55 historii z życia STU Tekst: Marta Gruszecka

Tę historię można zacząć od liczb. Jeden Krzysztof Jasiński, trzy litery STU, 55 lat działalności artystycznej, setki legendarnych nazwisk aktorów i aktorek oraz tytułów spektakli zapisanych złotymi zgłoskami na kartach historii teatru, tysiące pokonanych kilometrów w drodze na krajowe i zagraniczne występy, setki tysięcy widzów.

Teatr STU

Zdjęcia: dzięki uprzejmości Archiwum Teatru STU

– Teatr STU jest teatrem specyficznym, to legenda i ikona artystyczna Krakowa, coś wyjątkowego, co zdarzyło się na mapie naszego kulturalnego miasta – mówi prezydent prof. Jacek Majchrowski.

Nadać koloru gomułkowskiej szarzyźnie

Jak narodziła się legenda? Kiedy powstawał Teatr STU, na świecie nie było jeszcze nawet rodziców autorki tego tekstu. W Polsce panowała stagnacja gomułkowska, młodzież w napięciu oczekiwała na zmiany, potrzebowała idei i buntu. Teatr jako twór odzwierciedlający nastroje społeczne zdawał się być idealną przestrzenią do głośnego wyrażania własnych poglądów. W 1964 roku do Krakowa przybył ktoś, kto doskonale rozumiał, co dzieje się wokół, w dodatku potrafił zamienić tę wiedzę w sztukę, a głos pokolenia przenieść na scenę. Tą osobą był 21-letni wówczas Krzysztof Jasiński.

– Przyjechałem do Krakowa z Poznania już jako doświadczony animator kultury studenckiej, po ukończeniu historii w Studium Nauczycielskim. Najważniejszym twórcą był tutaj Waldemar Krygier, założyciel Teatru 38 i bliski, niesłusznie zapomniany współpracownik Grotowskiego. W Krakowie działał też Cricot 2. Szkoła teatralna nie dawała mi szczególnej satysfakcji, pierwszy rok wydawał się infantylny. Wiedziałem, że chcę czegoś więcej, zwłaszcza że miałem u boku wybitnych kolegów, między innymi Olgierda Łukaszewicza, Wojciecha Pszoniaka, Jerzego Schejbala, Jerzego Fedorowicza, Jana Łukowskiego, chwilę później do PWST dostał się Jerzy Trela. Krygier otwierał wtedy Studencki Teatr Polityczny, w który się zaangażowałem, ale niedługo potem wyjechał do Moskwy i nas osierocił. Na drugim roku szkoły teatralnej, 20 lutego 1966 roku, oficjalnie założyłem Teatr STU. Profesorowie PWST nam kibicowali – prof. Edward Dobrzański, wówczas adiunkt uczelni, nawet się do nas zapisał! Wykładowca PWST dołączył do grupy teatralnej, którą założył student! – wspomina Jasiński.

W tym samym czasie w Krakowie zaczynają grać Skaldowie, w Klubie Pod Jaszczurami występuje ubrany w biały smoking i muszkę Czesław Niemen. –
Każdy z nas próbował nadać koloru gomułkowskiej szarzyźnie – komentuje założyciel STU.

STU wędruje po świecie

Pierwszy skład Teatru STU? Krzysztof Jasiński, Jan Łukowski, Wojciech Pszoniak, Olgierd Łukaszewicz i Jerzy Trela. Pierwszy etap działalności trupy to spektakle Eugene’a Ionesco, Sławomira Mrożka czy Nikołaja Gogola grane w całej Polsce i za granicą. Już w 1966 roku teatr przywiózł Grand Prix z Erlangen po XII Internationale Theaterwoche der Studentenbuhnen i odwiedzał kolejne festiwale przez następne cztery lata.

Symboliczne drugie narodziny STU dokonały się we wrześniu 1970 roku podczas Seminar of Documentary Theatre w Rotterdamie. Tam odbyła się premiera Spadania, spektaklu, od którego zaczęła się legenda STU. Do grupy należeli już wtedy między innymi Jerzy Stuhr i Włodzimierz Staniewski. – Pomysł na tę sztukę narodził się w ekspresie na trasie Warszawa–Kraków. Wracałem z Edwardem Chudzińskim, późniejszym kierownikiem literackim STU, z narady w Radzie Naczelnej ZSP, gdzie dowiedzieliśmy się o seminarium teatru dokumentalnego w Rotterdamie – wspomina Jasiński. Od Spadania zaczęła się 10-letnia podróż STU po świecie. Do historii teatru alternatywnego przeszedł też cykl określany jako Tryptyk STU i nazywany manifestem pokolenia: poza Spadaniem jeszcze Sennik polski oraz Exodus.

Musical w namiocie

Drugi okres twórczości grupy zakończył się w 1976 roku, dwa lata po premierze Exodusu. – Byliśmy pod presją, która bardzo mi przeszkadzała. Oczekiwano na nowe przedstawienie w STU. Chciałem koniecznie uciec od polityki, iść w kierunku teatru repertuarowego, odejść od teatru interwencyjnego. Repertuarowego to znaczy bardziej literackiego, artystycznego. I wtedy wybudowaliśmy przy ulicy Rydla duży namiot dla tysiąca widzów. Zaczęliśmy grać zupełnie inny repertuar – opowiada dyrektor. W Namiocie STU premierę miały historyczne spektakle, w tym Szalona lokomotywa – pierwszy krakowski musical na podstawie tekstów Witkacego z muzyką Marka Grechuty i Jana Kantego Pawluśkiewicza, Pacjenci na podstawie Mistrza i Małgorzaty Michaiła Bułhakowa, pierwsza realizacja Bułhakowa w Polsce, oraz Operetka Witolda Gombrowicza.

Szekspir jak w „Pod Łabędziem”

Po latach tułaczki, spektakli plenerowych i doświadczeniu do szpiku kości teatru alternatywnego, marzeniem Jasińskiego była prawdziwa, stała, krakowska scena. W znalezieniu domu dla STU pomogło miasto. – Dostaliśmy od władz pusty budynek przy alei Krasińskiego. Przed wojną mieściła się tam centrala górnicza. Sala, w której zamierzałem zbudować potencjalną scenę, miała jeden feler – była podparta dwiema kolumnami nie do wyburzenia. Zastanawiałem się, jak to rozwiązać, chodziłem po wnętrzu, zapalałem świeczkę i patrzyłem na to miejsce. Pewnej nocy przypomniał mi się mój egzamin z historii sztuki u prof. Dobrowolskiego. Profesor miał pod stołem karton oraz małe kartoniki z naklejonymi obrazkami. Na każdym z nich był przedstawiony jakiś teatr – naszym zadaniem było przybliżenie jego historii i idei. Trzy razy z rzędu wylosowałem teatr elżbietański, londyński The Swan. Na obrazku były dwie kolumny! Wtedy zdałem sobie sprawę, że scena, która powstanie przy Krasińskiego, będzie miniaturą teatru elżbietańskiego. Skoro w teatrze „Pod Łabędziem” zagrano całego Szekspira, dlaczego nam miałoby się nie udać – mówi Jasiński.

Udało się – na scenie mieszczącej 250 widzów w 2000 roku dyrektor wyreżyserował Hamleta. – Cztery godziny, duża obsada, wielka scenografia w małej przestrzeni. Kompletne szaleństwo. Wydawało się, że na tej scenie, scence, zbudowano cały Elsynor. I że to, co widzimy, jest fragmentem niepomiernie większej całości, że mury duńskiego zamku mieszczą w sobie cały budynek STU i jeszcze wyrastają kilkadziesiąt metrów w górę – komentuje Tadeusz Nyczek, pisarz, pedagog, polonista i krytyk teatralny, serdeczny przyjaciel Teatru STU. Hamleta zagrał wtedy Radosław Krzyżowski w dublurze z Krzysztofem Zawadzkim. Dwie dekady temu o inscenizacji dzieła Szekspira pisano, że to jedno z najlepszych przedstawień Teatru STU i hit obecnego sezonu teatralnego pod Wawelem. Dziesięć lat później w roli duńskiego księcia wystąpił Krzysztof Kwiatkowski w dublurze z Michałem Mikołajczakiem. Hamlet wrócił też w tym sezonie – 31 października inscenizacja obchodziła 20. urodziny. Z tej okazji na scenie STU pojawiło się ponad 40 artystów, którzy przez ostatnie dwie dekady brali udział w przedstawieniu. Hamletem był po raz pierwszy Robert Ciszewski.

– W najśmielszych marzeniach nie zakładaliśmy, że fenomen tego przedstawienia będzie trwać 20 okrągłych lat, a widzowie nadal tak licznie będą wypełniali naszą widownię. Pomimo upływu lat odpowiedź na pytanie „być albo nie być?” pozostaje oczywista. A dzięki nowemu pokoleniu artystów, kolejne pokolenie widzów może doświadczyć tego ponadczasowego dzieła w tej widowiskowej formie – komentuje Jasiński.

Dotychczas na Scenie STU pojawił się również szekspirowski Król Lear z Danielem Olbrychskim i Mariuszem Saniternikiem na zmianę w roli głównej oraz Wiedźmy oparte na motywach Króla LearaHamleta, Burzy, MakbetaSnu nocy letniejRomea i Julii oraz Ryszarda III. Znakomitą kreację – chciałoby się powiedzieć: najpotężniejszej wiedźmy ze wszystkich wiedźm, stworzyła Beata Rybotycka, prywatnie żona Krzysztofa Jasińskiego, związana ze STU od 1990 roku (zadebiutowała wtedy w Panu Twardowskim w reżyserii męża).

Andrzej Zaucha na kogucie

Dwa lata wcześniej, w sierpniu 1988 roku do rodziny STU (to ważne dla teatru pojęcie wyjaśnię później) trafił Marek Hoinkis, dziś kierownik Działu Administrowania Mieniem Teatru STU. – Znalazłem ogłoszenie o pracy dla rekwizytora. Chociaż chciałem być aktorem – skończyłem nawet Państwowe Studium Kulturalno-Oświatowe w Kaliszu ze specjalizacją teatralną – pomyślałem, że najpierw poznam teatr od drugiej, bardziej technicznej strony. Od razu rzucono mnie na głęboką wodę – dwa dni po moim przyjęciu miałem sprawdzić się w spektaklu Kto się boi Virginii Woolf? w reżyserii Mikołaja Grabowskiego. Od odchodzącego rekwizytora usłyszałem: Tu masz to, tam masz tamto, pamiętaj, że szklanka ma stać w odpowiednim miejscu. Byłem przerażony, ale podołałem. Zagraliśmy dziesięć spektakli, po których już wiedziałem, że wolę być nie na scenie, a za kulisami – wspomina kierownik.

Zakulisowa praca również wymagała od niego wcielania się w wiele różnych ról. Hoinkis był więc w STU rekwizytorem, inspicjentem, potem kierownikiem administracyjnym i kierownikiem Ośrodka Poszukiwań Teatralnych STU w Ochodzy.

Dzięki wieloletniej obecności w rodzinie STU anegdotami sypie jak z rękawa. –Pracowałem jako inspicjent przy stu Panach Twardowskich, musicalu Włodzimierza Jasińskiego i Janusza Grzywacza w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego. 101 spektakl pozwoliłem sobie obejrzeć od strony publiczności. Trwała akurat scena, w której Andrzej Zaucha siedział na kogucie, a chwilę potem miał wznieść się w górę. Zadaniem zastępującego mnie na moment brygadzisty było naciśnięcie jednego guzika. Patrzę na scenę i jestem przekonany, że wszystko gra – Andrzej siedzi na kogucie, który jest zaczepiony na dwóch linach. Pojawiają się dymy, lasery, grają światła, aktor wznosi się, scena wygląda spektakularnie. Nagle zdaję sobie sprawę, że kogut nie chce się zatrzymać, a Andrzej wisi już pod samym sufitem. Błyskawicznie znalazłem się za kulisami i uratowałem Zauchę przed wypadkiem. – Panie Andrzejku, to się więcej nie powtórzy! – zapewniłem blady. – Panie Mareczku, dobrze, że ja taki niski jestem, bo byście mnie w sufit wgnietli – odpowiedział mi Zaucha.

Niebezpieczne cingulum

O tym, że aktorstwo to niebezpieczny zawód, przekonał się też Dariusz Gnatowski, wieloletni aktor STU, niezapomniany Arnold Boczek ze Świata według Kiepskich. Debiut teatralny Gnatowskiego przypał na 20 grudnia 1986 roku, a zatem dzień symbolicznym dla rodziny STU (o tym również później). Aktor wcielił się wtedy w rolę Mieczysława Walpurga w dramacie Wariat i zakonnica Witkacego w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego. Spektakl grano z przerwami 35 lat. – Finał sztuki to scena, w której Mieczysław Walpurg wiesza się na lampie. Rekwizytem służącym do powieszenia było spięte damską zszywką cingulum. Spinałem je delikatnie dla bezpieczeństwa. Darek wieszał się, a potem swobodnie odpinał. Kiedy byłem na urlopie, zastępował mnie inny pracownik, który przygotowując rekwizyty stwierdził, że cingulum jest spięte niedokładnie. Postanowił maksymalnie jest zszyć. Darek o tym nie wiedział i kiedy jak zwykle chciał się powiesić, pętla naprawdę zacisnęła mu się na szyi. Dyrektor Jasiński natychmiast przerwał spektakl i odciął aktora. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło – wspomina Hoinkis.

Niestety, Dariusza Gnatowskiego już na Scenie i w rodzinie STU nie zobaczymy. Aktor zmarł niespodziewanie 20 października 2020 roku na COVID-19.

Teatr przyjazny dla zwierząt

W STU debiutowały też zwierzęta. Podczas benefisu Jerzego Nowaka na scenie obecna była kura. W jednym ze słynnych benefisów Teatru STU miał zagrać boa dusiciel. Ale nie zagrał, bo… przespał swój występ. – Benefis był realizowany jesienią, a więc było ciemno, zimno, gnuśno… Nic dziwnego, że artyście zachciało się spać – żartuje Hoinkis.

Epizodyczną rolę miały zagrać barany, ale ostatecznie ich nie było. Popisowym numerem miał być koń. – W finale jednego z benefisów wjeżdżała na nim striptizerka. Ale bezapelacyjne pierwsze miejsce na tej liście zdobyły u nas zwierzęta spod znaku szczura. I nie chodzi tu o chiński horoskop, lecz o prawdziwe laboratoryjne szczury, które pod wykwalifikowanym okiem opiekunów i treserów grały swoją życiową rolę w scenie z Hamleta. Piski i okrzyki widzów były jedyną owacją dla małych aktorów.

Dwór pełen inspiracji

Choć STU miało już siedzibę, pod koniec lat 70. minionego wieku artyści postanowili ponownie wyruszyć poza Kraków. W klasycystycznym dworze w Ochodzy, 30 kilometrów na południowy zachód od stolicy Małopolski, grupa stworzyła Ośrodek Poszukiwań Teatralnych.

– Działała tam regularna scena o wielkości zbliżonej do tej przy Krasińskiego, organizowaliśmy okazjonalne spotkania i konferencje naukowo-artystyczne, dyrektor Jasiński prowadził też stajnię, dzięki której goście dworu mogli uczyć się jazdy konnej. Ochodza była wyjątkowa – artyści pracowali w odosobnieniu od świata zewnętrznego, byli niezwykle skupieni na pracy. Spektakle powstawały w niecałe trzy tygodnie. Lubiłem podglądać aktorów podczas prób. Odbywały się nie tylko na scenie, ale też na przykład podczas obiadu w salonie czy przy kominku. Dwór w Ochodzy był niezwykle inspirującym miejscem – wspomina Hoinkis. Jednym ze zrealizowanych tu spektakli był Kubuś Fatalista Zbigniewa Zapasiewicza. W Ochodzy odbywały się również spotkania artystów po benefisach największych polskich gwiazd, między innymi Skaldów. Dwór w Ochodzy należał do STU do 1997 roku.

Chcę tak jak oni!

W 2016 Krzysztof Jasiński ogłosił sukcesję, a w 2019 roku dyrektorem Sceny STU został związany z nią od 22 lat Krzysztof Pluskota. Pierwsze jego wspomnienie związane z teatrem Krzysztofa Jasińskiego? – Pamiętam dokładnie. Byłem jeszcze w liceum i ani trochę nie czułem powołania do aktorstwa. Do czasu, aż w Teatrze Telewizji obejrzałem dwa spektakle: Opis obyczajów oraz Scenariusz dla trzech aktorów, oba w reżyserii Mikołaja Grabowskiego, oba transmitowane ze sceny Teatru STU. Te sztuki mną wstrząsnęły i wzbudziły we mnie niepokój. Zacząłem dociekać, zainteresowałem się bohaterami i teatrem samym w sobie. Nie miałem nic przeciwko, gdy polonistka zgłosiła mnie na konkurs recytatorski… W 1994 roku obejrzałem trzeci poruszający spektakl Niech żyje śmierć, czyli trzy zdania o umieraniu Quasi-Kabaretu Rafała Kmity. Chcę być tacy jak oni! – pomyślałem i postanowiłem, że spróbuję zdać do szkoły teatralnej. Jeszcze wtedy nie do końca rozumiałem, czym jest Teatr STU, ale obsesyjnie myślałem o tym, by kiedyś stanąć na jego deskach. Po maturze dostałem się do krakowskiej PWST. Studiowałem, a w wolnych chwilach chodziłem do Teatru STU. I tylko tutaj, bo grano wtedy spektakle Bogusława Schaeffera, które w liceum tak mnie poruszyły. Scenariusz dla trzech aktorów obejrzałem siedemnaście razy, Kwartet ze dwadzieścia. Teksty znałem na pamięć, cytowałem je bez zająknięcia. Na drugim roku szkoły teatralnej podszedł do mnie kolega z czwartego roku i powiedział: „Słuchaj, występuję w kabarecie Rafała Kmity. Nie mogę zagrać za miesiąc w spektaklu, mógłbyś mnie zdublować?”. Natychmiast zacząłem się przygotowywać. W noc poprzedzającą występ zadzwonił inny kolega z tego samego kabaretu i poprosił o dublurę w jeszcze jednej roli. Tak w kwietniu 1999 roku jednego dnia spełniłem dwa marzenia równocześnie. Zadebiutowałem na scenie STU i to w spektaklu Wszyscyśmy z jednego szynela Grupy Rafała Kmity. Do dziś wspominam mój debiut jako magiczny – wzrusza się Pluskota.

Niespodziewany uścisk dłoni

Z magią aktor serdecznie się zaprzyjaźnił. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że po 17 latach od debiutu Krzysztof Jasiński uczynił go swoim sukcesorem w STU? Do nominacji doszło podczas spotkania jubileuszowego z okazji 50-lecia teatru w krakowskim magistracie. Dyrektor Jasiński ujawnił nazwisko następcy w niekonwencjonalnym stylu. Powiedział: „Za chwilę uścisnę dłoń jednej z osób tu obecnych, prosząc, by wybaczyła mi ten stres, na jaki ją narażam. Nie wiem, czy osoba, do której się teraz zwrócę, nie powie mi, że coś mi się poprzekręcało w głowie. Ryzyko jest wyłącznie po mojej stronie. Apeluję do was, byście wsparli mojego nowego dyrektora, by dzierżył sztandar teatru wysoko w górze”. Po czym opuścił mównicę, by podejść i uścisnąć dłoń Krzysztofa Pluskoty.

Ten wspomina, że był w ciężkim szoku, co zresztą nie uszło uwadze zgromadzonych. – Nikt nie wiedział, kto zostanie nowym dyrektorem. Ba, nazwiska nie znała nawet żona dyrektora Jasińskiego, aktorka STU, Beata Rybotycka. To było perfidnie zaplanowane…

Pluskota: STU to mój dom

W nauce nowych obowiązków pomogła mu rodzina STU. – Nigdy nie myślałem o sobie w kontekście zajmowania jakiegoś stanowiska. Od pierwszego dnia w STU byłem szczęśliwy tylko dlatego, że mogę tu być. Wiele razy świadomie rezygnowałem z intratnych propozycji, na przykład telewizyjnych, tylko dlatego że kolidowały mi z pracą w STU. Występowałem na licznych scenach, robiłem różne dziwne rzeczy, ale zawsze myślałem o sobie, jako o facecie, który jest przynależny temu miejscu. STU to mój dom, mój Vaterland, mój Heimatland. A tu nagle mam być dyrektorem…! Nowej roli uczyłem się przy wsparciu dyrektora Jasińskiego, współdecydowałem o sprawach artystycznych, obsadowych czy programowych. Po trzech latach usłyszałem od niego: „Jesteś gotowy na to, by pokierować Sceną STU”.

Tradycje rodziny STU

Wszyscy, którzy pracują w teatrze, podkreślają, że STU to rodzina. – Do teatru przyciągnęła mnie fascynacja artystyczna, ale tym, co mnie w nim zakotwiczyło, jest rodzina STU. To nasza wielopokoleniowa wspólnota, grupa bliskich sobie ludzi. Wszyscy członkowie rodziny STU dbają o nasz wspólny dom, nastrój, budynek, gaszą światło w łazience, dążą do tego, by dobrze nam się razem żyło. Do rodziny należą też oczywiście widzowie, bez nich STU nie byłoby tym, czym jest – podkreśla Pluskota.

Najważniejsze daty dla rodziny STU? 20 grudnia – dzień, w którym wszyscy obecni i byli aktorzy oraz pracownicy spotkają się na teatralnej wigilii. – Pierwsza wigilia STU odbyła się w 1967 roku na ulicy Brackiej 15. To było zwykłe spotkanie opłatkowe, ale trwało długo, bo w tym roku wygraliśmy Grand Prix na festiwalu w Zagrzebiu i nie mogliśmy się rozstać. Do dziś spotykamy się właśnie 20 grudnia i wspominamy, żartujemy, kolędujemy, dzielimy się opłatkiem. Jesteśmy razem – mówi Jasiński.

O znaczeniu tradycji rodziny STU opowiada Tadeusz Nyczek: „Tak pilnie przestrzeganych wspólnotowych rytuałów nie spotkamy bodaj w żadnym innym teatrze, mimo że na przykład wigilia bywa świąteczną okazją do spotkań w każdym ludzkim zespole biurowym, redakcyjnym czy firmowym. Ale STU ma swoje osobne obyczaje. Często zdarza się, że właśnie w wigilię, nie mówiąc o urodzinach, daje nową premierę”.

Dyrektor Pluskota podkreśla, że członków rodziny STU łączy tak duża więź, iż choćby ktoś miał dotrzeć na wigilię z drugiego końca Polski, a nawet świata, to dociera. Przez ostatnie 55 lat nie odbyło się tylko jedno spotkanie opłatkowe –
ubiegłoroczne, któremu przeszkodziła pandemia koronawirusa. – Nawet stan wojenny nas nie zamknął… – zaznacza dyrektor Jasiński.

Jak dołączyć do rodziny STU? – pytam dyrektora Pluskotę. – Wystarczy się zakochać i zostać pokochanym.

Pod ramię z Wyspiańskim

Pięć lat temu, z okazji 50-lecia Teatru STU, Krzysztof Jasiński dokonał spektakularnego wyczynu. WeseleWyzwolenie i Akropolis Stanisława Wyspiańskiego połączył w jeden Tryptyk zamknięcia. I było to pierwsze spotkanie dyrektora z legendą polskiego teatru. „Skoro pomieściliśmy Króla Leara Szekspira, poradzimy sobie z Wyspiańskim” – komentował dyrektor. Tak zaczęło się Wędrowanie według Wyspiańskiego – premiera odbyła się 11 listopada 2014 roku, kilka tygodni później (17 stycznia 2015 roku) Jasiński pokazał go w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Po roku wędrowania tryptyk powrócił na deski STU i zakończył podróż. W historycznym spektaklu grali: Beata Rybotycka, Monika Kępka, Dorota Kuduk, Agata Myśliwiec, Ewa Porębska, Anna Szymańczyk, Marcel Borowiec, Grzegorz Gzyl, Robert Koszucki, Radosław Krzyżowski, Krzysztof Kwiatkowski, Michał Meyer, Grzegorz Mielczarek, Michał Mikołajczak, Krzysztof Pluskota, Andrzej Róg, Wojciech Skibiński, Rafał Szumera, Jerzy Trela, Wojciech Trela, Mariusz Witkowski, Marcin Zacharzewski, Krzysztof Zawadzki oraz muzycy: Piotr Grząślewicz i Marcin Hilarowicz.

Uczniowie mistrza

Głównym reżyserem STU jest Krzysztof Jasiński. Nie oznacza to jednak monopolu. Spektakle reżyseruje też Krzysztof Pluskota. Wśród jego realizacji wymienić można znakomite Śluby panieńskie Fredry z 2017 roku i Balladynę Słowackiego, której premiera odbyła się 20 października 2019. Od kilkunastu lat do rodziny STU należy Artur „Baron” Więcek, reżyser i scenarzysta. W ubiegłym roku wystawił na scenie STU Ci co mnie niosą Sławomira Mrożka. Nie sposób też zapomnieć o jego Pilchu, czyli Innych rozkoszach z 2016 roku oraz Wariacjach Tischnerowskich. Kabarecie filozoficznym (rok 2009), spektaklu opartym na słynnej Filozofii po góralsku ks. Józefa Tischnera, pozostającym ciągle w repertuarze.

Jednym z najmłodszych reżyserów, którzy debiutowali w STU, jest Łukasz Fijał. Premiera spektaklu Dom wyobraźni na podstawie tekstów Jeremiego Przybory i muzyki Jerzego Wasowskiego odbyła się w maju 2018. „Scenariusz ułożyłem z piosenek, tekstów dramatycznych oraz z wierszy Jerzego Przybory. Jest dynamicznie, śmiesznie i lirycznie. Całość tworzy fabularną historię o sześciu postaciach” – opowiadał reżyser.
W STU reżyseruje także Marek Gierszał, którego spektakl Kogut w rosole według tekstu Jokica cieszył się niesłabnącym wzięciem publiczności przez ponad 10 lat. W repertuarze pozostaje również przedstawienie Firma dziękuje w jego reżyserii.

Songi Teatru STU

Jubileuszowy, 55. sezon STU rozpoczęły trzy premiery. Pierwsza odbyła się w 100. rocznicę urodzin Stanisława Lema – był to spektakl L do L na podstawie listów Stanisława Lema do Ewy Lipskiej w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego. 18 września widzowie mogli obejrzeć dowcipną sztukę Nadieżdy Ptuszkiny Kiedy sobie znowu umierała w reżyserii Mirosława Gronowskiego. W listopadzie, w 103. rocznicę urodzin Leopolda Kozłowskiego, STU wystawiło muzyczny portret ostatniego klezmera Galicji autorstwa Jacka Cygana ze Zbigniewem Zamachowskim w roli głównej.

Plany STU na drugą połowę jubileuszowego sezonu? – W przyszłym roku 80. urodziny i 60-lecie pracy artystycznej obchodzi Jerzy Trela, senior rodziny STU. 20 lutego 2022 roku, w 56. urodziny STU, odbędzie się premiera Szewców według Witkacego w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego. Na marzec zaplanowaliśmy muzyczne podsumowanie 55 lat działalności STU, czyli Songi Teatru STU. Żaden polski teatr nie może się pochwalić tak bogatą historią muzyki jak STU. To tutaj do lat 90. działało największe i najbardziej nowoczesne studio nagrań w Europie Wschodniej. W STU nagrywał Maanam, Lady Punk czy Izabela Trojanowska. Dla STU komponowali i śpiewali najlepsi, chociażby Krzysztof Szwajgier, Jan Kanty Pawluśkiewicz, Marek Grechuta, Andrzej Zaucha, Zbigniew Wodecki, Janusz Grzywacz, Janusz Stokłosa i wielu innych. Utwory związane z historią STU – zarówno te najstarsze, jak i najmłodsze – zaprezentuje 16 wokalistów wybranych z 470 chętnych – zdradza Pluskota. Jasiński podkreśla: Songi Teatru STU to historyczny spektakl muzyczny – we wspaniałej grupie uzdolnionych artystów zaśpiewamy piosenki najważniejszych twórców STU.

Sto lat STU!

Czego życzy Pan sobie i rodzinie STU na kolejne 55 lat? – pytam dyrektora Jasińskiego. Mówi: – Teatr STU w swojej historii jest teatrem spełnionym, który miał swój początek, środek i kulminację. Ja czuję się spełniony poprzez Tryptyk zamknięcia na 50-lecie STU, który zagraliśmy 50 razy. Teraz wszystko przed nami, być może jakąś rolę odegra pandemia, która już zmusiła nas do zmiany. Respektujemy ją, poznajemy, otwieramy się na nowe. Rodzinie STU życzę natomiast mądrych wnuków. Nasza rodzina to nie pusty slogan, a bliska sobie wspólnota, która cały czas się rozrasta. Życzę nam też dostrzegania sensu życia w sztuce – kiedy, tak jak dziś, nauka i religia mają kryzys, sztuka może pomóc w odpowiedzi na pytanie, jak żyć.