy. Mają z tym problem?

To jest tylko fryzura, do której wszyscy już dawno się w jego szkole przyzwyczaili. Na początku może ktoś się dziwił, ale teraz nikt tego nie zauważa. Na ulicy oczywiście zdarza się, że ludzie zwracają na niego uwagę. Choć w Krakowie już coraz mniej. Podobnie jak coraz mniejsze wrażenie robi chusta, którą noszę na głowie. Ona przeszkadza tylko czasami ludziom, którzy obserwują moje konto Jestem Żydówką na Instagramie i na Tik Toku. Są tacy, których to uwiera. Piszą, że to jest Polska i powinnam się dostosować. Tylko że w chuście nie ma niczego antypolskiego.

Pewnie się zastanawiają, czy masz pod chustką włosy. W końcu wiadomo, że ortodoksyjne Żydówki golą głowy.

Po pierwsze, nikomu nic do tego, co mam pod chustką, tak jak nikomu nic do tego, co mam pod spódnicą czy pod płaszczem. Oczywiście, to bierze się z niewiedzy, bo tak naprawdę w niewielu odłamach judaizmu kobiety obcinają włosy. Robią tak pochodzący w Węgier Satmarzy, o których opowiada serial Unorthodox. Ludziom po jego obejrzeniu wydaje się, że jest to powszechna praktyka wśród Żydówek.

Zwyczaj ten był praktykowany przez chasydki, które mieszkały przed wojną na Kazimierzu.

Zgadza się, one obcinały włosy na krótko. Związane to było w dużej mierze z higieną, którą trudno było w tamtych czasach utrzymać. Poza tym, jak się ma dziesiątkę dzieci, a chasydki często tyle mają, to raczej ciężko myśleć o układaniu loków i zwyczajnie łatwiej jest nosić krótką fryzurę.

Ty nie masz dziesięciorga, ale pięcioro dzieci. Czy wielodzietność wiąże się z religijnością?

W moim przypadku nie, choć napisane jest w Torze: bądźcie płodni i rozmnażajcie się. Ale oprócz religii posiadanie licznego potomstwa u współczesnych Żydów wiąże się z innymi sprawami, na przykład z podejściem do dzieci. One są ważniejsze niż budowa dwupiętrowego domu czy wakacje na Hawajach. Najpierw myśli się o dzieciach, a później o karierze i dorobieniu się pieniędzy. To był też mój pomysł na życie – najpierw dzieci, a potem Hawaje czy inne szaleństwa. Poza tym zdecydowałam się na piątkę dzieci, bo chciałam, żeby na świecie było więcej Żydów. Dla mnie wciąż jest problemem fakt, że tylu z nas wymordowano podczas Holokaustu. To też jest ważną przyczyną wielodzietności żydowskich rodzin.

Żydzi mają dużo dzieci, a równocześnie judaizm dopuszcza antykoncepcję, aborcję. Sprzeczność?

Wręcz przeciwnie, dla mnie czymś niebywałym, obrażającym ludzką godność jest to, że w Polsce trzeba o to walczyć. Dla mnie jest to niepojęte, że zakazuje się kobietom antykoncepcji, a każdy stosunek seksualny może skończyć się ciążą, która – przypominam – trwa dziewięć miesięcy, wymaga wielu wyrzeczeń i kończy odpowiedzialnością za drugiego człowieka do końca życia. Ktoś, kto śmie mówić kobietom, że mają się na to godzić albo zrezygnować z seksu, czyli jednej z największych przyjemności, chce narzucić im rolę niewolnic. Podobnie jest z aborcją. W judaizmie mówi się – rozmnażajcie się i bądźcie płodni, ale te słowa są po to, żeby żyć, a nie umierać. Jeżeli życie lub zdrowie matki jest zagrożone, to usunięcie ciąży będzie wręcz zalecane przez żydowskich lekarzy, jak i ortodoksyjnych rabinów.

Chodziłaś na marsze kobiet?

Tak, chodziłam i brałam na nie dzieci. Chcę, by wiedziały, że mogą się nie zgadzać na to, co zostało postanowione, że mają prawo walczyć o swoje zdanie i że nikomu nie wolno się wtrącać w życie innych, póki nie jest ono zagrożone. Nie odkrywam tutaj Ameryki, to są podstawowe rzeczy, które świadczą o naszym człowieczeństwie. Czasami ręce mi opadają, kiedy muszę tłumaczyć się ze swojego feminizmu i powtarzać tak oczywiste rzeczy, jak ta, że kobiety i mężczyźni różnią się od siebie, ale są sobie równi.

Masz obecnie drugiego męża. Czyli w judaizmie dopuszczalne są rozwody.

Judaizm jest tak naprawdę bardzo restrykcyjną religią, pełną zasad, które od kilku tysięcy lat się nie zmieniają, ale mimo tego pozwala ludziom na niebycie razem, gdy tego już nie chcą. Rozwód jest uznawany, choć wiąże się z pewnym rytuałem, który może wydawać się archaiczny, bo to mężczyzna udziela go kobiecie, wręczając jej list rozwodowy. Mam za sobą doświadczenie okropnego, cywilnego rozwodu, podczas którego obcy ludzie wchodzili z butami w moje intymne życie, i rozwodu religijnego, który przebiegł w miłej atmosferze, nie upokarzając mnie w żaden sposób.

Brałaś ślub pod chupą. Czy on był też bardzo tradycyjny?

Tak, obrzędy ślubne nie zmieniają się od wieków. Nowością jest obecnie to, że mężczyźni zaczęli nosić obrączki, czego przedtem nie robili. Ale reszta odbywa się bardzo tradycyjnie. W jednej sali znajdował się mój przyszły mąż w towarzystwie mężczyzn. Dwóch świadków podpisało tam ketubę – to taka karta praw kobiet, mówiąca o tym, że mąż zapewnia żonie jedzenie, ubranie i przyjemność seksualną. Jest tu także podana kwota, którą wypłaci żonie w razie rozwodu. Dzisiaj to może mniej potrzebne, bo kobiety mają w małżeństwie więcej przestrzeni dla siebie, ale zwyczajowo ketuba musi być. W drugiej sali byłam ja z kobietami i czekałam na dopełnienie formalności. Potem, kiedy mój przyszły mąż zbliżał się, ja zakryłam twarz chustką. On uchylił jej rąbka, by sprawdzić, czy to na pewno jestem ja. Następnie stanęliśmy pod ślubnym baldachimem. Okrążyłam męża kilkakrotnie, wyznaczając niewidzialne ramy dookoła naszego przyszłego domu, a on założył mi obrączkę. Odczytano ketubę, były odpowiednie błogosławieństwa, mąż upił nieco wina i podał je mnie. Potem nastąpił charakterystyczny moment, bez którego żydowski ślub nie mógłby się odbyć. Mąż rozbił kieliszek na pamiątkę zburzenia Świątyni Jerozolimskiej i wszyscy wykrzyknęli mazel tow.

Prowadzicie w Krakowie życie ortodoksyjnych Żydów. Praktykujecie rytuały, obchodzicie swoje święta. A czy musicie równocześnie w jakiś sposób naginać się do obowiązujących w Polsce schematów zachowań?

Oczywiście, czasami idziemy na kompromisy. Odmienność jest trudna. Czasami czuję się jak małpka w cyrku. To, że jestem ortodoksyjną Żydówką, stanowi pewien ewenement w Polsce, w której wiele osób ma problem z innością. Polacy się jej boją, bo w szkole nikt nas nie uczy, że ludzie są różni. Choć powiem ci, że mimo wszystko, mimo sytuacji politycznej, jaka jest obecnie, przynajmniej w dużych miastach coś się zmienia. Już coraz mniej ludzi się dziwi, widząc mężczyzn z pomalowanymi paznokciami czy słysząc, że jakaś kobieta może nie chcieć mieć dzieci, albo że mężczyzna może iść na urlop tacierzyński, a jego żona być szefową korporacji. To są takie rzeczy, może wciąż trudne do zrozumienia dla niektórych, ale się dzieją. Choć oczywiście częściej padają stwierdzenia: „Co ci szkodzi, bądź taka jak my. Po co się tak wychylasz?”. Myślę, że tego by nie było, gdyby nasze społeczeństwo stało się bardziej różnorodne.

Czy mimo tego Polska to dobry kraj dla Żydówki, feministki, mamy pięciorga dzieci i patriotki?

Bardzo lubię Polskę, to jest mój kraj, choć jako Polacy jesteśmy bardzo hermetyczni. Ale kiedyś tacy nie byliśmy. Byliśmy wielokulturowym państwem, otwartym na innych, więc jestem przekonana, że wciąż posiadamy ten potencjał. Nasza historia pokazała, że w genach mamy otwartość. Potrafimy otworzyć drzwi, podzielić się chlebem i wódeczką. Jest więc nadzieja.