AKTUALNOŚCI

Trąbka do słuchania (Dorota Pomykała)

Tekst: Łukasz Maciejewski

Ilustracje: archiwum domowe Doroty Pomykały

W kącie, pod trąbą. Trąbka dekoracyjna, wisi na ścianie. Wydawało się, że akurat w kawiarni Europejskiej przy Rynku nic się nigdy nie zmieni, dekady całe butelkowe plusze, złocenia i mrok nie całkiem przyjazny, a tutaj, proszę bardzo, jakieś zmiany jednak zaszły. Beże, pastele – i trąbka wisi na ścianie.

Rynek, Europejska – centrum krakowskiego świata. Przypominają mi się przeprowadzane tutaj wywiady: ze Stanisławem Radwanem, Anną Polony, Anną Radwan. Tym razem przybiegłem prosto z Teatru Słowackiego, gdzie robiliśmy sobie wspólne, zbiorowe zdjęcie w związku ze 130-leciem teatru, Dorota Pomykała przybiegła z pierwszej próby z Anną Smolar, zagra w jej najnowszym przedstawieniu w „Starym”. Od teatru do teatru. No i trąbka.

Dorota Pomykała pasuje i nie pasuje do tego wnętrza. Krakowska, ale i śląska, ekstrawertyczna i wsobna. „Europejska” i rodzajowa. Herbata miętowa i lody waniliowe.

Rozmawiamy, często się śmiejąc. Rozmawiamy i czujemy, że ważniejsze jest samo spotkanie (nasze kolejne) niż wywiad. I że może nie jest aż tak bardzo ważne, co się w tym wywiadzie ostatecznie znajdzie, a co nie. Rozmowa jest ważniejsza.

Ktoś podchodzi do stolika. Jedna pani, druga. Oho, autografy – pomyślałem. Akurat nie, panie są z Danii, chciały zrobić zdjęcie pod srebrną trąbką na ścianie, a Dorotka od razu, automatycznie – i po angielsku – zaczyna konwersować. Pyta je o Kraków, o Kopenhagę, o wrażenia. I daje im swój uśmiech.

To Jerzy Trela powiedział, że „kiedy Pomykała się śmieje, to jest tak, jakby uśmiechał się cały świat”. Powiedział to przy okazji pracy w sztuce Trąbka do słuchania w „Starym”. To był ostatni spektakl z udziałem Jerzego Treli. Teraz siedzimy w Europejskiej, rozmawiamy, śmiejemy się.

Skoro Pomykała, to i cały świat się śmieje. A trąbka jest do słuchania.

***

Teatralnym dorobkiem mogłaby obdzielić kilka artystycznych biografii. Kojarzymy Dorotę Pomykałę z kina, z telewizji, z seriali, ale to właśnie na scenie pracowała z większością tych, którzy tworzyli historię XX i XXI-wiecznego polskiego teatru.

Trzeba też napisać o wierności. O lojalności, przywiązaniu, współpracy. Trawestując tytuł słynnego filmu Richardsona, przypadek Pomykały to nie „samotność”, a „szczęście długodystansowca”.

Pierwsze role – pod koniec lat 70. Grała wtedy u najlepszych rzemieślników: Hübner, Stebnicka, Maciejowski, ale i u wizjonerów – Jarockiego czy Lupy. Mniejsze role, większe, ale dla młodej aktorki, debiutantki bez mała, był to najwyższy rodzaj komplementu. Była w teatrze potrzebna, obsadzana. W zespole gwiazd, jakim zawsze był „Stary”, natychmiast znalazła swoje ważne miejsce.

Całe zawodowe życie spędziła w Starym Teatrze. Były co prawda skoki w bok w tej teatralnej podróży, nic zresztą dziwnego, że o Dorotę Pomykałę upomniała się w końcu Warszawa, zagrała z sukcesem kilka gościnnych ról w Teatrze Studio, kilka w teatrach Krystyny Jandy, ale to były krótkotrwałe flirty, nawet nie romanse.

Kraków to Kraków. Miejsce pierwsze i chyba ostateczne. A przecież, inaczej niż w przypadku kilkorga innych bohaterów tego cyklu, trudno mówić tutaj o całkowitym spełnieniu. Trudno w to uwierzyć, ale przez całe lata Dorota Pomykała ze swoim statusem, rozpoznawalnością, ale i pracowitością, talentem była niemal nieobsadzana w rodzimym teatrze. Na przykład za czasów niezbyt chwalebnej dyrekcji Mikołaja Grabowskiego w zasadzie przestała pojawiać się na scenie. Dogrywała dawne spektakle, ale „Stary” prawie niczego nowego nie był w stanie jej zaproponować. To się zmieniło diametralnie dopiero wraz z pojawianiem się duetu Monika Strzępka i Paweł Demirski. Pomykała wróciła i została. Strzępka obsadzała ją w kolejnych produkcjach, pojawiali się inni twórcy. Wygląda na to, że był to powrót na dobre.

– Nigdy nie narzekałam, nie czekałam na role, kiedy nie było mnie na liście aktorów zaproszonych do spektaklu, nie martwiłam się. Zakładałam czapkę i jeździłam w góry. Do Krościenka. Piękny czas z Anią Dymną – mówiła podczas spotkania z publicznością festiwalu „Zoom Zbliżenia” w Jeleniej Górze. Jednym z dziesiątek spotkań po projekcji Kobiety na dachu w reżyserii Anny Jadowskiej z jej fenomenalną tytułową rolą.

Mirka w Kobiecie na dachu przyniosła Dorocie największe laury z dotychczasowych, ale na tę „życiówkę” filmową zapracowały doświadczenia pracy w teatrze: trudniej byłoby znaleźć twórcę, z którym Pomykała w „Starym” nie pracowała, niż wymienić tych, którym była potrzebna. Andrzej Wajda czy Jerzy Jarocki (częściej), Jerzy Grzegorzewski czy Krystian Lupa (rzadziej), Strzępka, Babicki, Zioło, Wiśniewski, Glińska, Bajon i inni nie wyobrażali sobie „Starego” bez Doroty Pomykały. Czechow, Szekspir, sztuki współczesne, dramaty, komedie. Wszędzie Pomykała. Zawsze Dorota.

– Wymieniasz nazwiska, role, i bardzo ci za to dziękuję, ale ja nie lubię sięgać pamięcią wstecz. Nie należę do aktorów, którzy stale opowiadaliby anegdoty, nieustannie wracali do przeszłości. Życie jest tu i teraz. Dosyć wcześnie to pojęłam, a dzisiaj rozumiem jeszcze wyraźniej. Wychodzę z założenia, że przeszłości już nie naprawię, ale wciąż mogę być coraz lepszym człowiekiem. To się liczy naprawdę. Nie wiemy, co się wydarzy. Co z nas zostanie. W teatrze często wspominamy Jurka Bińczyckiego. To nie są rozmowy o jego rolach, to są rozmowy o człowieku. Że Binio był dobry”.

***

Mirka Pomykały w Kobiecie na dachu w reżyserii Anny Jadowskiej ma oczy, ciało Doroty Pomykały, ale to my wszyscy. Każdy ma w sobie coś z niej.

Małomówna, bo za wiele słów już padło. I kłótni jakichś, i rozognienia. Tego było za dużo. Ogień się wypalił, a przynajmniej tak się wydało, płomień zgasł, a przynajmniej…

Anna Jadowska z Dorotą Pomykałą dotknęły bardzo ważnego problemu cywilizacyjnego. Odseparowania od obowiązku sukcesu. Krzyczą o tym nagłówki, huczą portale. Od sukcesu do sukcesu. Nawet porażkę można obrobić w Photoshopie, żeby wyglądała jak sukces. A przecież większość z nas stanowią ci, którzy czują, że to nie oni, to nigdy nie będzie o nich. Poranki, kawa, dziecko do szkoły, mąż do pracy, osiem godzin, nadgodziny, zakupy, żylaki, kieliszek czegoś na poprawę nastroju, telewizja, chipsy, sen, i znowu. Tak to wygląda. Lepiej, gorzej, ale mniej więcej tak. Dorota Pomykała pokazała jednak, że w Mirce, że w takich Mirkach, drzemie też indywidualista. Nie zauważamy ich, bo nie zauważamy siebie nawzajem, ale to jest człowiek.

Dorota Pomykała ze swoją twarzą czystą jak łza i łzami, które jakoś znowu nie chcą płynąć, stanęła przed nami naga. Nie chodzi o ciało, chociaż o to również, to jest nagość osobowości. Gdzieś napisałem, że twarz Pomykały jest w tym filmie jak swego rodzaju mapa. I wiele na tej mapie można napisać. Ona jest czysta, niewinna, na swój sposób nieskalana.

Mapa twarzy Mirki, bohaterki Kobiety na dachu, to jest mapa twarzy milionów niezauważanych kobiet. Mapa twarzy Doroty Pomykały, aktorki Pomykały, to jest krajobraz drogi szczęśliwej, drogi zawodowej znaczonej sukcesami, ale i fazami zawodowego zawieszenia w próżni, aktorki potrzebnej, szanowanej, lubianej przez środowisko. Aktorki, która prawdziwie zasłużyła na tak spektakularny sukces. Mapa twarzy aktorki i bohaterki. Jedna z wielu. Na tę wielość składają się inne postaci. Dublują się, mnożą, nakładają na siebie. A może, jakimś alchemicznym kodem, rozmawiają ze sobą. Pomagają i Mirce, i Dorocie.

***

 

Do Krakowa, do szkoły teatralnej, przyjechałam z Bytomia. Byłam zszokowana. Czułam, że nie bardzo pasuję. Ludzie wyglądali inaczej niż na Śląsku. Byli wyzwoleni, mówili głośniej. Ja miałam wtedy ubrania na tydzień i białą bluzkę na niedzielę, do kościoła. Patrzyłam na ten świat szeroko otwartymi oczami. Wszystko wydawało mi się dziwne, trudne i skomplikowane. Byłam grzeczną dziewczynką ze śląskiego domu i bardzo się tego Krakowa bałam. Nie znałam takiego życia wcześniej. Nie chciałam mieszkać w akademiku, poprosiłam rodziców o pieniądze na stancję, znalazłam mieszkanie na Kozłówku. Wiele miesięcy mi zajęło, żeby się do Krakowa przyzwyczaić, do ludzi, do tych kolorów.

Mam wrażenie, że ty w ogóle do dzisiaj jesteś stosunkowo mało krakowska.

Nigdzie nie pasuję i dobrze mi z tym. Nie dla mnie rękawiczki, posiadywania w Sukiennicach. „Panie krakowskie” ciekawią mnie bardzo, ale nigdy nie chciałam być taka jak one. We mnie zawsze drzemał żywioł przekory, buntu. Nie potrzebuję atencji ani asekuracji. Nie ma we mnie kunktatorstwa, że coś opłaci mi się bardziej, a coś mniej.

Krystyna Janda powiedziała o tobie: „Dorota zachowuje się tak, jakby na nic nie zasługiwała”.

„Mierzyłam się z tym latami. Wstydziłam się. Koledzy byli fajni, wielcy. Oni, nie ja. Przełomem była Kobieta na dachu. Przed wręczeniem nagrody na festiwalu w Gdyni byłam bardzo zdenerwowana. Jak wypadnę, co mam powiedzieć. Poszło, wskoczyłam na scenę z tą swoją energią. I wiesz, co? Poczułam, że ludzie mnie lubią. To się czuje. Środowisko mnie akceptuje. Taką, jaka jestem. I że nie warto się już zmieniać. Teraz, nawet od młodych koleżanek w teatrze, słyszę: „Dorotko, ty nam dajesz nadzieję, że w tym zawodzie wszystko jest możliwe – w każdym wieku”. Po zagraniu w Kobiecie na dachu po raz pierwszy pomyślałam także, że może jednak trochę za mało dostałam od zawodu w stosunku do tego, ile potrafię. A może za mało się starałam? Jeżeli pojawiałam się w gabinecie dyrektora, to wyłącznie z prośbą o zwolnienie do filmu. Nie walczyłam o role, nie walczyłam o siebie. Zbyt długo się wstydziłam.

Od 1992 roku razem z siostrą Danutą Schlette prowadzisz w Katowicach Studio Aktorskie „Art-Play”, którego absolwentami byli między innymi Sonia Bohosiewicz, Łukasz Simlat, Agata Buzek czy Kamilla Baar. Jako pedagog nie możesz się wstydzić.

W szkole dzielę się tym, co potrafię. Sama do aktorstwa przyszłam z marzenia o byciu psychologiem. To się przydaje w szkole. I jeszcze: potrafię słuchać. Teraz mówię ja, ponieważ przyszedłeś przeprowadzić ze mną wywiad, ale jestem nietypową aktorką, ponieważ zamiast mówić o sobie, wolę słuchać ludzi. I jestem ciekawa tego, co powiedzą.

***

Zwłaszcza Jerzy Jarocki dostrzegł jako pierwszy i umiejętnie wykorzystał charakterystyczną właściwość teatralnego aktorstwa Doroty Pomykały. Może to aura, może tembr głosu, może oryginalna uroda. Słuchając Pomykały, patrząc na Pomykałę, ma się absurdalne wrażenie, że aktorka, nawet jeżeli stawia kropkę – pyta, po wykrzykniku nawet znak zapytania. I po przecinku, i po trzykropku. Pytania definiują jej aktorstwo.

Idąc głębiej, szukając uważniej, widać, że pytania Pomykały, ów delikatny, często swawolny pytajniczek, to jest cecha charakteru, oryginalność i uroda jej aktorstwa. Bo świat Doroty jest światem zadziwienia. Światem bez kategorycznych twierdzeń, że coś jest dobre, a coś na pewno złe.

Bohaterki Pomykały nawet jeżeli coś wiedzą na pewno albo podejrzewają, że wiedzą – wciąż jeszcze pytają. Bo nie ma żadnej pewności na tym świecie. Pytała Księżniczka Eboli w Don Carlosie, Tłuja w Republice marzeń Schulza, Gertruda w Hamlecie (IV) czy Polska Mama w Bitwie warszawskiej 1920 – i wszystkie dziewczyny Doroty.

Pytały, bo niewiedza jest ciekawsza. Pytały, bo zapomniały, że wiedziały. Mirka w Kobiecie na dachu obejmuje te dziewczyny swoim wątłym ramieniem.

Pytamy, więc jesteśmy.

***

– Uwielbiam grać. Aktorstwo, teatr to moja pasja. Przygotowując się do roli, mogę nie jeść, nie spać. Czytam wszystko na temat postaci. Tryskam pomysłami i koncepcjami. To jednak zamyka temat. Nie celebruję sukcesów, nie czytam recenzji, nie chwalę się nagrodami. Bliska jest mi fraza Puszkina z Eugeniusza Oniegina w tłumaczeniu Adama Ważyka: „A mnie ten przepych, ta bogata pozłota życia, modne rauty, moje tryumfy w wirze świata, moje przyjęcia, dom otwarty – mnie to obrzydło. Chętnie oddam te wszystkie łachy maskarady, ten zgiełk i czad, i szych jaskrawy, za półkę książek, dom z ogrodem, dzikie zakątki i cień alej.

Szukam nadal cienia alej. Jestem jak moje nazwisko. Pomykała. Nie zaczepiona w stałościach, ale wciąż w ruchu. Kraków, Katowice, Warszawa, Grecja. Lubię patrzeć na wodę. To mnie uspokaja. Cisza jest balsamem. Nazywam się cisza.