Uciecha z kina Wolność

Łukasz Maciejewski
Łukasz Maciejewski

Last Christmas: Boże Narodzenie w polskim kinie

Sanki, rozżarzone neony i jeszcze Last Christmas, koniecznie Last Christmas. Czujecie tę oprawę? Magia świąt, popowa magia świąt. Akceptujemy ją: czy nam się to podoba czy nie. W tym roku święta mogą być inne z powodów tak oczywistych, że nie będę ich tutaj przytaczał. Last Christmas będzie na pewno, ale co z resztą?

Kino i święta Bożego Narodzenia to temat rzeka. Kino żyje ze świąt w tym sensie, że w zasadzie w każdym sezonie, w wielu krajach powstaje co najmniej kilkanaście filmów o tematyce świątecznej.

I dlatego, z racji na niepewność świąt w klasycznym wydaniu, ale i niepewność stałego repertuaru kinowego w grudniu (tekst piszę oczywiście wcześniej, w połowie listopada, kiedy kina są zamknięte ze względu na pandemię), chciałbym zaprosić państwa na świąteczną podróż po najciekawszych polskich filmach świątecznych albo tych, dla których okołoświąteczna tematyka pełniła ważną rolą.

Kino i święta Bożego Narodzenia to temat rzeka. Kino żyje ze świąt w tym sensie, że w zasadzie w każdym sezonie, w wielu krajach powstaje co najmniej kilkanaście filmów o tematyce świątecznej. Są często evergreenami – kto w Polsce wyobraża sobie święta bez Kevina samego w domu, czasami to niemal arcydzieła – jak brytyjski komediodramat To właśnie miłość, najczęściej jednak chodzi o jednosezonową rozrywkę z udziałem gwiazd, mającą jasno określone cele. Pocieszyć, wzruszyć, rozśmieszyć. Upraszczając, w świątecznych komediach romantycznych intryga jest w gruncie rzeczy pretekstowa – do listopada świat jest ponury, zły i niebezpieczny, ale kiedy zaczyna się sezon świąteczny, w ludzi, również w bohaterów filmów świątecznych, wstępuje nadzieja. Bohaterowie zmieniają się lepszych, przebaczają sobie winy. Happy end jest w zasadzie nieunikniony, a chusteczki podczas seansu stają się niezbywalną częścią ceremoniału. W napisach końcowych prawie zawsze słyszymy… Last Christmas (w ubiegłym roku powstał nawet cały film o tym przeboju).

W Polsce te reguły najlepiej przyswoili producenci i pomysłodawcy serii Listy do M.. Zaczęło się od ewidentnego zapożyczenia ze scenariusza wspomnianego już wspaniałego angielskiego filmu To właśnie miłość. Mitja Okorn, reżyser pierwszej części serii, zręcznie połączył kilka wątków wokół okołobożonarodzeniowej scenerii, obsadzając główne role najpopularniejszymi polskimi aktorami, między innymi Maciejem Stuhrem, Romą Gąsiorowską, Tomaszem Karolakiem, Agnieszką Dygant czy Piotrem Adamczykiem. Narracyjnie było słodko przy pozorach gorzkości, trochę banalnie, w efekcie wzruszająco. O sukcesie komercyjnym zdecydowali oczywiście widzowie. Miliony sprzedanych biletów zdecydowały o powstaniu drugiej i trzeciej części serii, ale Listy do M. w mojej dziurawej pamięci układają się w jeden, niezbyt ambitny film, z tymi sami problemami, niemal z taką samą obsadą i z podobną, utrzymaną w duchu świątecznej reklamy telewizyjnej stroną wizualną, w której Warszawa niebezpiecznie przypomina Nowy Jork lub inny Londyn, stając się stolicą bożonarodzeniowego cudu i zamieniając ludzi w anioły. Zapowiadana na listopad tego roku premiera czwartej części sagi została przełożona na nieznany bliżej termin. Być może film trafi zresztą od razu do sieci.

Najlepszym polskim filmem świątecznym pozostaje bez wątpienia Żółty szalik Janusza Morgensterna na podstawie scenariusza samego Jerzego Pilcha, co na pewno w dużym stopniu zadecydowało o sukcesie. Miał to, czego zabrakło w większości pozostałych rodzimych filmów o Bożym Narodzeniu – pokazywał człowieka. Uwikłanego, cierpiącego, szukającego szczęścia na swoją własną, wcale nieszczególną miarę.

To, co komercyjnie udało się w Listach do M., czyli, pisząc w skrócie, popbiznes wynikający z wykorzystania tematyki świątecznej, nie powiodło się kilka lat wcześniej w kompletnie zapomnianej – i może słusznie – Hani w reżyserii Janusza Kamińskiego. Tak, tak, słynny operator hollywoodzki, stały współpracownik Stevena Spielberga, raz jeden nakręcił film w Polsce. Miało być wzruszająco, wyszło cynicznie. I, pomimo starań Agnieszki Grochowskiej i Łukasza Simlata w rolach rodziców przyjmujących na czas świąt chłopca z Domu Dziecka, film kompletnie się nie udał.

Listy do M. czy Hania powstały stosunkowo niedawno, ale ci, którym wydaje się, że to jedyne filmy bożonarodzeniowe, jakie powstały w Polsce, są w błędzie. W Wieczorze przedświątecznym Heleny Amiradżibi i Jerzego Stefana Stawińskiego z 1966 roku bohater grany przez Krzysztofa Chamca szuka miłości, z którą mógłby spędzić wieczór wigilijny. W Świątecznej przygodzie Dariusza Zawiślaka, podobnie jak w Hani, znowu mamy Dom Dziecka, nieszczęśliwe buźki, Świętego Mikołaja i Anioła Śmierci. Jest niemal wszystko, tylko sensu brak.

Dickens i jego Opowieść wigilijna odcisnął, zdaje się, kluczowy ślad na niemal wszystkich polskich filmach okołoświątecznych – ponieważ również w nieco bardziej udanej od poprzedników Nieznanej opowieści wigilijnej Piotra Mularuka, nawiązującej do klasyki bożonarodzeniowej literatury już w tytule, Scrooge’em jest bezwzględny biznesmen dążący do likwidacji – co za niespodzianka – Domu Dziecka. W Nocy świętego Mikołaja w reżyserii nieodżałowanego Janusza Kondratiuka dwóch resocjalizujących się rzezimieszków dostaje przepustkę z więzienia, żeby w przebraniu świętego Mikołaja i Anioła przywieźć dzieciom prezenty. Czy muszę dodawać, że znowu chodzi o Dom Dziecka?

Interesującymi, ale już niefamilijnymi tytułami, dla których święta Bożego Narodzenia stanowią dramaturgicznie ważny wątek scenariusza, są powtarzany często w telewizji komediodramat Wesołych Świąt Jerzego Sztwiertni z Krzysztofem Majchrzakiem i Januszem Kłosińskim oraz Wigilia ’81 – psychodrama w reżyserii Leszka Wosiewicza, opowiadająca o kobietach czekających na swoich mężów w przygnębiającą noc stanu wojennego. W filmie Wosiewicza wybitne role stworzyły Zofia Mrozowska, Barbara Wrzesińska czy Ewa Błaszczyk. Warto może też wspomnieć o utrzymanym w estetyce horroru retro Markheimie Janusza Majewskiego czy o ciekawym widowisku telewizyjnym Wigilijna opowieść w reżyserii Piotra Trzaskalskiego.

Jednak najlepszym polskim filmem świątecznym pozostaje bez wątpienia Żółty szalik Janusza Morgensterna z 2000 roku. Telewizyjny obraz powstał w ramach cyklu Święta polskie na podstawie scenariusza samego Jerzego Pilcha, co na pewno w dużym stopniu zadecydowało o sukcesie. Zmagający się z chorobą alkoholową bohater, grany przez fenomenalnego Janusza Gajosa, na dzień przed wigilią spotyka się z synem i z kobietami swojego życia, wszystko po to, żeby wyruszyć na święta do domu, do matki. Żółty szalik miał wszystko to, czego zabrakło w większości pozostałych rodzimych filmów o Bożym Narodzeniu – pokazywał człowieka. Uwikłanego, cierpiącego, szukającego szczęścia na swoją własną, wcale nieszczególną miarę. Życie, nie kolorowa podróbka z życia. Szara kolęda Młynarskiego, nie Last Christmas.

Miesięcznik Kraków, grudzień 2020 Tekst z Miesięcznika „Kraków”, grudzień 2020.

Miesięcznik do nabycia w prenumeracie i dobrych księgarniach.