Teatr mój widzę kompaktowy
Magda Huzarska-Szumiec

Scenografii do tego tekstu nie trzeba było wymyślać. Wybudowała się sama, i to całkiem realnie, przy ul. Zamoyskiego 50, tam gdzie kiedyś było kino Wrzos. Autorka tekstu miała więc ułatwione zadanie. Nie musiała kombinować, w jakim klimacie utrzymać tę opowieść, jak obudować narrację, jak stopniować napięcie. Wystarczyło użyć kilku prostych teatralnych środków, by historia snuła się sama, a jej bohater zebrał na koniec zasłużone oklaski.

Jerzy Zoń

Zdjęcie Bartek Cieniawa

Tak więc voilà. Oto przed Państwem Jerzy Zoń. Człowiek, który nie tylko deszczowi się nie kłania, ale i gradowym kulom daje odpór. Gdy trzeba, wystawi swoje przedstawienie na każdej ulicy świata, powodując zadziwienie tłumów, niemogących oderwać oczu od jego aktorów grających Zapach czasu, Ślepców, Peregrinusa… Gdy trzeba, sprowadzi na krakowski Rynek najzabawniejszych pod słońcem klaunów, budzących dreszcz emocji połykaczy ognia, prestidigitatorów, szczudlarzy, akrobatów. Kiedy zawładnie nim pogodna, hrabalowska melancholia, wróci na sceniczne deski, by Sprzedać dom, w którym nie może już mieszkać. No chyba że rzeczywistość zacznie go tak boleć, iż postanowi pozbawić publiczność złudzeń i zabierze ją do przerażającego świata, w którym nie może z siebie wydać głosu Chór sierot.

Ale że Zoń z natury jest pogodnym człowiekiem, pesymizm tak łatwo go nie ogarnia. Nawet wtedy, kiedy Teatr KTO, którym kieruje od ponad 40 lat, traci swoją siedzibę. Wówczas zakasuje rękawy i buduje prawie od nowa jedną z najnowocześniejszych scen pod Wawelem. I to właśnie ona będzie scenografią sztuki, która urodziła się w głowie Autorki, a którą swoją opowieścią, przeplataną niemałą ilością didaskaliów, zapłodnił Bohater. Tak więc jeszcze raz voilà, zaczynamy. Przed Państwem Jerzy Zoń, który swój teatr widzi kompaktowy.

Akt I, w którym Jerzyk maszeruje do miasta po naukę

Widownia na otwarciu nowej siedziby teatru zapełnia się niezbyt śpiesznie. Pewnie dlatego, że pierwszą część spektaklu inauguracyjnego, która odbyła się w teatralnym ogrodzie, ma już za sobą, a w uszach wciąż rozbrzmiewa jej pieśń autorstwa Bronisława Maja, z muzyką Janusza Grzywacza, wyśpiewana przez chór grupy Pijana Sypialnia. Publiczność ociąga się pewnie też dlatego, że – jak to w Krakowie – wszyscy się znają, więc pani doktorowa musi koniecznie przywitać się z panią profesorową. No ale dosyć złośliwości, orkiestra właśnie dała tusz. Na scenie naszego dramatu pojawia się Bohater. Wygaszamy więc widownię i wszystkie reflektory kierujemy na Jerzego Zonia.

Za plecami Bohatera na ekranie wyświetla się górski krajobraz. Jest rok 1953. We wsi Zasadne koło Kamienicy o pieniądzach raczej się nie mówi, bo tak naprawdę nie ma o czym. Państwo Zoniowie są nauczycielami w wiejskiej szkole, w której mieszkają i do której przywieziony został rozkrzyczany Jerzyk z pobliskiej porodówki w Kamienicy. Pensja dyrektora szkoły we wsi Siekierczyna, którą niebawem obejmie tato Bohatera, także na wiele nie wystarcza. Ale to nie czasy, kiedy narzekało się na brak pieniędzy. Pani Zoniowa opanowała noszącą znamiona ekwilibrystyki sztukę smarowania kanapek dla kilku osób jedną puszką szprotek w oleju. Pan Zoń natomiast specjalizował się w obiadach z pstrągów, które wyławiał z potoku młodszy syn, i deserów z jagód, które w lesie zbierał Jerzyk.

Wieczorami rodzina psuła sobie wzrok czytając książki przy lampie naftowej, bo Siekierczynę zelektryfikowano dopiero w 1966 roku. Ale to nie miało znaczenia, czytanie było najważniejsze. Jerzyk w dzieciństwie chłonął jedno literackie dzieło za drugim, co musiało mu wystarczyć na czas liceum, gdyż w internacie gaszono światło o godzinie 20 i czytać dało się tylko z latarką pod kołdrą. Ale to i tak była wyjątkowa szkoła, o wysokiej renomie. By dostać się do I LO w Nowym Sączu bez egzaminów trzeba było mieć na świadectwie z góry do dołu piątki. Jerzyk miałby je z pewnością, ale rodzice nauczyciele zrobili wszystko, by obniżyć mu stopnie z kilku przedmiotów, wychodząc z założenia, że powinien udowodnić przed niezależną komisją, co potrafi.

Oczywiście to zrobił i dostał się bez problemu do I a. Jednak po roku pan Zoń postanowił skontrolować postępy syna w nauce i w tym celu udał się do dyrektora. Okazało się, że chłopak na świadectwie będzie miał wprawdzie same piątki, ale z dwoma wyjątkami. Z chemii dostanie +3, a z matematyki 4. Po otrzymaniu takich informacji, pan Zoń wyszedł przed szkołę, zapalił sporta i oświadczył synowi: „No, nie radzisz sobie. Może byśmy cię przenieśli do zawodówki”. Na szczęście groźby nie spełnił, dzięki czemu Jurek dostał się bez problemu na Wydział Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Akt II, w którym Jurek zostaje opętany przez teatr

Pokoiki w Żaczku ekskluzywnymi apartamentami raczej nazwać nie można. Choć pewnie na kimś z zewnątrz wrażenie mogłyby zrobić racjonalizatorskie pomysły studentów, niemających szans zmieścić swoich rzeczy w jednej małej szafie, od której odchodziły parciane sznurki z wiszącymi nań ubraniami. Po prawej stronie czyste, po lewej już nie pierwszej świeżości. Zresztą dla mieszkańców owej klitki ścisłe trzymanie się tego podziału było niezbyt istotne. Wokół działy się przecież ważniejsze rzeczy.

W pokojach obok konspirowali Staszek Pyjas, Bronek Wildstein, Leszek Maleszka. Jurek przysłuchiwał się ich dyskusjom, ale polityka go nie pociągała. Opętał go teatr i cały świat zaczął sprowadzać się do sceny. A wszystko zaczęło się od momentu, kiedy poszedł do Teatru STU i zobaczył Sennik polski. Spektakl rozłożył go na łopatki, a z diagnozą rzeczywistości, którą zaproponował w nim Krzysztof Jasiński, zgadzał się w stu procentach. O niczym innym nie marzył tylko o tym, by zagrać w tym przedstawieniu. To się nie udało, za to mógł wystąpić w równie ważnym Exodusie. Tym bardziej że zdążył już ujawnić swoje aktorskie możliwości na warsztatach organizowanych przez teatr.

Tak się zapalił do grania, że studia zeszły na drugi plan. Nie zrobiła więc na nim początkowo większego wrażenia informacja, która zawisła na korkowej tablicy w „Gołębniku”. Donoszono w niej, iż obowiązki dotychczasowego łacinnika przejmuje inny i pech chce, że jest to potworna „piła”, o czym szybko rozeszła się wieść pocztą pantoflową. Pewnie by się tym nie przejął, gdyby właśnie w tym samym dniu w teatrze nie zaczęto mówić, że szykuje się długi wyjazd zagraniczny z Exodusem. Krzysztof Jasiński tonował jednak zapał studentów, dodając całkiem serio – bo w tych sprawach nie żartował – że pojadą tylko ci, którzy zaliczą sesję.

Nasz Bohater najpierw zaniemówił, ale – jak to on – zaraz wziął się do działania. Zaczął wkuwać łacińskie słowa, chodząc niczym perypatetyk po akademikowych korytarzach i pod nosem powtarzając skomplikowane końcówki. Postanowił też zgłosić się na egzamin w zerowym terminie. Wówczas łacinnik zaproponował mu, że przepyta go publicznie podczas zajęć. I to było najlepsze, co mogło się mu przydarzyć. Porozdawał ściągi kolegom, którzy obiecali go wesprzeć. Problem był tylko w tym, że nie mieli oni pojęcia, o co w tych koniugacjach i deklinacjach chodzi, i nie do końca trafiali z odpowiedziami. Jednak jakimś cudem Jurek odniósł, notowany nisko, bo nisko, ale jednak sukces i mógł udać się na zasłużony teatralny wojaż.

Gorzej było w drugim semestrze, który z powodu prób w teatrze zakończył się przełożeniem wszystkich pięciu egzaminów. Nie był w tym sam. Przyjaciel z ławki Dolek Weltschek, dzisiejszy dyrektor Teatru Groteska, grający wówczas także w STU, był w identycznej sytuacji. Dlatego zamknęli się razem z trzema walizkami książek w bibliotece szkoły, w której uczyła pani Zoniowa, by opanować zaległy materiał. Przez trzy tygodnie panowie studenci nie opuszczali dusznego wnętrza, a przeżyli tylko dlatego, że mały Wacek donosił im jedzenie. Przy okazji podsłuchiwał, jak idzie bratu nauka, a swoimi spostrzeżeniami dzielił się w domu. No i stwierdził pewnego razu, że pan Dolek pewnie zda, ale Jerzyk to już chyba nie bardzo. Na szczęście się pomylił, a dyplom Uniwersytetu Jagiellońskiego trafił do rąk obydwu artystów.

Akt III, w którym Jerzy zostaje sam na placu boju

Sceneria tej opowieści na razie się nie zmienia. Jesteśmy wciąż w Żaczku, a na kalendarzu widnieje rok 1977. Jerzy w swoim pokoju rozmyśla nad istnieniem, gdy wpadają do niego: Bronek Maj, Dolek Weltschek i Bogdan Rudnicki z genialnym pomysłem założenia własnego teatru. On jest za, ale zaczyna się zastanawiać, co na to powie Jasiński. Jakoś tak mu głupio porzucać scenę, na której tyle się nauczył. Jednak dyrektor STU nie obraża się na młodych aktorów, a nawet proponuje im opuszczaną właśnie przez jego zespół scenę przy ulicy Brackiej.

Najpierw jednak studenci muszą spełnić warunki formalne, wypełniając stosowne kwestionariusze. A w nich trzeba podać nazwę teatru. Wymyśla ją ad hoc Bronisław Maj: Teatr KTO. Dlaczego? K – jak Kraków, T – jak teatr, O – bo to ładna samogłoska. I właśnie już jako Teatr KTO wystawiają swój pierwszy spektakl Ogród rozkoszy. Reżyseruje go Weltschek, Zoń jest aktorem i zajmuje się sprawami organizacyjnymi. To wówczas poznaje blaski i cienie prowadzenia teatru. Choć tych ciemnych stron było więcej. Już pierwsze zderzenie z cenzurą sprawiło, że nad przedstawieniem zawisły stalowe chmury. Scenariusz będący adaptacją dzieł literackich zakazanych autorów wzbudził tak duże wątpliwości decydentów, że mógł być prezentowany tylko na pokazach zamkniętych, na które nie wolno było sprzedawać biletów. Pocieszające było tylko to, że Ogród rozkoszy wzbudził entuzjazm publiczności i jury na Festiwalu Start w Kielcach i IV Krakowskich Reminiscencji Teatralnych, na których uznano spektakl debiutującego teatru za najważniejsze wydarzenie sezonu młodej, niezależnej kultury.

Studia jednak się kończyły, każdy poszedł swoją drogą, więc niewiele brakowało, a KTO wpisałoby się do annałów historii teatru w kategorii mistrzów jednego przedstawienia. Nasz Bohater został sam na placu boju, lecz znowu się nie poddał. W baraku na Gzymsików zaczął robić swoje spektakle – Paradis, Lustro, Gmach. Menadżerka zespołu starała się, by były one pokazywane nie tylko w Krakowie, ale i w całej Polsce. Dzięki temu Teatr KTO odnosił sukcesy na Festiwalu FAMA, podbijał kluby studenckie w Warszawie. Kubeł zimnej wody wylał się na grupę dopiero w Kołobrzegu, gdzie występowali przed kabaretem Elita z Wrocławia. Jeden rzut oka na rachunki w kasie wystarczył, by młodzi twórcy stracili nieco rezon. Elita – 1400 sprzedanych biletów, KTO – 9. Nic nie pomógł performance, który nasz Bohater w akcie rozpaczy zorganizował przed kasą. Aktorzy robili tam zamieszanie, udając, że biją się o bilety na spektakl krakowskiego teatru. Efekt: Elita – 1400 sprzedanych biletów, KTO – 15.

Akt IV, w którym Dyrektor Zoń zamyka usta aktorom i wychodzi na ulicę

Tu zastajemy Dyrektora Teatr KTO w dość niewygodnej sytuacji. Siedzi w obskurnym pokoju prowincjonalnego hotelu i znowu rozmyśla o istnieniu. Właśnie zobaczył na tutejszej scenie okropnego Makbeta. Kupił więc w księgarni tragedię Szekspira i zabrał się w świetle mrugającej jarzeniówki do jej lektury. Szybko utwierdziła go ona w przekonaniu, że w teatrze da się schrzanić nawet najgenialniejszy tekst. Dyrektor Zoń nie chciał, by ktoś doszedł do takiego samego wniosku po obejrzeniu jego przedstawień. Ale nagle przyszło olśnienie, uderzając go w głowę niczym kamyk Pomysłowego Dobromira. Przecież można robić teatr bez słów!

I tak powstaje Parada ponurych, pierwszy spektakl bez słów, choć oparty na tekście świetnego pisarza Henriego-Pierra Cami. W tym momencie Dyrektor Zoń zaczyna się czuć jak ryba w wodzie, bo właśnie znalazł swój własny, niepowtarzalny styl. No i na dodatek odnosi dzięki temu sukcesy. Widowisko jest grane na Rynku, gdzie ludzie zatrzymują się z rozdziawionymi buziami, obserwując wyczyny artystów. Piotr Skrzynecki przez kilka dni z rzędu wynosi przed kawiarnię Vis á Vis krzesło i przygląda się widowisku, a po jego zakończeniu wszystkim aktorom wręcza bukieciki fiołków. No i jest jeszcze jakiś młody, dziwny człowiek, który siedzi na każdym przedstawieniu i pilnie coś notuje w zeszycie. Intryguje Dyrektora Zonia, który zaprasza go również na inny swój spektakl Przedstawienie pożegnalne, grane z kolei na scenie Teatru Bagatela.

Po jego obejrzeniu młody człowiek podchodzi do naszego bohatera i proponuje, by razem ze swoim zespołem przyjechał do Sztokholmu. Jego ojciec, który jest szwedzkim magnatem prasowym, obiecał pokryć wszystkie koszty podróż i pobytu. W ten sposób Teatr KTO zaczyna robić karierę światową. Krakowski zespół niebawem poznają mieszkańcy Kolumbii, Meksyku, Brazylii, Kostaryki, Tunezji, Iranu, USA, Kanady, Korei Południowej i Chin, a widowiska Dyrektora Zonia goszczą na najważniejszych międzynarodowych festiwalach.

On sam zaczyna organizować festiwale teatrów ulicznych, które anektują nie tylko krakowski Rynek, ale też place innych miast Małopolski. Z kolei w Jeleniej Górze zostaje na kilka sezonów dyrektorem Teatru C. K. Norwida. Z powodzeniem wprowadza tam nurt groteski, wystawiając Noc Walpurgii Wieniedikta Jerofiejewa, Monachomachię Ignacego Krasickiego. Nie wie wtedy jeszcze, że za jakiś czas wystawiona na krakowskim Rynku Neomonachomachia przyniesie mu sporo nerwów, ale też radości.

Akt V, w którym Dyrektor Zoń radnym PiS się nie daje i chwyta za łopatę

Teraz Dyrektora Zonia zastajemy na krakowskim Rynku, tuż przed premierą przedstawienia Neomonachomachia, do którego scenariusz napisał Bronisław Maj, inspirując się utworem biskupa Krasickiego. Zgromadzona pod Ratuszem widownia opowieść o władzy pieniądza we współczesnym świecie przyjmuje entuzjastycznie. Tylko grupka wyznawców religii PiS-u z minuty na minutę coraz bardziej zaciska zęby. Zaraz podniosą krzyk, że wartości religijne i patriotyczne zostały zszargane i należy sprawę oddać do prokuratury. Dyrektor Zoń będzie musiał się tłumaczyć, choć to nie jest jeszcze duży problem w przeciwieństwie do tego, co okaże się za chwilę. W jakiś dziwny sposób wizyty u stróżów prawa zbiegają się bowiem z postanowieniem Arcybractwa Miłosierdzia, właściciela budynku przy Gzymsików, by nie przedłużyć z teatrem umowy najmu.

Można się załamać. Ale Dyrektor Zoń, jak Hrabal, myśli tylko o słonecznych dniach. I pewnie w ten sposób rozprasza chmury gromadzące się nad KTO. Szybko okazuje się, że urząd miasta ma dla teatru fantastyczną siedzibę w byłym kinie Wrzos. Owszem, trzeba złapać za łopaty i przeprowadzić skomplikowany remont. Ale efekt jest imponujący. Dwie sceny, w tym jedna klasyczna, z kulisami i garderobami, a druga amfiteatralna, zamykana, na której będzie można oglądać widowisko siedząc na powietrzu. Nasz Bohater mówi z dumą, że to teatr kompaktowy, może nie największy, ale posiadający wszystko co potrzeba, by realizować artystyczne marzenia.

Zamiast finału

I teraz miał nastąpić finał. Jerzyk, Jurek, Jerzy, Dyrektor Zoń w jednej osobie miał stanąć na scenie nowego teatru i wygłosić końcowy monolog pod rozsuwającym się powoli nad jego głową otwieranym dachem, przez który zaglądają do wnętrza gwiazdy. Ale jak można wygłaszać końcowy monolog, kiedy dopiero się wszystko zaczyna, a przed twórcami otwiera się nowa droga. Dlatego Dyrektor Zoń znajduje inteligentne rozwiązanie. Podsyła Autorce tekst piosenki Bronisława Maja, która pozwala jej zgrabnie zasunąć kurtynę.

Świat jest teatrem – aktorami ludzie…
W Liege też? Też! W Sittard, w Gwangju, w Śląskiej Rudzie.
Kręci się świata scena obrotowa:
Światła! Trwa spektakl: Lipsk, Lille, Limanowa!

Teatr: Otwarty – Ogromny – Ubogi –
Do Żar od Aachen. KTO to – teatr Drogi?
Arka przYmierza – między laty, światy.
PrzEmierza Arka – zaświaty, powiaty.

Refren
A czy się kończy gdziekolwiek ta Droga?
Czy to KTO wie? Czy KTO to wie?
Czy za tym światem rozbłyśnie – świat Nowy?
Czy to KTO wie? Czy KTO to wie?
Zawsze biec: Drogą, ścieżką, wpław, ulicą!
Upadać, wstawać, przerażać, zachwycać
Serca przeszywać – otwierać – odkrywać,
Czy tylko Droga? Droga jest prawdziwa?
Bo to KTO wie? Bo KTO to wie!
Bo to KTO wie? Bo KTO to wie!

Od Bratysławy macki naszej sławy –
Przez Stockton – Sztokholm – Płock – do Okinawy!
Do Saragossy – wprost z Pragi zygzakiem!
KTO? Nieskończoność. Droga naszym znakiem.
Skopje po Słupsku? Hamm – Haan – i do Łodzi!
Kurtyna wznosi się: to Słońce wschodzi!
Teatr jest wszędzie, życie wre w kulisach.
Sceną jest Wszystko! Teatr – na Ulicę!

Czy w Teheranie na dłużej zostanie?
Zagrzeje miejsca w Kielcach, Mediolanie?
Nie! Bo jest niebo w tym pędzie, rozpędzie!
KTO to – jak skoczy, to doskoczy wszędzie!

KTO to tak lata? KTO? Kawał wariata.
Z końca do końca i – po końcu świata.
KTO im dał zapał, moc iście diabelską,
By pchać swe cielska z Marl do Archangielska?!

Jork – Nowy! Sącz – też! I Brześć – piękny, młody!
I Maastricht trudno odmówić urody.
KTO tak przez chmury, góry, lody, wody,
Schody do piekła i do nieba schody.

Hej, ludzie! Ludzie! Cuda w naszej budzie!
Wierzcie: cud w Peszcie, i wreszcie cud w Budzie!
Co – nie wierzycie? Do Teatru spieszcie!
KTO? Teatr da wam odpowiedź nareszcie.

Wszyscy – Publiką. My – dla wszystkich gramy.
Do Tajemnicy – z wami docieramy.
KTO wie, że życie to jest Tajemnica,
Do Tajemnicy KTO wiedzie – ulicą.

Miesięcznik Kraków, październik 2021 Tekst z miesięcznika „Kraków”, październik 2021.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.